[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja siępohamowałam.z trudem.Miller też powinien powściągnąć swoją zuchwałość.- Ona jest moja - odpowiada, patrząc na Williama.- Będę z nią robił to, co mi siężywnie podoba.Cała się kulę, zdumiona totalnym egotyzmem Millera w tak delikatnym momencie.Samprzecież twierdził, że potrzebujemy pomocy Williama, dlaczego więc teraz tak sięzachowuje? Zwietnie się dogadują? Akurat! Wiem, że Miller dziwnie dobiera słowa.Przywykłam do tego, ale tą odzywką chce ewidentnie jeszcze bardziej rozwścieczyćWilliama, kiedy zaś zbieram się w końcu na odwagę i zerkam na byłego sutenera mojejmatki, widzę, że cały aż gotuje się z wściekłości.Nie mam najmniejszych wątpliwości,że Millerowi się udało.William zrywa się z krzesła i wali otwartymi dłońmi w stół.Nachyla się,wykrzywiając wściekle twarz.- Jesteś o krok od tragedii, Hart! A ja angażuję się osobiście w tę popieprzoną sytuację, żeby do tego nie dopuścić!Odsuwam się na krześle, chcąc znalezć się jak najdalej od Williama - staram się napróżno schronić przed jego gwałtownym wybuchem.Z każdą chwilą sytuacja staje sięcoraz trudniejsza.Miller podnosi się powoli z krzesła i przybiera taką samą pozycjęjak William.Zaraz rozpęta się piekło.Nie jestem głupia: spokojne, płynne ruchyMillera nie są oznaką opanowania.Drżąca broda i dzikie spojrzenie świadczą o czymśwręcz przeciwnym.Jestem sparaliżowana i bezużyteczna w obliczu starcia tych dwóchpotężnych mężczyzn.- Wie pan równie dobrze jak ja, że nie tylko jestem w stanie pogruchotać wszystkiekości tym pasożytom, ale że to zrobię - szepcze Miller prosto w twarz Williama.Jegoramiona unoszą się rytmicznie.niemal spokojnie.- Niech pan nie ma złudzeń, nawetsię nie będę zastanawiał i zrobię to z ogromną przyjemnością.- Kurwa mać! - klnie William.Jednym szybkim ruchem łapie Millera za koszulę, tużprzy szyi, zaciskając mocno pięść i przyciągając do siebie jego twarz.Podrywam sięzszokowana, ale nie każę im przestać.Nie jestem w stanie wydobyć z siebie ani słowa.- Puszczaj - cedzi powoli Miller, dysząc z wściekłości.- Natychmiast.Obaj mężczyzni zastygają na niemiłosiernie długą chwilę, ale w końcu William rzucaznów przekleństwem i odpycha Millera od siebie, po czym sam opada na krzesło,odchyla głowę i patrzy w sufit.- Tym razem naprawdę spaprałeś sprawę, Hart.Siadaj, 01ivio.Moje pośladki szybko odnajdują znów siedzenie; nie chcę robić dodatkowychproblemów.Odwracam się do Millera, który obciąga koszulę i poprawia supełkrawata, a potem sam też zajmuje miejsce.Ogarnia mnie głupia ulga, gdy wyciąga rękęi ściska mocno moją dłoń, chcąc w ten sposób mi przekazać, że wszystko w porządku.Ze panuje nad sytuacją.- Domyślam się, że chodzi o wczoraj.William parska sarkastycznie i opuszcza głowę.Wodzi wzrokiem między mną aMillerem.- A nie o to, że znaczyłeś w moim gabinecie to, co twoim zdaniem należy do ciebie,zgadza się?- Co należy do mnie.- Na litość boską! Dosyć tego! - wołam, przelewając swoją złość na Millera.- Dajciewreszcie spokój! - Obaj mężczyzni cofają się na krzesłach, a na ich irytującoprzystojnych twarzach maluje się zaskoczenie.- Mam dość tej głupiej demonstracji sił!- Wyrywam dłoń z uścisku Millera, ale on szybko znów ją chwyta i podsuwa do ust,składając na niej kilkakrotnie pocałunek.- Przepraszam - mówi szczerze.Kręcę głową i biorę głęboki wdech, po czym odwracam się do Williama, któryprzygląda się Millerowi uważnie, z namysłem. - Myślałam, że pogodziłeś się z faktem, że nie da się nas rozdzielić - stwierdzam,zauważając, że Miller przestaje zasypywać pocałunkami grzbiet mojej dłoni.Po tym,jak William pomógł nam uciec z Londynu, byłam pewna, że nie będzie już stawał namna drodze.William wzdycha, a Miller kładzie sobie moją dłoń na kolanach.- Ciągle ze sobą walczę w tej kwestii, 01ivio.Potrafię rozpoznać miłość.Ale potrafięteż rozpoznać katastrofę.Nie mam, kurwa, pojęcia, co w tej sytuacji zrobić, żeby byłodobrze.- Chrząka i rzuca mi przepraszające spojrzenie.- Wybacz wulgarność.Prycham sarkastycznie.Mam mu wybaczyć wulgarność?- Co w takim razie robimy? - ciągnie William, zwracając się do Millera, zupełnie sięnie przejmując zdumieniem na mojej twarzy.No dobrze, miejmy to już za sobą.Też odwracam się do Millera, przez co on zaczynawiercić się niespokojnie.- W dalszym ciągu chcę z tym skończyć - oznajmia Miller, wyraznie speszony uważnymspojrzeniem dwóch par oczu.W jego słowach pobrzmiewa jednak determinacja.Determinacja jest potrzebna.Choć dochodzę do wniosku, że ona sama nie wystarczy.- Tak, to już ustaliliśmy.Ale spytam raz jeszcze: naprawdę uważasz, że pozwolą ci takpo prostu odejść? - Pytanie jest retoryczne.William nie oczekuje odpowiedzi.I jej niedostaje.Mówi więc dalej: - Po co ją tam zabrałeś, Hart? Skoro wiedziałeś, że sytuacjajest bardzo delikatna?Postanawiam się wtrącić.Pod wpływem tego pytania sztywnieją wszystkie obciążonepoczuciem winy mięśnie w moim ciele.Nie mogę pozwolić, żeby Millerowi oberwałosię i za to.- Nie zabrał mnie - wyznaję cicho zawstydzona, czując, że Miller ściska mocniej mojąrękę.- Miller był w Ice.Ja byłam w domu.Dostałam telefon z nieznanego numeru.William marszczy brwi.- Mów dalej.Zbieram się na odwagę i zerkam kątem oka na Millera.Jego twarz wyraża czułość imiłość.- Usłyszałam toczącą się rozmowę i nie spodobało mi się to, co usłyszałam.- Czekamna oczywiste pytanie, ale William zaskakuje mnie, mówiąc coś zupełnie innego.- Sophia. Zamyka oczy i wciąga ostrożnie powietrze.- Pokręcona Sophia Reinhoff.- Otwiera oczy i patrzy ostro na Millera.- A więc koniec z ukrywaniem twojegozwiązku z OHvią.- To nie wina Millera - sprzeciwiam się, pochylając się naprzód.- Wszystko przezemnie.To ja poszłam do klubu.To ja wyprowadziłam Millera z równowagi.- W jaki sposób?Zamykam usta i znów prostuję się na krześle.Nie będzie zachwycony, gdy to usłyszy,tak jak Miller nie był zachwycony, gdy to zobaczył. - Ja.- Czuję, jak pod wyczekującym spojrzeniem Williama zaczynają płonąć mipoliczki.- Ja.- Została rozpoznana - wtrąca się Miller i wiem, że robi to dlatego, że wini za toWilliama.- Miller.- Nie, 01ivio - przerywa mi i nachyla się lekko.- Została rozpoznana przez jednego zpańskich klientów.%7łal, jaki zalewa twarz Williama, budzi we mnie poczucie winy.- Jakiś gnój chciał, żebym mu ją oddał, zaoferował, że się nią zaopiekuje.- Millerzaczyna się trząść, bo na samo to wspomnienie znów ogarnia go wściekłość.- Niech mipan powie, panie Anderson, co by pan zrobił na moim miejscu?- Zabiłbym go.Aż się wzdrygam, słysząc krótką odpowiedz Williama, bo wiem z absolutnąpewnością, że nie kłamie.- No cóż, ja go oszczędziłem.- Miller siada znów wygodniej.- O tyle, o ile.Czyjestem przez to lepszym człowiekiem?- Chyba tak - odpowiada William bez zastanowienia, najzupełniej szczerze.Z jakiegośpowodu mnie to nie dziwi.- Cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •