[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Klęczący u stóp królowej astrolog rozdziawił usta. A więc to już się stało? Jak brzmiało życzenie? A dlaczegóż bym miała ci się spowiadać? Wiem, czego prag-niesz, Kosmo: mieć wyłączną pieczę nad moją szkatułką, znać wszystkiemoje sekretne myśli i mieszać się do każdej mojej sprawy.No cóż, maminne plany.Oraz inne życzenia. Najmiłościwsza pani, błagam cię, nie skazuj się na potępienie!Niech ktoś obeznany w sztuce. Słuchaj, Kosmo, wciąż jesteś nieżonaty?  Królowa obrzuciła gouważnym, taksującym spojrzeniem. Magdaleno, zacznij listę od niego.Dama dworu odłożyła trzymany tomik i wyjęła z biurka pióro, pa-pier oraz pudełeczko z piaskiem.Starannie ułożywszy czystą kartę nabiurku, umoczyła pióro w ozdobnym kałamarzu podtrzymywanym przeztrzy amorki i napisała u góry strony:  Kosma Ruggieri, 43 lata, niski,ciemnowłosy. Co to takiego?  zaniepokoił się astrolog.W ciągu swojej służ-by u Medyceuszy widział liczne wykazy, do których trafiało się przezniepomyślny układ gwiazd albo przez skrywane, podejrzliwe spojrze-nia.Były to listy wrogów skazanych na śmierć. Myślałam, że może chciałbyś wżenić się do starej, dobrej fran-cuskiej rodziny, wzbogacić się o trochę pieniędzy i tytuł.Krople potu wystąpiły Ruggieriemu na czoło.Nerwowo obejrzał sięw stronę wyjścia.Ta skłonność do ironii, do zabawiania się kosztem ska-zańców była dziedziczna w rodzie Medyceuszy.A teraz ujawniła się także uduchessiny.Ale dlaczego właśnie on? Teraz nieodwołalnie musi zdobyćkuferek i wyrazić życzenie, aby jego nazwisko znikło z listy, którą królo-wa układała tak beztrosko, jakby wybierała biżuterię do sukni.192  Ha! Patrz, jak ucieka!  zaśmiała się Katarzyna. Jesteś pewna, pani, że on by się nadał? Raczej nie.Ostatecznie po co wkładać mu tę skrzynkę w ręceprzez małżeństwo? Pomyślmy o kimś innym.Kimś dla nas użytecz-nym, kogo przydałoby się nieco ściślej z nami związać.Powinien tobyć człek ambitny, który umie milczeć.Hm.A ten bankier, Mont-vert? Nadal jest żonaty? Nie ma przypadkiem syna lub bratanka? Zdaje się, że ma syna. Dobrze.Wpisz go na listę.I dodaj paru innych.Jeśli ktośjeszcze wpadnie mi do głowy, dam ci znać.Dekretem króla Henryka II szkoły fechtunku, te miejsca spotkańkupieckich synów i awanturników wszelkiej maści, zostały usuniętepoza mury Paryża.Ale w wąskim zaułku nie opodal rue Saint-Jean nalewym brzegu Sekwany, na tyłach oberży  Pod Czarnym Dzikiembyła długa sala, z której często dochodził szczęk broni.Jeśli przypad-kiem znalazł się tam ten czy ów zaprawiony w bojach szermierz zczasów starego króla Franciszka i jeśli przypadkiem studenci i sy-nowie rzemieślników ćwiczyli się tam w samoobronie, i jeśli przy-padkiem brzęczący pieniądz przechodził z rąk do rąk  cóż, nikogoto nie powinno obchodzić.Właściciel  Czarnego Dzika , osobniknajwidoczniej przygłuchy, nie miał pojęcia, skąd dochodzi ów hałas ibrzęk, aczkolwiek przez niskie drzwiczki ukryte za stosem beczekregularnie trafiał do niego czynsz, jak również amatorzy serwowanego Pod Czarnym Dzikiem kwaśnego wina i taniego piwa.Do zatęchłej izby szynku wszedł wysoki młodzieniec, zręcznieomijając zatłoczone stoły i pijaków leżących na brudnej polepie. Hola! Toż to Mikołaj Włoch! Nie spodziewaliśmy się tu ciebie dzisiaj! Mikołaju, jak luba? Wciąż oziębła?W chwili gdy Mikołaj Montvert przekroczył próg szynku, kierującsię do sali ćwiczeń, stało się z nim coś dziwnego.Nie garbił się już i niepowłóczył nogami, jak to czynił w domu ojca, lecz szedł szybkim,pewnym krokiem, prosty jak struna, wodząc wokół przenikliwymzuchwałym spojrzeniem.Tu czuł się panem; ani matka, ani siostra niewzdychały tu nad nim, głośno modląc się o zbawienie jego duszy.Tulata, które strawił na włóczędze po całej Europie, nie okazywały sięzmarnowane.Najbardziej zatwardziałe opryszki salutowały mu, gdywkładał gruby skórzany plastron i ujmował ćwiczebną broń zakończo-ną dużą korkową kulą (by nie powykłuwać sobie nawzajem oczu).193 Mikołaj Montvert był rozmarzonym nierobem.Ale Mikołaj Włochbeztrosko rzucił studia prawnicze, filozoficzne i teologiczne w kilkuszacownych włoskich akademiach po to, by odwiedzać mistrzów szer-mierki w nowym stylu, podpatrywać ich, ćwiczyć i fechtować się z naj-lepszymi.W rezultacie umiał nadzwyczaj zręcznie posługiwać się rapie-rem.Preferował styl włoski, który w Paryżu wciąż był nowością, niezleteż walczył rapierem i sztyletem, rapierem i płaszczem, a nawet staro-świeckim mieczem i tarczą.Gdyby ojciec wszedł do szkoły mistrzaAchillesa, nie poznałby go  a gdyby go rozpoznał, byłby przerażony. Wypowiedz tylko imię mej damy, Janie, a już jesteś martwy odciął się Mikołaj, lecz głos miał wesoły. No, no, tylko żartowałem.Będzie można dziś z tobą poćwiczyć?Wciąż za wolno robię tę botte, którą mi pokazałeś. Nie dzisiaj.Wpadłem tylko zobaczyć się z Achillesem. Wciąż jest ci winien dwie korony? Tak, a ja wciąż mam dług w  Czterech %7ływiołach. Usiądz z nami na chwilę i napij się wina. Nie mogę.Mam ważne sprawy. Mikołaj zniknął w drzwiach zastosem beczek. Wiecie, co to za sprawa?  rzekł jeden z pijących, gdy tylko Mi-kołaj nie mógł go już usłyszeć. Nasz przyjaciel włóczy się jak chorecielę po mieście za pewną damą dworu, szukając okazji, by pomówić znią sam na sam. Mikołaj? Przecież wszystkie damy same padają mu do nóg.Jest przystojny, bogaty z domu i na dodatek świetnie włada rapierem.To powinno wystarczyć każdej kobiecie. Nie tej.Widziałem ją na własne oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •