[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skoczyłam za skałę, ciągnąc za sobą Jude'a.Ale poczułam, jak wyślizguje się z mojegouścisku, gdy mustangi galopowały obok nas; spod końskich kopyt wzbił się kurz i żwir.Ziemia pod moimi stopami zatrzęsła się, poczułam zapach potu i strachu koni.- Jude! - krzyknęłam, po tym jak mnie minęły.Miałam pył w oczach, dym robił się corazgęstszy i nigdzie nie widziałam mojego towarzysza.- Kto tam jest? - zawołał ktoś.Głos dobiegł od strony kępy krzaków, przez którą dopiero coprzeszliśmy z Judeem.Instynktownie ukryłam się za skałą.- Słyszałeś to? - zawołała ktoś inny, przekrzykując oddalające się dudnienie kopyt.Pierwszy głos, głęboki i ochrypły, odpowiedział:- Tak, to była jakaś dziewczyna.Gdzie ona jest? Skuliłam się i siedziałam cicho.- Czy ktoś tu jest? Wszystko w porządku? - po raz kolejny odezwał się drugi głos.Z dymu zaczęły się wyłaniać zwaliste sylwetki: było ich siedmiu lub ośmiu.Wyjrzałamzza skały i zauważyłam żółte kurtki.Z góry schodzili strażacy, niosąc ciężkie piłyłańcuchowe, łopaty i siekiery.Wyszłam ze swojej kryjówki i zaczęłam machać rękami.- Tam jest! - Szef strażaków przeszedł przez zarośla w moją stronę.Miał szeroką twarz ohiszpańskich rysach, spod jego hełmu wymykały się pasma grubych czarnych włosów.Gogle chroniły jego oczy przed dymem.- Nic mi nie jest! - krzyknęłam.- Te konie uciekły z posiadłości Black Eagle.Mój kolega ija zostaliśmy rozdzieleni, kiedy tędy przebiegły.- Co wy tu w ogóle robicie? - zapytał, podchodząc bliżej.Zdjął gogle, żeby mi się lepiejprzyjrzeć.- Jest trochę za wcześnie na wycieczkę w góry.Nie miałam czasu wymyślić jakąś wiarygodną odpowiedz, bo zauważyłam, że dwóchstrażaków niesie coś, co wyglądało jak ciężkie nosze przykryte jasnoniebieskimbrezentem.- Czy ktoś jest ranny?- Dobra, sprawa wygląda tak.- Szef wziął mnie za ramię i delikatnie, ale stanowczoprzytrzymał, gdy reszta ekipy przeszła przez cierniste krzaki.- Powiesz mi, co tu robisz, toja też będę szczery.- Wyszliśmy pochodzić po górach - zapewniłam.- Ty i twój kolega, nikt inny?Kiwnęłam głową.Goście z noszami przechodzili obok nas, akurat kiedy gwałtowniejszypodmuch wiatru rozwiał dym i mogłam się lepiej przyjrzeć.Brezent przykrywał kształt,który mógł być ludzką sylwetką.- Tylko nas dwoje - potwierdziłam, czując dreszcz.- To chyba ten młody człowiek musi być z posiadłości.-Strażak zwolnił uścisk i wskazałna nosze.- Nie leżał tam długo, zanim go znalezliśmy.- Nie żyje? - szepnęłam, patrząc, jak brezent lekko się przesuwa, a jeden z mężczyznniosących nosze poprawia go szorstkim ruchem.Szef kiwnął głową.- Gdzie go panowie znalezli?- W zapadlinie, był częściowo przykry ziemią.Można by przejść tuż obok niego i go niezauważyć, tyle że kopaliśmy dół i trafiliśmy łopatą na jego głowę.Znowu się wzdrygnęłam.- Chcesz, żebyśmy wpadli do Brancusiego w drodze na dół? - krzyknął ktoś, kiedy wiatrustał i kłęby dymy opadły na ziemię.- Zróbcie tak - rozkazał szef.- Jedzcie tam i uprzedzcie go, że chcemy, by kogośzidentyfikował.Jeden ze strażaków ruszył do posiadłości Zorana, a reszta odpoczywała.W głowie miałamgonitwę myśli, zastanawiałam się, dlaczego ktoś z Black Eagle miałby łazić samotnie pogórach i stracić życie, wpadając do rozpadliny.- Naprawdę uważacie, że jest z tej posiadłości? - zapytałam.- Może.- Szef strażaków wydawał się facetem, który widział wiele pożarów i wieleśmierci, widać było, że nawet jeśli przejął się tą ostatnią śmiercią, to nie byłnią zszokowany.- Mógł to być też mieszkaniec miasteczka.To nastolatek, mniej więcej wtwoim wieku.- Chce pan, żebym mu się przyjrzała? - Sama siebie zaskoczyłam tym pytaniem izerknęłam niepewnie na kształt rysujący się pod brezentem.- Nie ma przymusu - powiedział jeden ze strażaków.Jego szczupła twarz była pokrytakurzem, a na szyi miał zawiązaną czerwoną chustę.- Nie, zrobię to - stwierdziłam, biorąc głęboki oddech.Szef kiwnął głową i zaprowadził mnie do noszy.Facetz czerwoną chustką stanął koło mnie, gotowy odsłonić ciało.Kiedy podniósł niebieski materiał, zobaczyłam, że twarz pod nią była blada, ale niezniekształcona.Oczy chłopaka były zamknięte, usta rozchylone.Nie widać było obrażeń,ale nie wyglądał, jakby spał, był zbyt nieobecny.Poznałam go po jasnych włosach.- Znasz go? - zapytał szef strażaków.Kiwnęłam głową.- Tak, wasze podejrzenia były słuszne.Jest z posiadłości Black Eagle.Ostatnio widziany przy basenie, wpatrzony w zielone oczy Cristal, nachylający się, by jąpocałować.- Ma na imię Oliver.To wszystko, co o nim wiem.10Po zidentyfikowania ciała poszłam do posiadłości Black Eagle w towarzystwie RickiegoJuareza, szefa strażaków ze straży leśnej.Wysokie sosny szumiały na wietrze, wstążki białego dymu schodziły z góry w kierunkuBitterroot.I znowu widziałam duchy i słyszałam głosy.Aimee, uważaj.Patrz, gdziestawiasz nogi, żebyś nie spadła i nie zrobiła sobie krzywdy.Niósł je wiatr, śpiewały wśróddrzew.- Wszystko w porządku? - Ricki zatrzymał się jakieś sto metrów od domu Zorana.- Jesteśpewna, że nie chcesz, by jeden z chłopaków zawiózł cię do domu?Pokręciłam głową, pozbywając się szeptów duchów.- Dziękuję, ale muszę znalezć mojego kolegę.Ma astmę, więc niezbyt dobrze sobie radzina tej wysokości.- Miejmy nadzieję, że poszedł w tę stronę.Podeszliśmy do zniszczonego ogrodzenia,przeszliśmyprzez rozwalone deski; ja prowadziłam, oczywiście szukając wzrokiem Daniela, bozgadywałam, że to on stałbezradnie w wejściu stajni, gdy mustangi sforsowały płot.- Zoran dopiero co zbudował tę stajnię - wyjaśniłam.-Adoptuje dzikie konie zkalifornijskiej pustyni.- Zoran? - powtórzył Ricki.- Jesteście na ty?- Byłam tu kilka razy - poczułam, że się rumienię, widząc jego dezaprobatę.- Twoi rodzice o tym wiedzą?- Pewnie.Dlaczego pan pyta?- Ja nie pozwalam mojej córce zbliżać się do tego miejsca - mruknął, wchodząc przede mnądo stajni.- Nie po raportach, jakie czytałem.- Moi rodzice nie stosują tego typu zakazów.- Nie zastanawiałam się, co powinnamodpowiedzieć, i nie obchodziło mnie, że wychodzę na rozpuszczonego bachora.Dlaczegomieszkańcy posiadłości nie ruszyli na poszukiwania koni? Czy Daniel nie powinienorganizować tych poszukiwań? Daniel.Daniel! Im byliśmy bliżej, tym większa stawałasię moja obsesja.Szłam za strażakiem, minęliśmy żłoby i magazyn z paszą i wyszliśmyprzez mniejsze drzwi na drugim końcu stajni.- Jakich raportach?- O tym, jak Zoran zarządza tym miejscem.Lubi wszystko kontrolować.- Nie bardziej, niż można by się spodziewać - zaprotestowałam.To było dziwne: chociażsama miałam swoje podejrzenia, nie podobało mi się, że ktoś inny słyszyjakieś plotki i na tej podstawie wyciąga wnioski.- Proszę tylko pomyśleć, ktoś z jegopozycją musi chronić swoją prywatność.- Rozumiem, co masz na myśli.Ale jeśli mam być szczery, straż leśna nie lubi, kiedy jakiśbogacz kupuje sobie połowę góry [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Skoczyłam za skałę, ciągnąc za sobą Jude'a.Ale poczułam, jak wyślizguje się z mojegouścisku, gdy mustangi galopowały obok nas; spod końskich kopyt wzbił się kurz i żwir.Ziemia pod moimi stopami zatrzęsła się, poczułam zapach potu i strachu koni.- Jude! - krzyknęłam, po tym jak mnie minęły.Miałam pył w oczach, dym robił się corazgęstszy i nigdzie nie widziałam mojego towarzysza.- Kto tam jest? - zawołał ktoś.Głos dobiegł od strony kępy krzaków, przez którą dopiero coprzeszliśmy z Judeem.Instynktownie ukryłam się za skałą.- Słyszałeś to? - zawołała ktoś inny, przekrzykując oddalające się dudnienie kopyt.Pierwszy głos, głęboki i ochrypły, odpowiedział:- Tak, to była jakaś dziewczyna.Gdzie ona jest? Skuliłam się i siedziałam cicho.- Czy ktoś tu jest? Wszystko w porządku? - po raz kolejny odezwał się drugi głos.Z dymu zaczęły się wyłaniać zwaliste sylwetki: było ich siedmiu lub ośmiu.Wyjrzałamzza skały i zauważyłam żółte kurtki.Z góry schodzili strażacy, niosąc ciężkie piłyłańcuchowe, łopaty i siekiery.Wyszłam ze swojej kryjówki i zaczęłam machać rękami.- Tam jest! - Szef strażaków przeszedł przez zarośla w moją stronę.Miał szeroką twarz ohiszpańskich rysach, spod jego hełmu wymykały się pasma grubych czarnych włosów.Gogle chroniły jego oczy przed dymem.- Nic mi nie jest! - krzyknęłam.- Te konie uciekły z posiadłości Black Eagle.Mój kolega ija zostaliśmy rozdzieleni, kiedy tędy przebiegły.- Co wy tu w ogóle robicie? - zapytał, podchodząc bliżej.Zdjął gogle, żeby mi się lepiejprzyjrzeć.- Jest trochę za wcześnie na wycieczkę w góry.Nie miałam czasu wymyślić jakąś wiarygodną odpowiedz, bo zauważyłam, że dwóchstrażaków niesie coś, co wyglądało jak ciężkie nosze przykryte jasnoniebieskimbrezentem.- Czy ktoś jest ranny?- Dobra, sprawa wygląda tak.- Szef wziął mnie za ramię i delikatnie, ale stanowczoprzytrzymał, gdy reszta ekipy przeszła przez cierniste krzaki.- Powiesz mi, co tu robisz, toja też będę szczery.- Wyszliśmy pochodzić po górach - zapewniłam.- Ty i twój kolega, nikt inny?Kiwnęłam głową.Goście z noszami przechodzili obok nas, akurat kiedy gwałtowniejszypodmuch wiatru rozwiał dym i mogłam się lepiej przyjrzeć.Brezent przykrywał kształt,który mógł być ludzką sylwetką.- Tylko nas dwoje - potwierdziłam, czując dreszcz.- To chyba ten młody człowiek musi być z posiadłości.-Strażak zwolnił uścisk i wskazałna nosze.- Nie leżał tam długo, zanim go znalezliśmy.- Nie żyje? - szepnęłam, patrząc, jak brezent lekko się przesuwa, a jeden z mężczyznniosących nosze poprawia go szorstkim ruchem.Szef kiwnął głową.- Gdzie go panowie znalezli?- W zapadlinie, był częściowo przykry ziemią.Można by przejść tuż obok niego i go niezauważyć, tyle że kopaliśmy dół i trafiliśmy łopatą na jego głowę.Znowu się wzdrygnęłam.- Chcesz, żebyśmy wpadli do Brancusiego w drodze na dół? - krzyknął ktoś, kiedy wiatrustał i kłęby dymy opadły na ziemię.- Zróbcie tak - rozkazał szef.- Jedzcie tam i uprzedzcie go, że chcemy, by kogośzidentyfikował.Jeden ze strażaków ruszył do posiadłości Zorana, a reszta odpoczywała.W głowie miałamgonitwę myśli, zastanawiałam się, dlaczego ktoś z Black Eagle miałby łazić samotnie pogórach i stracić życie, wpadając do rozpadliny.- Naprawdę uważacie, że jest z tej posiadłości? - zapytałam.- Może.- Szef strażaków wydawał się facetem, który widział wiele pożarów i wieleśmierci, widać było, że nawet jeśli przejął się tą ostatnią śmiercią, to nie byłnią zszokowany.- Mógł to być też mieszkaniec miasteczka.To nastolatek, mniej więcej wtwoim wieku.- Chce pan, żebym mu się przyjrzała? - Sama siebie zaskoczyłam tym pytaniem izerknęłam niepewnie na kształt rysujący się pod brezentem.- Nie ma przymusu - powiedział jeden ze strażaków.Jego szczupła twarz była pokrytakurzem, a na szyi miał zawiązaną czerwoną chustę.- Nie, zrobię to - stwierdziłam, biorąc głęboki oddech.Szef kiwnął głową i zaprowadził mnie do noszy.Facetz czerwoną chustką stanął koło mnie, gotowy odsłonić ciało.Kiedy podniósł niebieski materiał, zobaczyłam, że twarz pod nią była blada, ale niezniekształcona.Oczy chłopaka były zamknięte, usta rozchylone.Nie widać było obrażeń,ale nie wyglądał, jakby spał, był zbyt nieobecny.Poznałam go po jasnych włosach.- Znasz go? - zapytał szef strażaków.Kiwnęłam głową.- Tak, wasze podejrzenia były słuszne.Jest z posiadłości Black Eagle.Ostatnio widziany przy basenie, wpatrzony w zielone oczy Cristal, nachylający się, by jąpocałować.- Ma na imię Oliver.To wszystko, co o nim wiem.10Po zidentyfikowania ciała poszłam do posiadłości Black Eagle w towarzystwie RickiegoJuareza, szefa strażaków ze straży leśnej.Wysokie sosny szumiały na wietrze, wstążki białego dymu schodziły z góry w kierunkuBitterroot.I znowu widziałam duchy i słyszałam głosy.Aimee, uważaj.Patrz, gdziestawiasz nogi, żebyś nie spadła i nie zrobiła sobie krzywdy.Niósł je wiatr, śpiewały wśróddrzew.- Wszystko w porządku? - Ricki zatrzymał się jakieś sto metrów od domu Zorana.- Jesteśpewna, że nie chcesz, by jeden z chłopaków zawiózł cię do domu?Pokręciłam głową, pozbywając się szeptów duchów.- Dziękuję, ale muszę znalezć mojego kolegę.Ma astmę, więc niezbyt dobrze sobie radzina tej wysokości.- Miejmy nadzieję, że poszedł w tę stronę.Podeszliśmy do zniszczonego ogrodzenia,przeszliśmyprzez rozwalone deski; ja prowadziłam, oczywiście szukając wzrokiem Daniela, bozgadywałam, że to on stałbezradnie w wejściu stajni, gdy mustangi sforsowały płot.- Zoran dopiero co zbudował tę stajnię - wyjaśniłam.-Adoptuje dzikie konie zkalifornijskiej pustyni.- Zoran? - powtórzył Ricki.- Jesteście na ty?- Byłam tu kilka razy - poczułam, że się rumienię, widząc jego dezaprobatę.- Twoi rodzice o tym wiedzą?- Pewnie.Dlaczego pan pyta?- Ja nie pozwalam mojej córce zbliżać się do tego miejsca - mruknął, wchodząc przede mnądo stajni.- Nie po raportach, jakie czytałem.- Moi rodzice nie stosują tego typu zakazów.- Nie zastanawiałam się, co powinnamodpowiedzieć, i nie obchodziło mnie, że wychodzę na rozpuszczonego bachora.Dlaczegomieszkańcy posiadłości nie ruszyli na poszukiwania koni? Czy Daniel nie powinienorganizować tych poszukiwań? Daniel.Daniel! Im byliśmy bliżej, tym większa stawałasię moja obsesja.Szłam za strażakiem, minęliśmy żłoby i magazyn z paszą i wyszliśmyprzez mniejsze drzwi na drugim końcu stajni.- Jakich raportach?- O tym, jak Zoran zarządza tym miejscem.Lubi wszystko kontrolować.- Nie bardziej, niż można by się spodziewać - zaprotestowałam.To było dziwne: chociażsama miałam swoje podejrzenia, nie podobało mi się, że ktoś inny słyszyjakieś plotki i na tej podstawie wyciąga wnioski.- Proszę tylko pomyśleć, ktoś z jegopozycją musi chronić swoją prywatność.- Rozumiem, co masz na myśli.Ale jeśli mam być szczery, straż leśna nie lubi, kiedy jakiśbogacz kupuje sobie połowę góry [ Pobierz całość w formacie PDF ]