[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jeśli nie będę go w stanie uspokoić, umrzesz.- Sądziłam, że twoim zadaniem jest utrzymać mnie przy życiu dla tejNikolaos.Zmarszczył brwi.- To prawda, ale nie zamierzam umrzeć w twojej obronie.Czy to jest jasne?- Teraz już tak.- Zwietnie.Idziemy.- Wskazał ręką w stronę, dokąd udał się Aubrey.- Pójdziemy pieszo?- To niedaleko.- Wyciągnął do mnie rękę.Spojrzałam na nią i pokręciłam przecząco głową.- To konieczne, Anito.Nie poprosiłbym o to, gdyby było inaczej.- Czemu tak ci na tym zależy?- Nie chcemy zwracać uwagi policji, Anito.Lepiej trzymać się od nich zdaleka.Wez mnie za rękę, zagrajmy role zakochanej pary, zaślepionej miłościąśmiertelniczki i jej wampirzego kochanka.To wyjaśni krew na twojej bluzce.A takżeto, dokąd i po co zmierzamy. Opuścił dłoń, szczupłą i białą jak kreda.Jego palce były nieruchome, nawetnie zadrżały leciutko, zupełnie jakby Jean-Claude mógł trzymać tak rękę wnieskończoność.Może faktycznie mógł.Ujęłam jego dłoń.Zaczęliśmy iść, trzymając się za ręce.Czułam przez skóręjego puls.Zaczął przyspieszać, by zrównać tempo z moim.Czułam, jak w jego żyłachpłynie krew, jakbym miała drugie serce.- Pożywiałeś się dzisiaj? - spytałam półgłosem.- Nie potrafisz sama tego stwierdzić?- Z tobą nigdy nic nie wiadomo.Kątem oka dostrzegłam, że się uśmiechnął.- Pochlebiasz mi.- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.- Nie - odrzekł.- Nie, że nie odpowiedziałeś, czy nie, że się dziś nie pożywiałeś?Nie zwalniając kroku, odwrócił się w moją stronę.Na jego górnej wardzeperlił się pot.- A jak sądzisz, ma petite? - Jego głos brzmiał jak najczulszy szept.Szarpnęłam się, chcąc się uwolnić, choć wiedziałam, że to głupie i na nic sięnie zda.Jego dłoń ścisnęła moją tak mocno, że aż jęknęłam z bólu.A przecież wcalesię nie wysilił.- Nie walcz ze mną, Anito.- Oblizał górną wargę.- Walka jest.podniecająca.- Dlaczego się dziś nie pożywiłeś?- Zabroniono mi.- Dlaczego?Nie odpowiedział.Zaczęło padać.Deszcz był drobny i chłodny.- Dlaczego? - powtórzyłam.- Nie wiem.- Jego głos niemal całkiem rozpłynął się w delikatnym poszumiedeszczu.Gdyby powiedział to ktoś inny, stwierdziłabym że był śmiertelnieprzerażony.Hotel był wysoki i smukły, wzniesiony z prawdziwych cegieł.Niebieski neonukładał się w napis WOLNE POKOJE.Nie było innego napisu.Brakowało nazwy czynawet potwierdzenia, że był to hotel.Jedynie WOLNE POKOJE.Krople deszczulśniły we włosach Jean-Claude a jak czarne diamenty.Bluzka przylepiała mi się dociała.Deszcz zaczął zmywać krew.Nic tak nie usuwa świeżej krwi jak zimna woda.Zza rogu wyjechał radiowóz.Zamarłam.Jean-Claude przyciągnął mnie dosiebie.Oparłam dłoń o jego pierś, aby nie zbliżył się do mnie za bardzo.Poczułam,jak mocno bije jego serce.Radiowóz jechał wolno.Szperacz zaczął przeszukiwać cienie.Gliny regularniepatrolowały Dystrykt.Gdyby największą atrakcją w tej okolicy stało się mordowanieprzyjezdnych, liczba odwiedzających drastycznie by spadła i nikomu nie wyszłobyto na zdrowie. Jean-Claude ujął mnie pod brodę i odwrócił mi głowę, abym na niegospojrzała.Próbowałam mu się wyrwać, ale trzymał mnie mocno.- Nie walcz ze mną!- Nie spojrzę ci w oczy!- Daję słowo, że nie będę próbował cię zauroczyć.Tej nocy możesz bez obawpatrzeć mi w oczy.Przysięgam.- Zerknął na radiowóz, który wciąż sunął w nasząstronę.- Jeżeli wmieszają się w to gliny, nie będę mógł ręczyć za bezpieczeństwotwojej przyjaciółki.Zmusiłam się, aby rozluznić się w jego uścisku, i lekko przytuliłam się doniego.Moje serce biło przyspieszonym rytmem, jak po ostrym sprincie.I nagleuświadomiłam sobie, że to nie był rytm mojego serca.Tętno Jean-Claude a przenikało całe moje ciało.Słyszałam je, czułam, jakbymtrzymała w dłoni jego serce.Uniosłam wzrok.Jego oczy miały najciemniejszy odcieńgranatu, jaki miałam okazję widzieć, i przywodziły na myśl niebo o północy.Byłyciemne i żywe, ale nie odniosłam wrażenia, że się w nich zatracam albo że coś mnieprzyciąga.Wyglądały całkiem zwyczajnie.Nachylił się do mnie i wyszeptał:- Przysięgam.Zamierzał mnie pocałować.Nie chciałam tego.Nie chciałam jednak, abypolicja zatrzymała się obok nas i wzięła na spytki.Nie chciałam tłumaczyć, skąd namojej podartej bluzce wzięły się plamy krwi.Jego usta zatrzymały się tuż przed moimi wargami.Rytm jego sercarozbrzmiewał w mojej głowie, puls gnał jak oszalały, a mój oddech stał się urywanyza sprawą przenikających mnie wampirzych pragnień.Usta miał miękkie jak jedwab, język wilgotny i energiczny.Chciałam sięcofnąć, ale poczułam na plecach jego dłoń, która skutecznie mnie unieruchomiła.Promień policyjnego szperacza prześlizgnął się po nas: Rozluzniłam się,przylgnęłam do Jean-Claude a i poddałam się jego pocałunkowi.Nasze usta zetknęłysię.Mój język odnalazł twardą gładkość kłów.Cofnęłam się i tym razem niepróbował mnie już zatrzymać.Wtuliłam twarz w jego pierś, a jego stalowe ramięopasało mnie mocno na wypadek, gdybym zaczęła się wyrywać.Drżał i bynajmniejnie za sprawą lodowatego deszczu.Miał urywany oddech, przez policzek czułam, jak jego serce nieomal wyrywasię z piersi.Dotknęłam twarzą chropowatej wypukłości blizny.Jego głód zalał mnie gwałtowną falą jak żar.Chronił mnie przed tym aż doteraz.- Jean-Claude! - Nie próbowałam ukryć trwogi w głosie.- Ciii.- Jego ciałem wstrząsnął dreszcz.Westchnął przeciągle.Puścił mnie takgwałtownie, że aż straciłam równowagę.Odszedł, by oprzeć się o stojący nieopodal samochód.Uniósł głowę, a strugideszczu zrosiły jego twarz.Wciąż czułam bicie jego serca.Nigdy dotąd nieodczuwałam tak silnie mego własnego pulsu, przepływu krwi w żyłach.Skrzyżowałam ramiona na piersiach i zadygotałam w gorącym deszczu. Radiowóz znikł w głębi ulicy.Jakieś pięć minut pózniej Jean-Claudewyprostował się.Nie czułam już bicia jego serca.Mój puls także wrócił do normy.Cokolwiek się stało, przeminęło.Minął mnie i rzucił przez ramię:- Chodz, Nikolaos czeka na nas w środku.Weszłam za nim do budynku.Nie próbował wziąć mnie za rękę.W gruncierzeczy trzymał się na dystans, a ja jak cień przeszłam za nim przez niedużyprostokątny hol.W recepcji siedział mężczyzna-śmiertelnik.Uniósł wzrok znad pisma, któreczytał.Zerknął na Jean-Claude a i na mnie.Wyszczerzył do mnie zęby.Aypnęłam na niego spode łba.Natychmiast wrócił do przerwanej lektury.Jean-Claude, nie czekając na mnie, zaczął wchodzić po schodach.Nawet się nieobejrzał.Może słyszał moje kroki na schodach, a może było mu obojętne, czy za nimidę.Chyba tu nie musieliśmy już udawać zakochanej pary.Może to i lepiej.Bo jużzaczęłam myśleć, że mistrz wampirów w mojej obecności nie ufał samemu sobie.Przed nami rozciągał się długi korytarz z drzwiami po obu stronach.Jean-Claude otworzył jedne z nich i stanął w progu.Podeszłam do niego.Zrobiłam toniespiesznie.Nieumarli mogą poczekać.W pokoju było łóżko, szafka nocna z lampką i trzy wampiry - Aubrey, Jean-Claude i nieznana mi wampirzyca.Aubrey stanął w kącie przy oknie.Uśmiechnął siędo mnie.Jean-Claude stał przy drzwiach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •