[ Pobierz całość w formacie PDF ]
."Ojciec Sebbo otworzył złotą buteleczkę z olejami świętymi i wylał kropelkę krzyżma naprawy kciuk ojca Guzmana, który uroczyście namaścił nim oczy i uszy, a po nich dłonie istopy umierającego.Komnatę wypełnił mocny aromat melisy i egzotycznych korzeni; zarazpotem czternasty i ostatni hrabia na Tembleque wydał z siebie długie zdławione westchnienie- ostatnie.- Został rozgrzeszony - oznajmił Guzman.- Jegoczysta dusza stoi w tej chwili przedobliczem Pana.Jonasz i ojciec Sebbo porozumieli się wzrokiem, myślącO tym samym:kamienna trumna spocznie wkrótce głębokopod ziemią.Trzeba działać.- Musimy powiadomić służbę i żołnierzy o zgonie ichpana.Trzeba zaraz zgromadzićwszystkich na dziedzińcui odprawić uroczystą mszę za jego duszę - oświadczył ojciecSebbo. Tak myślicie? - zatroskał się ojciec Alberto.- Tylejest do zrobienia.- Jako świeckizarządca zamku miałteraz na głowie mnóstwo obowiązków. Najpierw nabożeństwo.To rzecz najważniejsza- stwierdził stanowczo starszyduchowny.- Będę wamasystował w ostatniej posłudze, jednakże pośmiertne posłanie musiciewygłosić wy, wielebny ojcze.Ja, cóż.jakomówca nie mogę się z wami równać. Ach, to nieprawda! - skromnie zaprotestował ojciecGuzman, lecz mile połechtanykomplementem, już bezdalszych ceregieli zgodził się wygłosić żałobne orędzie. Medyk niech tymczasem umyje zmarłego i godnieprzygotuje ciało do pochówku -zarządził ojciec Sebbo.Jonasz skinieniem głowy przyjął to do wiadomości.Dopóty udawał, że wciąż jeszcze krząta się przy zmarłym, dopóki nie zaczęła się msza.Dopiero gdy z dziedzińca dobiegły go głosy obu kapłanów intonujących modlitwy, a po nichchóralne odpowiedzi wiernych, popędził do magazynu.Uzbrojony w zgłębnik chirurgiczny, jął pospiesznie zdrapywać murarskie spoiwo dookołapłyty z inskrypcją.Uśmiechnął się w duchu, gdy przyszło mu na myśl, jak zdumiony byłbymistrz Fierro widząc, do jakiej roboty można użyć tego instrumentu! Niewielkie narzędziesprawiało się całkiem dobrze.Oczyścił już z zaprawy dwie krawędzie płyty, gdy usłyszał zasobą:- A cóż ty tu robisz, medyku?Ze wzrokiem utkwionym w trumnę stał za nim Daniel Tapia. Sprawdzam, czy.czy wszystko tu jest gotowe. W rzeczy samej! - w głosie Tapii słychać było kpinę.- Myślisz więc, że ów przedmiotzostał tam ukryty? Mamnadzieję, że się nie mylisz! - warknął, wyrywając nóżz pochwy.Najwidoczniej nie zamierzał podnosić alarmu, co oznaczało, rzecz jasna, że sam chceprzetrząsnąć trumienną skrytkę, pozbywszy się najpierw rywala.Oceniając swe szanse,Jonasz musiał przyznać, że tamten ma nad nim przewagę.Obaj byli wprawdzie równegowzrostu, ale Tapia przewyższał go wagą, w dodatku miał nóż, podczas gdy on trzymał w rękujedynie malutki zgłębnik.Zamarkował atak tą niegrozną bronią i uskoczył w bok, ledwieunikając zadanego z rozmachem ciosu.Ostrze minęło go o pół palca, rozcinając mu tunikę ażdo pasa.Uratowało go to, że czubek noża zahaczył o materiał, opózniając następny atak.Bochoć była to zwłoka nie dłuższa niż jedno uderzenie serca, zdążył w tym czasie chwycićTapię za przegub uzbrojonej ręki i mocno nim szarpnąć.Zrobił to bardziej odruchowo niż z rozmysłem, skutek był jednak taki, że napastnik straciłrównowagę i runął naprzód, lądując całym swym ciężkim ciałem w poprzek otwartej trumny.Nie przestał wszakże być grozny, nie wypuścił bowiem z ręki noża, a mimo pokaznej wagipotrafił być piekielnie szybki.Pokrywa! Chwyciwszy bez namysłu oparte o ścianę wieko, Jonasz zwątpił, czy zdoła je bodajporuszyć, lecz gdy napinając mięśnie aż do bólu, odchylił od ściany brzeg kamiennej płyty,jej własny ciężar wyrwał mu ją z ręki i pociągnął na dół.Tapia zaczynał się właśnie podnosić,gdy ów ciężar spadł mu na kark.Jego ciało stłumiło nieco odgłos upadku, mimo to huk,chociaż głuchy, odbił się echem w całym pomieszczeniu.Jonasz na chwilę zamarł: a jeśli usłyszano go na dziedzińcu? Na szczęście modły wciążtrwały.Widząc, że Tapia wciąż dzierży nóż, z niemałym trudem wyłuskał go z kurczowozaciśniętych palców.Stękając z wysiłku, ostrożnie dzwignął kamienne wieko.- Tapia? - Odpowiedzi nie było.- Och, nie, do diabła! - mruknął półgłosem widząc, żeniedawny przeciwnik jest martwy.Wieko złamało mu krzyż.Nie było czasu na żale.Zataszczył denata do jego sypialni, ułożył na posłaniu, zdjął z niegowierzchnie odzienie i zamknął mu oczy.Z desperackim pośpiechem powrócił do pomieszczenia z trumną.Msza już się skończyła, zdziedzińca dobiegał nosowy głos mówcy sławiącego chwalebnie chrześcijański żywothrabiego Fernana Vaski.Teraz liczyła się każda chwila.Usunąwszy ostatnią warstwę zaprawy, uniósł wreszcie płytę z inskrypcją i tak jakprzypuszczał, zobaczył pod nią głęboką skrytkę.Gdy drżąc z podniecenia zapuścił tam rękę,natrafił na coś obłego, grubo omotanego kilkoma warstwami tkanin.Z zewnątrz ówprzedmiot spowity był płótnem, spod którego wyłoniła się pięknie haftowana jedwabnasakwa.Rozwiązał ją drżącymi palcami i oto trzymał go w ręku: srebrno-złoty relikwiarz,najwspanialsze dzieło swego ojca, które jak na ironię zgubiło jego rodzinę, przynosząc jejtylko nieszczęście i śmierć.Po południu hrabina znalazła martwego Tapię.Na jej krzyki natychmiast wezwano medyka iksięży.Dla Jonasza była to nadzwyczaj ciężka próba.Już dwa razy w życiu z powodu zabójstwamusiał borykać się z własnym sumieniem, mówiąc sobie na koniec, że w obu wypadkach byłoono usprawiedliwione.Tak, ale wtedy nie był medykiem.Nie musiał fałszywie stwierdzaćzgonu człowieka, którego pozbawił życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
."Ojciec Sebbo otworzył złotą buteleczkę z olejami świętymi i wylał kropelkę krzyżma naprawy kciuk ojca Guzmana, który uroczyście namaścił nim oczy i uszy, a po nich dłonie istopy umierającego.Komnatę wypełnił mocny aromat melisy i egzotycznych korzeni; zarazpotem czternasty i ostatni hrabia na Tembleque wydał z siebie długie zdławione westchnienie- ostatnie.- Został rozgrzeszony - oznajmił Guzman.- Jegoczysta dusza stoi w tej chwili przedobliczem Pana.Jonasz i ojciec Sebbo porozumieli się wzrokiem, myślącO tym samym:kamienna trumna spocznie wkrótce głębokopod ziemią.Trzeba działać.- Musimy powiadomić służbę i żołnierzy o zgonie ichpana.Trzeba zaraz zgromadzićwszystkich na dziedzińcui odprawić uroczystą mszę za jego duszę - oświadczył ojciecSebbo. Tak myślicie? - zatroskał się ojciec Alberto.- Tylejest do zrobienia.- Jako świeckizarządca zamku miałteraz na głowie mnóstwo obowiązków. Najpierw nabożeństwo.To rzecz najważniejsza- stwierdził stanowczo starszyduchowny.- Będę wamasystował w ostatniej posłudze, jednakże pośmiertne posłanie musiciewygłosić wy, wielebny ojcze.Ja, cóż.jakomówca nie mogę się z wami równać. Ach, to nieprawda! - skromnie zaprotestował ojciecGuzman, lecz mile połechtanykomplementem, już bezdalszych ceregieli zgodził się wygłosić żałobne orędzie. Medyk niech tymczasem umyje zmarłego i godnieprzygotuje ciało do pochówku -zarządził ojciec Sebbo.Jonasz skinieniem głowy przyjął to do wiadomości.Dopóty udawał, że wciąż jeszcze krząta się przy zmarłym, dopóki nie zaczęła się msza.Dopiero gdy z dziedzińca dobiegły go głosy obu kapłanów intonujących modlitwy, a po nichchóralne odpowiedzi wiernych, popędził do magazynu.Uzbrojony w zgłębnik chirurgiczny, jął pospiesznie zdrapywać murarskie spoiwo dookołapłyty z inskrypcją.Uśmiechnął się w duchu, gdy przyszło mu na myśl, jak zdumiony byłbymistrz Fierro widząc, do jakiej roboty można użyć tego instrumentu! Niewielkie narzędziesprawiało się całkiem dobrze.Oczyścił już z zaprawy dwie krawędzie płyty, gdy usłyszał zasobą:- A cóż ty tu robisz, medyku?Ze wzrokiem utkwionym w trumnę stał za nim Daniel Tapia. Sprawdzam, czy.czy wszystko tu jest gotowe. W rzeczy samej! - w głosie Tapii słychać było kpinę.- Myślisz więc, że ów przedmiotzostał tam ukryty? Mamnadzieję, że się nie mylisz! - warknął, wyrywając nóżz pochwy.Najwidoczniej nie zamierzał podnosić alarmu, co oznaczało, rzecz jasna, że sam chceprzetrząsnąć trumienną skrytkę, pozbywszy się najpierw rywala.Oceniając swe szanse,Jonasz musiał przyznać, że tamten ma nad nim przewagę.Obaj byli wprawdzie równegowzrostu, ale Tapia przewyższał go wagą, w dodatku miał nóż, podczas gdy on trzymał w rękujedynie malutki zgłębnik.Zamarkował atak tą niegrozną bronią i uskoczył w bok, ledwieunikając zadanego z rozmachem ciosu.Ostrze minęło go o pół palca, rozcinając mu tunikę ażdo pasa.Uratowało go to, że czubek noża zahaczył o materiał, opózniając następny atak.Bochoć była to zwłoka nie dłuższa niż jedno uderzenie serca, zdążył w tym czasie chwycićTapię za przegub uzbrojonej ręki i mocno nim szarpnąć.Zrobił to bardziej odruchowo niż z rozmysłem, skutek był jednak taki, że napastnik straciłrównowagę i runął naprzód, lądując całym swym ciężkim ciałem w poprzek otwartej trumny.Nie przestał wszakże być grozny, nie wypuścił bowiem z ręki noża, a mimo pokaznej wagipotrafił być piekielnie szybki.Pokrywa! Chwyciwszy bez namysłu oparte o ścianę wieko, Jonasz zwątpił, czy zdoła je bodajporuszyć, lecz gdy napinając mięśnie aż do bólu, odchylił od ściany brzeg kamiennej płyty,jej własny ciężar wyrwał mu ją z ręki i pociągnął na dół.Tapia zaczynał się właśnie podnosić,gdy ów ciężar spadł mu na kark.Jego ciało stłumiło nieco odgłos upadku, mimo to huk,chociaż głuchy, odbił się echem w całym pomieszczeniu.Jonasz na chwilę zamarł: a jeśli usłyszano go na dziedzińcu? Na szczęście modły wciążtrwały.Widząc, że Tapia wciąż dzierży nóż, z niemałym trudem wyłuskał go z kurczowozaciśniętych palców.Stękając z wysiłku, ostrożnie dzwignął kamienne wieko.- Tapia? - Odpowiedzi nie było.- Och, nie, do diabła! - mruknął półgłosem widząc, żeniedawny przeciwnik jest martwy.Wieko złamało mu krzyż.Nie było czasu na żale.Zataszczył denata do jego sypialni, ułożył na posłaniu, zdjął z niegowierzchnie odzienie i zamknął mu oczy.Z desperackim pośpiechem powrócił do pomieszczenia z trumną.Msza już się skończyła, zdziedzińca dobiegał nosowy głos mówcy sławiącego chwalebnie chrześcijański żywothrabiego Fernana Vaski.Teraz liczyła się każda chwila.Usunąwszy ostatnią warstwę zaprawy, uniósł wreszcie płytę z inskrypcją i tak jakprzypuszczał, zobaczył pod nią głęboką skrytkę.Gdy drżąc z podniecenia zapuścił tam rękę,natrafił na coś obłego, grubo omotanego kilkoma warstwami tkanin.Z zewnątrz ówprzedmiot spowity był płótnem, spod którego wyłoniła się pięknie haftowana jedwabnasakwa.Rozwiązał ją drżącymi palcami i oto trzymał go w ręku: srebrno-złoty relikwiarz,najwspanialsze dzieło swego ojca, które jak na ironię zgubiło jego rodzinę, przynosząc jejtylko nieszczęście i śmierć.Po południu hrabina znalazła martwego Tapię.Na jej krzyki natychmiast wezwano medyka iksięży.Dla Jonasza była to nadzwyczaj ciężka próba.Już dwa razy w życiu z powodu zabójstwamusiał borykać się z własnym sumieniem, mówiąc sobie na koniec, że w obu wypadkach byłoono usprawiedliwione.Tak, ale wtedy nie był medykiem.Nie musiał fałszywie stwierdzaćzgonu człowieka, którego pozbawił życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]