[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siobhan zamilkła.Zamknęła oczy i zaczęła się modlić.Chciała znalezć się gdzieś indziej albostać się kimś innym, kimkolwiek i gdziekolwiek, byleby nie być teraz sobą, w tym miejscu.Błagam,najświętsza Mario Dziewico, ocal mnie, ocal mnie, zabierz mnie stąd.- Bardzo cię lubię, Siobhan  powiedział mę\czyzna.- Myślę, \e spośród wszystkichdziewcząt, które poznałem, masz najwięcej wdzięku.Bije od ciebie taki blask.Powinni uczynić cięświętą, wiesz? Zwięta Siobhan Czerwonowłosa.Dobrze by to brzmiało.Schowam twoje włosy wmedalionie i przez resztę \ycia zawsze będę je ze sobą nosił.Na szyi, jako pamiątkę twojegoniewysłowionego spokoju i opanowania.- Dlaczego? - zapytała Siobhan, nie otwierając oczu.- Dlaczego? Poniewa\ ty, Siobhan, jesteś wybraną.Trzynastą, ostatnią.Jesteś kluczem.- Dlaczego? - powtórzyła Siobhan.- Poniewa\ masz włosy, Siobhan, i umiejętności, których wymaga rytuał.Poniewa\ jesteśbardzo, bardzo piękna i uosabiasz mistycyzm, magię, dzięki którym Irlandia jest tym, czym jest:krajem, w którym świat czarownic znajduje się tylko o krok od świata zwykłych ludzi.- Dlaczego?Zawahał się, zakłopotany.- Przepraszam.Chyba nie rozumiem, o co pytasz.Otworzyła oczy i wpatrzyła się w niego.Ujrzał w jej spojrzeniu tak dziką nienawiść, \e mimowolnie uniósł rękę, jakby chciał się przed niąobronić.-Dlaczego mi to zrobiłeś?- zapytała.Jej głos był silny i stanowczy, brzmiał chropowato, jak głosRegan w Egzorcyście.- Oj, Siobhan, Siobhan.Nie zrozumiałabyś tego, nawet gdybym spróbował ci wytłumaczyć.Tojest po prostu jedyny sposób, \ebym otrzymał to, czego pragnę, czego potrzebuję.Uwierz mi, gdybytylko istniała alternatywa.Po policzkach Siobhan popłynęły łzy.- Współczuję ci - powiedziała.- Strasznie ci współczuję.- Współczujesz mi? Dlaczego?- Bo kiedy umrzesz, pójdziesz do piekła, na zawsze.A tam będziesz się czuł tak jak ja teraz,nawet gorzej.I to się nigdy nie skończy.Nigdy.Mę\czyzna przez chwilę milczał, po czym wyciągnął rękę i opuszkiem palca dotknął jejmokrego policzka.- Oto prawdziwy duch katolickiej świętości - powiedział.- Mogę sobie iść nawet do piekła,Siobhan, nie mam jednak \adnych wątpliwości, gdzie ty się znajdziesz.46Kiedy wróciła do domu, land-rover Johna Meaghera czekał ju\ na podjezdzie.Wyskoczyła zpo\yczonego opla omegi i pobiegła do przedsionka.John wysiadł z samochodu i ruszył za nią.Ubranybył w długi, czarny płaszcz przeciwdeszczowy.Zauwa\yła, \e chciał wyglądać elegancko i wło\yłnawet koszulę z krawatem.- Przepraszam za spóznienie - powiedziała.- Byłam u mę\a w szpitalu.- Czytałem o tym w gazetach.Czy wyzdrowieje? Otworzyła drzwi i wpuściła go do środka.- Lekarze jeszcze nie wiedzą.Fizycznie to on ju\ utonął. - Tak mi przykro.Powiesiła płaszcz, po czym weszła do kuchni i wypuściła Sier\anta.Pies, jak zwykle w takiejsytuacji, wykonał swój radosny taniec, po czym popatrzył groznie na Johna.Ten jednak spokojniepoło\ył dłoń na jego łbie, pomiędzy uszami i powiedział:- Cicho, cichutko.Nie najlepsza to chwila na psie wariactwa.Sier\ant natychmiast się uspokoił.Cicho zaskomlał i wrócił do kuchni.- Do licha, kim ty jesteś? - zdziwiła się Katie.- Zaklinaczem psów?- Ojciec mnie tego nauczył.Kiedy byłem dzieckiem, śmiertelnie bałem się psów, nauczył mniewięc nad nimi panować.To kwestia autorytetu.Jeśli pies wie, \e nie będziesz tolerowaćniewłaściwego zachowania z jego strony, jest bardzo grzeczny.- Zdejmij płaszcz, proszę.Katie podeszła i wzięła od niego okrycie.Przez chwilę stali tak blisko siebie, \e mogli siępocałować, gdyby tylko chcieli.John popatrzył jej w oczy, a ona odwzajemniła jego spojrzenie.- Wiesz co? - odezwał się.- Kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz, gdy odkopaliśmy te kości.- No, mów.Bo zaraz muszę podgrzać zupę.- Przestraszyłaś mnie.- Co? Co takiego?John potrząsnął głową i uśmiechnął się.- W zasadzie nikt nie jest w stanie mnie przestraszyć.Taki ju\ jestem.Ale kiedy pojawiłaś sięna miejscu zbrodni, cholera, muszę przyznać, zrobiłaś wra\enie.Przestraszyłaś mnie.I bez wątpieniawystraszyłaś wszystkich mę\czyzn w promieniu stu metrów.Tak, jakby spadła tam bomba i miała wka\dej chwili eksplodować.- To kwestia autorytetu - powiedziała Katie.Iskierka, która pojawiała się w jej oczach, kazałaJohnowi znów w nie spojrzeć.Przeszli do salonu.- Napijesz się czegoś? - zapytała Katie.- Niestety, nie mogę ci towarzyszyć, ale mam wlodówce kilka puszek murphyego.Albo wino, jeśli wolisz.- Murphy będzie w sam raz.Kiedy wróciła z kuchni, John stał w rogu pokoju i oglądał ksią\ki na półkach.- Nigdy bym nie powiedział, \e lubisz Maeve Binchy - powiedział, odkładając na miejscemocno podniszczony egzemplarz Tara Road.- Uciekam w ten sposób przed codziennością - przyznała Katie.- Trudno ci się dziwić.Przy takiej pracy.Zało\ę się, \e widujesz mnóstwo okropieństw.- Nie jest a\ tak zle.Najtrudniejsze są sytuacje, w których widuje się ludzi w ich najgorszychchwilach, czasami naprawdę strasznych.To trzeba odreagować.Nawet nie wiesz, jak ludzie potrafiąbyć okrutni i głupi.Czasami trudno zachować wiarę w wy\szość rodzaju ludzkiego nad innymi.John wzniósł do góry kufel z piwem.- Rozumiem.Wypijmy więc za wiarę.Katie usiadła na skraju sofy.- O ile pamiętam, chciałeś o czymś porozmawiać.John pokiwał głową.- Próbowałem rozmawiać o tym z matką, ale sama widziałaś, jaka ona jest.A Gabriel, có\, niejest najinteligentniejszym człowiekiem na świecie.Problem polega na tym, \e coraz wyrazniej docierado mnie, \e wszystko tracę.Rozumiesz? Czy miałaś kiedyś wra\enie, \e wszystko ci się wymyka?- Niezbyt dobrze cię rozumiem.- Chodzi o farmę.Naprawdę, wpędza mnie w depresję.Dzień po dniu, tydzień po tygodniu,miesiąc po miesiącu.Doję krowy, orzę, kopię, naprawiam ogrodzenia, moknę, a w nocy słyszę tylko,jak krople deszczu uderzają o szyby, i matkę chrapiącą jak mors.Nie wiesz, ile bym dał, \eby wyjśćgdzieś wieczorem, spotkać się z przyjaciółmi, porozmawiać, pośmiać się.Czy mam jeszcze szansę nato?Katie nie mogła powstrzymać uśmiechu.John nie czekał na jej odpowiedz.- Przepraszam, nie powinienem zrzędzić.W końcu dobrowolnie wybrałem takie \ycie, aleczuję, \e powoli wariuję.- Uspokój się i usiądz - powiedziała Katie.- Wypij jeszcze jedno piwo.To najlepsze lekarstwona twoją chorobę. John usiadł w drugim rogu sofy, obok wazonu z suszoną trawą preriową.Z kuchni wyszedłSier\ant i przez chwilę wpatrywał się w niego surowo.Wreszcie cicho warknął i podreptał do swojegolegowiska.- Coś widziałem - powiedział John.Zamilkł na tak długo, \e Katie postanowiła przejąć inicjatywę.- No, mów.Co to było?- Nie jestem pewien [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •