[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słyszała, jak Chance zakląłgłośno.Po chwili trzasnął drzwiami wejściowymi z takim impetem, żeprzyczepa się zakołysała.Zapadła cisza.ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMYNastępnego dnia rano Chance wyszedł do pracy bez pożegnania.Nie wiedział,co ma powiedzieć Skye, jak spojrzeć jej w oczy.Co ona sobie myślała poprzedniego wieczoru? Zachowała się strasznie.Jestjeszcze dzieckiem, nie powinna zatem myśleć o podobnych sprawach.Otworzył karton zup puszkowych, ustawił go na wózku, to samo zrobił znastępnym.Skye kompletnie go zaskoczyła.Nigdy, w najbardziej szalonychwyobrażeniach, nie przyszłoby mu do głowy pocałować ją.Traktował ją jaksiostrę.Małą dziewczynkę.Zdawał sobie sprawę, że ją zranił, ale czy miałinne wyjście? To było wstrętne.Nie mógł dopuścić, żeby go całowała, żebymyślała o nim w taki sposób.Zobaczyła go z Cindy i ogarnęła ją zazdrość,więc postanowiła zwrócić na siebie uwagę.Nie powinien był odsyłać jej dosypialni.Mogła pozostać z nim i Cindy jeszcze chwilę.Przecieżcałe dni spędzała sama.Cindy od kilku tygodni drażniła się z nim, flirtowała,prowokowała, potem się wycofywała, znów zaczynała go zaczepiać.Kiedy w końcu oświadczyła, że gotowa jest pójść do niego, nie zastanawiałsię ani chwili.Myślał tylko o tym, że wreszcie będzie ją miał.Teraz czuła się urażona i w ogóle nie chciała z nim rozmawiać.Może się pożegnać na zawsze z rojeniami o apetycznej Cindy Fergusson.Cudownie!Skrzywił się i spojrzał na zegarek.Jest już południe.Odrzucił nóż i ruszył dowyjścia.Kupi sobie sandwicza w dziale delikatesowym i wpadnie do domu,żeby sprawdzić, jak ma się Skye.Upewni się, czy wszystko w porządku i czyta nieznośna dziewczyna nie zrobiła czegoś głupiego.Gdyby umiał znaleźć właściwe słowa, przeprosiłby ją za swoje wczorajszezachowanie, a potem rozmówił z nią stanowczo.Nigdy nie będzie ich łączyło nic poza przyjaźnią i mała musi to zrozumieć.Kropka.Kupił dwa sandwicze z indykiem i ruszył do samochodu.Jakieś zamieszaniepo drugiej stronie ulicy przyciągnęło jego uwagę.Bev, właściciel sklepu zodzieżą, stał na chodniku i wygrażał pięścią grupce nastolatków, coś krzyczącw ich kierunku.Dzieciaki na gigancie, mali uciekinierzy z domów.Chance pokręcił głową z dezaprobatą.Sporo ich kręciło się w Boy ton i częstoprzychodzili do Taylora.Kiedy się pojawiali, zwykle całą paczką, szefChance'a kazał personelowi poniechać swoich zajęć i bacznie obserwowaćmałolatów.Wiadomo było, że przychodzili kraść, ale od kiedyChance zaczął pracować w sklepie, udało się przyłapać tylko jednegozłodziejaszka.Chłopak próbował zwinąć torbę ciastek, paczkę spaghetti ibochenek chleba.Wpadł właśnie przez chleb, bo bochenek wysunął mu sięspod kurtki, kiedy spryciarz był już przy wyjściu.Chance obserwował awanturę pod sklepem Beva, gdy wtem drobnadziewczyna odwróciła się w jego stronę.Zamarł.Wyglądała zupełnie jakSkye.Niemożliwe! Skye jest przecież w domu!Jakiś chłopak otoczył ją ramieniem i pocałował.Nie, to nie jest Skye,powtórzył sobie Chance i biegiem ruszył do samochodu.Jeśli okaże się, że to ona, zabije tę smarkulę.Podjechał pod sklep Beva i zpiskiem opon zatrzymał się przy krawężniku.Skye! Zacisnął dłonie nakierownicy tak wściekły, że z trudem oddychał.Sądząc z tego, w jakiejpoufałości była z obejmującym ją chłopcem, już od dłuższego czasumusiała spotykać się z tymi małolatami.Chance odkręcił szybę od stronypasażera.- Skye!Na widok Chance'a zbladła jak płótno.-Wsiadaj natychmiast do samochodu! Już!Chłopiec zagrał mu na nosie.Chance'owi zrobiło się ciemno przed oczami.Wyskoczył z samochodu i chwycił Skye za ramię.- Puść, boli! - syknęła.-To dobrze! Zasłużyłaś sobie, żeby bolało.-A ty co, z choinki się urwałeś? - zawołał zaczepnie towarzysz Skye, ale nawszelki wypadek trzymał się z daleka.Chance otworzył drzwiczki, wepchnął Skye do samochodu i odwrócił się dochłopca:- Jestem jej bratem i możesz być pewien, że więcej jej nie zobaczysz.Dotarło?Nie czekając na odpowiedź, usiadł za kierownicą i ruszył jak wariat.Byłwściekły jak nigdy.Miał wrażenie, że za chwilę eksploduje, rozpadnie się nakawałki.- Od jak dawna mnie okłamujesz, Skye? Od jak dawna włóczysz się z tymi.patałachami?Skye wpatrywała się w okno i nawet nie raczyła odpowiedzieć.- Mów, do cholery! Od jak dawna?- Nie twój zasrany interes.- Długo, sądząc po tym, jakiego języka używasz.Mam nadzieję, że zdążyłaśsię z nimi pożegnać, bo więcej ich już nie zobaczysz.Zrozumiałaś, panienko?Koniec znajomości.-To moi przyjaciele! - krzyknęła, obracając się ku Chance'owi.- Nie będzieszmi mówił, co mam robić, z kim się spotykać, dokąd chodzić.Mogę.- Nic nie możesz, tylko będziesz mnie słuchać.Będziesz robiła to, co cipowiem.Koniec, kropka!Przez kilka minut jechali w milczeniu.Kiedy byli już blisko parkingu, naktórym stała ich przyczepa, Skye przerwała milczenie.- Nienawidzę cię - mruknęła z wściekłością.- Jesteś świnia.Żałuję, że w ogólecię spotkałam.- Nie ty jedna tu nienawidzisz i żałujesz.Dopiero teraz widzę, jaka z ciebiezaraza - odpłacił jejChance pięknym za nadobne, z piskiem opon podjeżdżając pod ich dom nakółkach.- Powinienem ci przylać.- Sprawiłoby ci to przyjemność, prawda? Zboczeniec!- Przypomnij sobie z łaski swojej wczorajszy wieczór, a dopiero potemwyzywaj ludzi od zboczeńców.Skye ze łzami w oczach wyskoczyła z samochodu.Chance chwycił ją zaramię, zanim dopadła drzwi przyczepy.-To ten chłopiec podsuwa ci takie pomysły? Ten, który tak się kleił do ciebie?Chryste, Skye.- Kevin przynajmniej uważa, że jestem ładna.- Wyrwała się Chance'owi.- Ilubi mnie całować.- Powinienem był się domyślić - powiedział Chance cicho, bliski obłędu namyśl, że ktoś mógł dotykać Skye.- Twój sposób zachowania, twój język.Teszmatławe małolaty chciały zrobić z ciebie taką samą szmatę.Złodzieje i ćpuny!- Oni wcale tacy nie są.Kevin nie jest taki.To moi przyjaciele i ja.- Zabraniam ci widywać się z nim, słyszysz? Z nim i z całą resztą.-A co z twoją hieną? Ty możesz się spotykać, z kim chcesz, ale mnie niewolno, tak? Byłeś taki napalony i aż dziw, że jej nie przeleciałeś.Chance mimo woli cofnął się o krok i osłupiały patrzył na Skye.Ten język, sformułowania, myśli.Gdzie podziała się ta słodka dziewczynka,która tuliła się do niego z płaczem? Czyżby odeszła na zawsze?- Po pierwsze - zaczął spokojnie - nigdy więcej nie mów do mnie w tensposób.Nigdy! Po drugie, mogę spotykać się z dziewczynami, bo mamosiemnaście lat i jestem dorosły.Ty masz trzynaście i.- I jestem dzieckiem.To chciałeś powiedzieć?-Tak.- Oszczędź sobie tych morałów.Nie jestem niemowlęciem! - Przekręciła kluczw zamku i weszła do przyczepy.-To zachowuj się jak osoba dorosła.- Chance zatrzasnął drzwi.- Nie jesteś moim bratem.Nie będziesz mi mówił, jak mam się zachowywać.- Masz rację, nie jestem.I nie muszę się tobą opiekować.- Chance trząsł się zezłości.- Ja też chcę żyć jak człowiek.Myślisz, że mam ochotę zasuwać całydzień? Tak mieszkać? Nie mam przyjaciół, żadnych przyjemności, rozrywek.Nie mam przyszłości.Jesteś mi kamieniem u szyi.Skye pobladła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Słyszała, jak Chance zakląłgłośno.Po chwili trzasnął drzwiami wejściowymi z takim impetem, żeprzyczepa się zakołysała.Zapadła cisza.ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMYNastępnego dnia rano Chance wyszedł do pracy bez pożegnania.Nie wiedział,co ma powiedzieć Skye, jak spojrzeć jej w oczy.Co ona sobie myślała poprzedniego wieczoru? Zachowała się strasznie.Jestjeszcze dzieckiem, nie powinna zatem myśleć o podobnych sprawach.Otworzył karton zup puszkowych, ustawił go na wózku, to samo zrobił znastępnym.Skye kompletnie go zaskoczyła.Nigdy, w najbardziej szalonychwyobrażeniach, nie przyszłoby mu do głowy pocałować ją.Traktował ją jaksiostrę.Małą dziewczynkę.Zdawał sobie sprawę, że ją zranił, ale czy miałinne wyjście? To było wstrętne.Nie mógł dopuścić, żeby go całowała, żebymyślała o nim w taki sposób.Zobaczyła go z Cindy i ogarnęła ją zazdrość,więc postanowiła zwrócić na siebie uwagę.Nie powinien był odsyłać jej dosypialni.Mogła pozostać z nim i Cindy jeszcze chwilę.Przecieżcałe dni spędzała sama.Cindy od kilku tygodni drażniła się z nim, flirtowała,prowokowała, potem się wycofywała, znów zaczynała go zaczepiać.Kiedy w końcu oświadczyła, że gotowa jest pójść do niego, nie zastanawiałsię ani chwili.Myślał tylko o tym, że wreszcie będzie ją miał.Teraz czuła się urażona i w ogóle nie chciała z nim rozmawiać.Może się pożegnać na zawsze z rojeniami o apetycznej Cindy Fergusson.Cudownie!Skrzywił się i spojrzał na zegarek.Jest już południe.Odrzucił nóż i ruszył dowyjścia.Kupi sobie sandwicza w dziale delikatesowym i wpadnie do domu,żeby sprawdzić, jak ma się Skye.Upewni się, czy wszystko w porządku i czyta nieznośna dziewczyna nie zrobiła czegoś głupiego.Gdyby umiał znaleźć właściwe słowa, przeprosiłby ją za swoje wczorajszezachowanie, a potem rozmówił z nią stanowczo.Nigdy nie będzie ich łączyło nic poza przyjaźnią i mała musi to zrozumieć.Kropka.Kupił dwa sandwicze z indykiem i ruszył do samochodu.Jakieś zamieszaniepo drugiej stronie ulicy przyciągnęło jego uwagę.Bev, właściciel sklepu zodzieżą, stał na chodniku i wygrażał pięścią grupce nastolatków, coś krzyczącw ich kierunku.Dzieciaki na gigancie, mali uciekinierzy z domów.Chance pokręcił głową z dezaprobatą.Sporo ich kręciło się w Boy ton i częstoprzychodzili do Taylora.Kiedy się pojawiali, zwykle całą paczką, szefChance'a kazał personelowi poniechać swoich zajęć i bacznie obserwowaćmałolatów.Wiadomo było, że przychodzili kraść, ale od kiedyChance zaczął pracować w sklepie, udało się przyłapać tylko jednegozłodziejaszka.Chłopak próbował zwinąć torbę ciastek, paczkę spaghetti ibochenek chleba.Wpadł właśnie przez chleb, bo bochenek wysunął mu sięspod kurtki, kiedy spryciarz był już przy wyjściu.Chance obserwował awanturę pod sklepem Beva, gdy wtem drobnadziewczyna odwróciła się w jego stronę.Zamarł.Wyglądała zupełnie jakSkye.Niemożliwe! Skye jest przecież w domu!Jakiś chłopak otoczył ją ramieniem i pocałował.Nie, to nie jest Skye,powtórzył sobie Chance i biegiem ruszył do samochodu.Jeśli okaże się, że to ona, zabije tę smarkulę.Podjechał pod sklep Beva i zpiskiem opon zatrzymał się przy krawężniku.Skye! Zacisnął dłonie nakierownicy tak wściekły, że z trudem oddychał.Sądząc z tego, w jakiejpoufałości była z obejmującym ją chłopcem, już od dłuższego czasumusiała spotykać się z tymi małolatami.Chance odkręcił szybę od stronypasażera.- Skye!Na widok Chance'a zbladła jak płótno.-Wsiadaj natychmiast do samochodu! Już!Chłopiec zagrał mu na nosie.Chance'owi zrobiło się ciemno przed oczami.Wyskoczył z samochodu i chwycił Skye za ramię.- Puść, boli! - syknęła.-To dobrze! Zasłużyłaś sobie, żeby bolało.-A ty co, z choinki się urwałeś? - zawołał zaczepnie towarzysz Skye, ale nawszelki wypadek trzymał się z daleka.Chance otworzył drzwiczki, wepchnął Skye do samochodu i odwrócił się dochłopca:- Jestem jej bratem i możesz być pewien, że więcej jej nie zobaczysz.Dotarło?Nie czekając na odpowiedź, usiadł za kierownicą i ruszył jak wariat.Byłwściekły jak nigdy.Miał wrażenie, że za chwilę eksploduje, rozpadnie się nakawałki.- Od jak dawna mnie okłamujesz, Skye? Od jak dawna włóczysz się z tymi.patałachami?Skye wpatrywała się w okno i nawet nie raczyła odpowiedzieć.- Mów, do cholery! Od jak dawna?- Nie twój zasrany interes.- Długo, sądząc po tym, jakiego języka używasz.Mam nadzieję, że zdążyłaśsię z nimi pożegnać, bo więcej ich już nie zobaczysz.Zrozumiałaś, panienko?Koniec znajomości.-To moi przyjaciele! - krzyknęła, obracając się ku Chance'owi.- Nie będzieszmi mówił, co mam robić, z kim się spotykać, dokąd chodzić.Mogę.- Nic nie możesz, tylko będziesz mnie słuchać.Będziesz robiła to, co cipowiem.Koniec, kropka!Przez kilka minut jechali w milczeniu.Kiedy byli już blisko parkingu, naktórym stała ich przyczepa, Skye przerwała milczenie.- Nienawidzę cię - mruknęła z wściekłością.- Jesteś świnia.Żałuję, że w ogólecię spotkałam.- Nie ty jedna tu nienawidzisz i żałujesz.Dopiero teraz widzę, jaka z ciebiezaraza - odpłacił jejChance pięknym za nadobne, z piskiem opon podjeżdżając pod ich dom nakółkach.- Powinienem ci przylać.- Sprawiłoby ci to przyjemność, prawda? Zboczeniec!- Przypomnij sobie z łaski swojej wczorajszy wieczór, a dopiero potemwyzywaj ludzi od zboczeńców.Skye ze łzami w oczach wyskoczyła z samochodu.Chance chwycił ją zaramię, zanim dopadła drzwi przyczepy.-To ten chłopiec podsuwa ci takie pomysły? Ten, który tak się kleił do ciebie?Chryste, Skye.- Kevin przynajmniej uważa, że jestem ładna.- Wyrwała się Chance'owi.- Ilubi mnie całować.- Powinienem był się domyślić - powiedział Chance cicho, bliski obłędu namyśl, że ktoś mógł dotykać Skye.- Twój sposób zachowania, twój język.Teszmatławe małolaty chciały zrobić z ciebie taką samą szmatę.Złodzieje i ćpuny!- Oni wcale tacy nie są.Kevin nie jest taki.To moi przyjaciele i ja.- Zabraniam ci widywać się z nim, słyszysz? Z nim i z całą resztą.-A co z twoją hieną? Ty możesz się spotykać, z kim chcesz, ale mnie niewolno, tak? Byłeś taki napalony i aż dziw, że jej nie przeleciałeś.Chance mimo woli cofnął się o krok i osłupiały patrzył na Skye.Ten język, sformułowania, myśli.Gdzie podziała się ta słodka dziewczynka,która tuliła się do niego z płaczem? Czyżby odeszła na zawsze?- Po pierwsze - zaczął spokojnie - nigdy więcej nie mów do mnie w tensposób.Nigdy! Po drugie, mogę spotykać się z dziewczynami, bo mamosiemnaście lat i jestem dorosły.Ty masz trzynaście i.- I jestem dzieckiem.To chciałeś powiedzieć?-Tak.- Oszczędź sobie tych morałów.Nie jestem niemowlęciem! - Przekręciła kluczw zamku i weszła do przyczepy.-To zachowuj się jak osoba dorosła.- Chance zatrzasnął drzwi.- Nie jesteś moim bratem.Nie będziesz mi mówił, jak mam się zachowywać.- Masz rację, nie jestem.I nie muszę się tobą opiekować.- Chance trząsł się zezłości.- Ja też chcę żyć jak człowiek.Myślisz, że mam ochotę zasuwać całydzień? Tak mieszkać? Nie mam przyjaciół, żadnych przyjemności, rozrywek.Nie mam przyszłości.Jesteś mi kamieniem u szyi.Skye pobladła [ Pobierz całość w formacie PDF ]