[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niechętnym ruchem obróciła głowę na bok.Papka wylała się napoduszkę.Poczuła zapach mięty.Jakiś głos powiedział obojętnym tonem: -Jeśli nie zechce pani jeść i pić, będzie pani karmiona przymusowo.A więcotworzy pani usta czy nie?Nie otworzyła.Pragnienie stało się niemal nie do zniesienia, gardłozupełnie wyschło, język spuchł.Ktoś, kto przyszedł z tacą, poszedł sobie.Drzwi zostały zamknięte.Alenie na długo.Otworzyły się ponownie.I tym razem wszedł ON.Ju\ gdy się nad nią pochylał, wiedziała, kim był.Roztaczała się wokółniego aura autorytetu.Błyskało to w jego oczach, z ka\dym oddechemwypływało z nosa.- Mam władzę i wiedzę! Jam jest tym, który mo\e cięocalić od wiecznego potępienia.Zaufaj mi, a poczujesz się lepiej.Paliła się w niej resztka oporu.I ta resztka pomyślała: pomyłka,kochanieńki.Przyniosłeś ze sobą karty?Jego głos brzmiał przyjaznie.- Nie chce pani jeść?Nie była pewna, czy ma udzielić odpowiedzi.Któ\ wiedział, co z niejwyczyta? Nie wypuści jej ju\ z tego pokoju, z tych pieluch, ze swoichszponów.odwa\yła się jednak na próbę.Tylko po to, by mu pokazać, \ePotempołamie sobie na niej zęby.Uzale\niona dziwka, nauczyła się być twarda naulicy.Wszyscy się tego uczyli.Tylko zaskrzeczała, ochrypłe gardło niespełniało jej woli.- Dziękuję bardzo, nie jestem głodna.Ale gdyby miał panpapierosa, byłabym wdzięczna.- Przykro mi - odparł.- Nie mam papierosów.Nie palę.- Co za zbieg okoliczności - wychrypiała.- Mamy ze sobą cośwspólnego.Ja te\ nie palę.Rzuciłam dziesięć lat "> ^ 'Itemu.Pomyślałam tylko, \e paląc papierosa będę mieć przynajmniej jednąrękę wolną.- Chciałaby pani mieć wolną rękę?- W zasadzie nie.Wygodnie mi tak.Tylko mogłabym się podrapać wnos.Chciała u\yć innego słowa, ordynarnego.Dupa! To było brzydkie słowoMagdaleny i nie przeszło jej przez usta.- Jeśli będzie się pani zachowywać rozsądnie, postaram się, by paniąrozwiązano.- Czy\ nie udowodniłam, \e jestem rozsądna? - spytała.- Chciałamzaoszczędzić państwu sporej sumy.Powinni przywrócić karę śmierci.Oko zaoko, napisano w Biblii.śycie za \ycie.Nie skomentował tego. To zale\y od pani - powiedział spokojnie.- Jeślibędzie pani jeść, pić i przyjmować leki.Odpowiedz wymagała wysiłku.Ale skoro zaczęła, chciała kontynuować.-Co ma pan dla mnie dobrego? Trochę resedormu?To był tylko krótki przebłysk w umyśle.Zadbana, wąska dłoń i szklankasoku pomarańczowego.Zniknęła od razu w ciemności, skąd nieufny głoskobiety spytał: - Co jej dajesz?Głos mę\czyzny odparł, poufale, ale nie łagodnie, tylko trzezwo -resedorm.Tak będzie najszybciej.Kobieta odparła zrzędliwym tonem: - Ale ona nie jest całkiem przytomna.Mo\e w ogóle przełykać?Mę\czyzna odparł lekko poirytowany.- Właśnie chcę się przekonać.Iwolałbym, \ebyś była cicho.Nie jestem pewien, czy nas rozumie.Wcią\ było ciemno.Poczuła tylko, \e jakaś dłoń wsuwa się pod jej kark,usłyszała głos.- Proszę mrugnąć, jeśli mnie pani rozumie.Mrugnęła, ale przed oczami miała tylko mgłę. Dobrze - powiedział.-Niech pani spróbuje unieść głowę.Pomogę 254pani.Chłodny brzeg szklanki dotknął ust.- A teraz ładnie wypić - powiedział.- Powolutku, proszę spróbować.Jeden łyczek i jeszcze jeden.Tak, świetnie,daje pani radę.Zaraz mo\e pani znowu zasnąć.Potrzebuje pani du\o snu.Sen przyszedł natychmiast po soku pomarańczowym.Jakby nakryto jejgłowę workiem.To nie był worek! To była popielniczka! Stała na niskimstoliku.To tak\e stanowiło jedynie przebłysk w umyśle, zielone, czerwone,niebieskie i \ółte światło.Nie miało sensu, po prostu nagle się pokazało.Byćmo\e dlatego, \e szef mówił o popielniczce.Pojawiło się jednak razem zmetalicznym posmakiem krwi w ustach i okrzykiem bólu, a raczej piskiem: -Ta łajza mnie ugryzła.Jakaś dłoń sięgnęła do stołu i nagle pojawiła się przed jej twarzą z cię\kąpopielniczką, którą rzuciła z rozmachem - potem nic.Tylko myśl, niemaluśmiech w głowie.Nie dręcz się pytaniem, kto rozbił ci czaszkę.Wiesz przecie\! To byłjeden z ostatnich napaleńców, którzy płacili na swój sposób.Psychiatra stał wcią\ pochylony nad nią, argusowym wzrokiemobserwował małe i mikroskopijne poruszenia.- Ma pani doświadczenia z resedormem? - spytał.- Mam wiele doświadczeń - odparła.- Jakie pana najbardziej interesują?- Wyschnięte gardło powodowało, \e czuła, jakby ktoś \onglował igłami w jejprzełyku.Ale mówiła dalej.- Moje doświadczenia z cnotliwą matką? Mojedoświadczenia ze słabym ojcem? A mo\e moje doświadczenia znarkotykami?- Resedorm to nie narkotyk - wyjaśnił.- Tylko środek nasenny.- Wiem przecie\ - wymamrotała.Mówiąc te słowa przypomniała sobie.Margret podawała jej resedorm -zgodnie z sugestią swego przyjaciela Achima Mieka.Lekarz i pielęgniarka. 257Nie! Nie, tak nie było.Achim Miek nigdy nie przytrzymał przy jej ustachszklanki, a Margret nigdy nie poiła jej sokiem pomarańczowym! Margretpodawała dwie tabletki ze szklanką wody.Glos tak\e nie nale\ał do Margret.Musiała to być owa ponura pielęgniarka.I lekarz o delikatnych dłoniach iz przystrzy\oną brodą! Dziwne, do tej pory nie pamiętała, \eby trzymałszklankę.Jedynie \e robił jej zastrzyki.I to, co mówił! Zboczeniec!Była zmęczona, tylko zmęczona.- Wiem wszystko - wymruczała.- I na towłaśnie powinien mi pan pozwolić, na sen.Psychiatra został jeszcze chwilę przy jej łó\ku.Przestała zwracać na niegouwagę.Gdy zamknęła oczy, zobaczyła, \e stoi nad wodą.Mały kucał u jej stóp ikołysał czerwoną rybką.Jego wąskie, białe plecy, okrągłe, gładkie ramiona,wiotka szyjka i jasnoblond włosy sprawiały, \e wyglądał jak dziewczynka.Jak Magdalena z czasów, gdy przypominała jeszcze węzełek, któryprzenoszono z pokoju do pokoju i który mogła nienawidzić z całą \arliwościąniewinnego dziecka.Dlaczego nie wypłynęła? Nie poszedłby za nią.Dla niego była przecie\tylko kobietą, która w soboty i niedziele karmiła go jogurtem i jabłkamizamiast czekoladą i \elkowymi misiami.Nazywał ją mamą, ale nie miało toznaczenia.Być mo\e jego podświadomość wiązała w jakiś sposób słowomama ze smakiem Golden Delicious i małym, zakrwawionym no\em doobierania.Kiedyś babcia powie mu:  Cieszmy się, \e odeszła.Byłaladacznicą.Czegó\ to nie dowiedzieliśmy się o niej, gdy ju\ jej nie było."Po jakimś czasie usłyszała kroki zbli\ające się do drzwi.Niezbyt się nimiprzejęła.Psychiatra powrócił niczym demon, którego sama przywołała zpiekieł. Duchy, słuchać! Znikły czary! Odtąd moim sprawom słu\cie". 256Uczeń czarnoksię\nika.W szkole musiała nauczyć się go na pamięć.Byłto jeden z tych wierszy, które lekarz kazał jej ciągle powtarzać.Wtedy jeszczesię jej podobał.Teraz ju\ nie.Pojawiło się zbyt wiele duchów.A ten, który właśnie zamknął za sobą drzwi, nie zostawi jej w spokoju,dopóki nie wydobędzie na powierzchnię najmniejszego skrawka brudu.Kilkuzboczeńców, którzy rozbili uzale\nionej dziwce głowę, jak tak się ju\ z niązabawili.To była jego praca, za to mu płacili.Mogła się mu sprzeciwiać - i przeciągać w ten sposób wszystko.Ale niebyło ucieczki, nie miała prawa do milczenia.Swoje prawa wbiła małymno\ykiem w tamtego mę\czyznę.A ci na zewnątrz chcieli wiedzieć, dlaczego.Sama chętnie by się dowiedziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •