[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A może się nam uda? Na wyświetlaczu zegarka zauważyłem, że minęło pół godziny.Manometr wskazywał, żezużyłem połowę zapasu tlenu - zastukałem w butlę i dopłynąwszy bliżej, pokazałem to Lino.Odpowiedzią był znak  okay".Płynęliśmy dalej.Byłem przekonany, że dystans trzech kilometrów pokonaliśmy już ze dwarazy, nic jednak nie wskazywało, żeby rura miała się skończyć.Naraz Pavone się zatrzymał.Sercewe mnie zamarło.Czyżby jakaś krata? Zaświeciłem latarką.Zamajaczyła wysoka przeszkoda wpostaci nagromadzonych śmieci, ponad którymi pozostał tylko niewielki przepływ dla wody.Bożekochany! Widziałem, jak Lino, dokonując prawdziwych łamańców, usiłuje w wąskim tunelusięgnąć noża przypasanego do łydki.Podpłynąłem i odpiąłem mu go.Wziął się do roboty.Ciął ibabrał się w nieczystościach.Trwało to chyba całą wieczność.Wreszcie, kiedy w zmąconej cieczynie widziałem już nic, poczułem, że jego płetwy znów się poruszają, a on sam oddala się ode mnie.Ruszyłem jego śladem, chwilę przeciskałem się przez paskudną maz, dygocąc na myśl, że utknę.Zrobiło się luzniej, tunel jakby lekko skręcił pod górę.Odczułem niewysłowioną ulgę.Zerknąłemna zegarek, minęło pięćdziesiąt pięć minut.Potem na manometr.Santa Maria! Strzałka dawnominęła krytyczne pięćdziesiąt barów i znajdowała się przy końcu czerwonego pola.Kończyło misię powietrze.Zastukałem w butlę.Pavone odwrócił głowę.Pokazałem najpierw pięść, następnieprzejechałem nią po gardle.Zrozumiał.Machnął latarką, bym podpłynął bliżej.Uniosłemmanometr, kierując nań snop światła.Kiwnął głową, a następnie gestami nakazał odpiąć mi pas i kamizelkę.Nie rozumiałem, oco mu chodzi.Pokazał jeszcze raz i zakończył znakiem  okay".Po czym pokazał mi drugi ustnikna długiej rurce odchodzący od jego regulatora.Zrozumiałem.Chciał, żebyśmy oddychalipowietrzem z jego butli.Ale jak to sobie wyobrażał.Zaczerpnąłem ostatni głęboki łyk i pozbyłem się akwalungu.Podpłynąłem pod Linaszurając brzuchem po dnie rury.Rękami macałem za ustnikiem.Był! Wetknąłem go w usta.Smaknieczystości.Oddech.Cudowne powietrze, życie!Objęci niczym para kochanków wznowiliśmy wędrówkę.Teraz jednak posuwaliśmy siębardzo wolno.Plątały nam się płetwy, zahaczaliśmy a to o dno, to o górę rury.Jak długo jeszcze,jak długo jeszcze.Aż naraz kolejny oddech nie przyniósł upragnionego powietrza.Ponowna próba.Nic.Paraliżujący strach.Poczułem, że Lino puszcza mnie.Bezradnie machnąłem płetwami.Niedotknąłem dna.Ani ścian.Uniosłem głowę.Coś połyskiwało w mroku.Uczułem, że jego dłońnaciska mnie i pcha do góry.Machnąłem płetwami.Zwiatło zbliżało się.Wydawało mi się, że trwato wieczność, ale naraz moja głowa wynurzyła się z wody.Byłem w zbiorniku pod gołym niebem,w oczyszczalni, nad głową płonął wielki, pyzaty księżyc.Udało się! Poszukałem wokół siebie Lina.Ani śladu.Brak bąbelków na powierzchni cieczy.Zrobiłemdwa głębokie oddechy.Nabrałem powietrza w płuca i zszedłem w dół.Nic! Jeszcze raz.Iznalazłem go.Wisiał zaplątany w resztki jakiejś sieci na większe odpadki.Nie miał latarki aninoża.Ale ja miałem.Dwoma cięciami oswobodziłem go.I pociągnąłem bezwładne ciało.W ustach miał zawór od swej kamizelki.Chciał przeżyć, wykorzystując ostatnią rezerwępowietrza tkwiącą w uniformie.Wyciągnąłem go na brzeg.Wszędzie paliły się latarnie i ladachwila mógł pojawić się strażnik.Nie dbałem o to.Zrobiłem mu sztuczne oddychanie, uciskałemklatkę piersiową.Pomogło.Zakrztusił się, rzygnął i otworzył oczy.- Dziękuję, Aldo - mruknął.- Pierwszy etap za nami.- Mów do mnie: Alfredo, jeśli możesz - zaproponowałem.Dotarcie od zbiornika do brzegu rzeki zajęło nam kwadrans.Pozostaliśmy w piankach,butlę i resztę sprzętu topiąc przezornie w basenie.Okazało się, że Lino ocalił połowę naszychkosztowności, reszta została w mojej kamizelce, która przepadła w tunelu.Ale to nie było ważne.Zjakąż radością rzuciliśmy się w czystą toń Lumini.Nie musieliśmy nawet płynąć.Lżejsi dziękipiankom, daliśmy się unosić bystremu nurtowi ku morzu.Coraz dalej od Rosettiny, naszychprześladowców i ich blokad.Niedaleko wybrzeża, przy moście wyszliśmy z wody.Brodząc wśród zielsk na dwa łokciewysokich, dotarliśmy do zapuszczonego domku letniskowego.Wybite szyby wskazywały, żedawno nikt w nim nie mieszkał.Autostrada odcięła go od innych zabudowań wsi, a dzikieśmietniska dopełniły reszty.- Tu odpoczniemy - zdecydował Lino.Nie musiał mnie zachęcać.Już spałem.***Tym razem przyśnił się mi inny sen.Wielka gonitwa.Znajdowałem się sam w jakimśogromnym mieszkaniu.Swobodnie mieściłem się pod stołem i musiałem wspinać na palce, bysięgnąć klamki.W ręku, a właściwie w rączce trzymałem pistolet na wodę.Tup, tup, tup, tup, tup,tup! Zciganą ofiarą był wielki żółty kot, dachowiec, który niebacznie skorzystał z otwartego okna.Zatrzasnąłem je i teraz trwała fantastyczna zabawa.Kot uciekał, ja go goniłem, a kiedy znalazłemgo na celowniku, kierowałem nań strugę orzezwiającego płynu.Prychał, parskał, uciekał; jakież tobyło zabawne.Czasem udawało mu się schować tak, że traciłem go z oczu.Popełniał jednak błąd iczując moje zbliżanie się, mruczał groznie jak ranny tygrys.A ja się go nie bałem, miałem pistolet inie zbliżałem się za bardzo, świadom ostrości kocich pazurów.Znów wyprysnął spod kanapy, przewrócił wazon i wspiął się na firankę.Dopadłem go na gzymsie - struga wody! Miauknął iskoczył wprost na mnie, uchyliłem się, kot przesmyknął mi między nogami i wpadł do korytarzyka.Pognałem za nim.Na zakrętach kocur zabawnie koziołkował po linoleum, a ja cieszyłem się,wiedziałem bowiem, że szlak ucieczki kończy się ślepo.No, może niezupełnie.Przygotowałemprzecież pułapkę.Uchylone drzwiczki pralni.Dachowiec skorzystał z nich, wpadł do wąskiego pomieszczenia.Jedynym miejscem, gdziemógł się schronić, były otwarte jak paszcza gada drzwiczki pralki automatycznej.Skoczył wotwór! Tu go miałem.Zatrzasnąłem drzwiczki i przez chwilę wpatrywałem się z satysfakcją wmoją zdobycz.Czułem, jak łomoce moje małe serduszko.Potem sięgnąłem do programatora iwłączyłem odwirowywanie.Zobaczysz, kiciu, jak to jest być kosmonautą.Ruszyło.Wirującażółć.Długo to nie trwało, po dobrej chwili znów otworzyłem pralkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •