[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Andrzej iJeremi szybko przebiegli na drugą stronę alei rowem wykopanym pod barykadą przezsaperów.Przebiegli nie pochylając się! Ulegli mimo woli fasonowi żołnierzy Starówki,którym nie wypadało schylać się w Zródmieściu przy ostrzale.Do Kruczej doszlipiwnicami i podwórkami.Andrzej, który krytycznie ocenił rów przybarykadowy (za płytki!),tu, w przejściach piwniczno-podwórzowych, z uznaniem obserwował organizacjęZródmieścia: wyrazne drogowskazy, światło w zakamarkach, uprzejme objaśnieniasłużbowych na skrzyżowaniach dróg.Krucza - nieszeroka, z setkami małych, pozamykanych obecnie sklepów, wydawałasię jeszcze bardziej ruchliwa niż ulice na północ od Alei Jerozolimskich.Ta częśćZródmieścia była zresztą mniej zniszczona od poprzedniej, zburzonych domów prawie niewidzieli - czasem tylko dostrzegali rozwaloną ścianę lub wybite przez podmuchy szyby.Przyłączył się do nich Czart, wracający z jakiegoś szabru.Był podniecony, usta musię nie zamykały.- Co za ludzie w tym Zródmieściu! Mówię wam, gdy wszedłem do jednego tam domuna Nowogrodzkiej, traktowali mnie jak zwierzaka.Dotykali panterki, zdjęli chustkę z szyi ichcieli ją kupić! Jakiś jegomość przyczepił się, żeby mu sprzedać pokrowiec hełmu! Ja,mówię wam.Zbliżył się Kmita i teraz już szli we czwórkę.Kmita wracał z fasunku ,przeprowadzonego dla rannych Zośki , rozlokowanych w trzech małych szpitalikach.Byłoburzony na porządki w magazynach prowiantowych.- Wyobrazcie sobie, że dla żandarmów powstańczych jest i chleb, i wino, i papierosy.Dla rannych dali mi przeklętej kaszy i cukru, a delikatesów tyle, co kot napłakał.Co zacholera! Ciekaw jestem, czy takie porządki muszą być nawet w powstaniu? I czy zostanątakże po wojnie?- Złóż o tym meldunek - doradził Andrzej.Spochmurniał.Dotychczas podśmiewał sięz wydziwiań swoich chłopców na temat Zródmieścia i tutejszego lipnego wojska , na tematsalutowania i wymanicurowanych sanitariuszek.Bawiło go, gdy chłopcy Zośki mieli za złeZródmieściu nawet to, że szafy nazywają tu krowami ! Andrzeja przede wszystkimradował podstawowy fakt, który go oszołomił w pierwszych chwilach zetknięcia się zeZródmieściem: Warszawa istnieje! Jest normalne miasto, są normalne ulice i domy.Inormalni ludzie.I nie zniszczone oddziały.Zguba Starówki to jeszcze nie zguba powstania!Ale to, o czym mówi Kmita, to już niebłaha pretensja, to skaza.Powtórzył: - Złóżmyobydwaj o tym meldunek.- Ja się w Zródroieśdu czuję zle - powiedział milczący dotychczas Jeremi - choć nazdrowy rozum nie ma to żadnego sensu.Drażnią mnie te ulice, te porządki, ci ludzie.Jest mitu obco, tęsknię do barykad na %7łytniej, do cmentarzy przy Karolkowej, do zatłoczonychschronów Starówki i gruzowisk placu Krasińskich.Chciałbym jak najprędzej stąd wyjść.Andrzej objął Jeremiego wpół i podprowadził do okna sklepiku zastawionegodeskami.- Odpukaj w nie malowane drzewo, odpukaj! Jeżeli stetryczejemy mając podwadzieścia lat, to wyrosną z nas straszni staruszkowie! Czyżby naprawdę nie cieszyło cięistnienie Warszawy prawie normalnej, czyżby nie radowała cię zielona trawa w ogrodzie, naktórej za parę minut rozciągniemy się w cieniu drzew?Jeremi uśmiechnął się nikłym uśmiechem.Dochodzili już do siebie, weszli bowiem w nie zniszczoną ulicę Mokotowską.Wprawdzie ambasada bułgarska, na której terenie zostali zakwaterowani, mieściła się przyAlejach Ujazdowskich, lecz Aleje były w zasięgu nieprzyjacielskiej broni maszynowej,wobec czego do ambasady wchodziło się od strony Mokotowskiej.Przy bramie stałwartownik w panterce, z karabinem, wpuszczał tylko żołnierzy ze zgrupowania Radosława.Minęli go, przeszli przez podwórze, drugą bramę - i oto są w ogrodzie.Jakże tu zielono, zielono od trawy i panterek setki chłopców i dziewcząt.Słońceprześwituje przez listowie drzew, pieszcząc głowy i dłonie.Większość leży bezczynnie,leniuchując i rozmawiając sennie, niektórzy siedzą przy stolikach kawiarnianych, których tudużo, i coś tam dłubią w broni lub oporządzeniu.Kilka dziewcząt pierze w miednicach.Gdzieś uporczywie strzela czołg, z dala dochodzi grozne skrzypienie szafy , czasamisłychać szum motorów samolotowych - to wszystko ich nie dotyczy.Oni teraz nie wojują.Urlop! Laba! Teren ambasady leży w dzielnicy zamieszkanej podczas okupacji przezNiemców i zbyt blisko kilku czynnych dziś jeszcze centralnych niemieckich urzędów, aniartyleria więc, ani lotnictwo nie bombardują tych miejsc.Tu można mieć spokojną głowę.Gdybyż tylko nie kołatały się po tych głowach wspomnienia.Andrzej Morro niedługo leżał sam na trawie pod starą jabłonią.Wnet odszukał goJerzy i położył się obok, trzymając w ręku notes.- No, Andrzeju, plan reorganizacji gotowy.Uzgodniłem z Radosławem i teraz naciebie kolej.Możesz zaczynać!- Więc jak to ostatecznie ma być? - pyta Andrzej usiłując przezwyciężyć senność.Słońce delikatnie grzeje szyję i odsłoniętą pierś, trawa pachnie cierpko, brzęczy koło głowyosa.- Zostałem dowódcą Brody - oznajmia Jerzy - ale zatrzymuję także dowództwo Zośki.Do Brody prócz Zośki wchodzi również Parasol [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Andrzej iJeremi szybko przebiegli na drugą stronę alei rowem wykopanym pod barykadą przezsaperów.Przebiegli nie pochylając się! Ulegli mimo woli fasonowi żołnierzy Starówki,którym nie wypadało schylać się w Zródmieściu przy ostrzale.Do Kruczej doszlipiwnicami i podwórkami.Andrzej, który krytycznie ocenił rów przybarykadowy (za płytki!),tu, w przejściach piwniczno-podwórzowych, z uznaniem obserwował organizacjęZródmieścia: wyrazne drogowskazy, światło w zakamarkach, uprzejme objaśnieniasłużbowych na skrzyżowaniach dróg.Krucza - nieszeroka, z setkami małych, pozamykanych obecnie sklepów, wydawałasię jeszcze bardziej ruchliwa niż ulice na północ od Alei Jerozolimskich.Ta częśćZródmieścia była zresztą mniej zniszczona od poprzedniej, zburzonych domów prawie niewidzieli - czasem tylko dostrzegali rozwaloną ścianę lub wybite przez podmuchy szyby.Przyłączył się do nich Czart, wracający z jakiegoś szabru.Był podniecony, usta musię nie zamykały.- Co za ludzie w tym Zródmieściu! Mówię wam, gdy wszedłem do jednego tam domuna Nowogrodzkiej, traktowali mnie jak zwierzaka.Dotykali panterki, zdjęli chustkę z szyi ichcieli ją kupić! Jakiś jegomość przyczepił się, żeby mu sprzedać pokrowiec hełmu! Ja,mówię wam.Zbliżył się Kmita i teraz już szli we czwórkę.Kmita wracał z fasunku ,przeprowadzonego dla rannych Zośki , rozlokowanych w trzech małych szpitalikach.Byłoburzony na porządki w magazynach prowiantowych.- Wyobrazcie sobie, że dla żandarmów powstańczych jest i chleb, i wino, i papierosy.Dla rannych dali mi przeklętej kaszy i cukru, a delikatesów tyle, co kot napłakał.Co zacholera! Ciekaw jestem, czy takie porządki muszą być nawet w powstaniu? I czy zostanątakże po wojnie?- Złóż o tym meldunek - doradził Andrzej.Spochmurniał.Dotychczas podśmiewał sięz wydziwiań swoich chłopców na temat Zródmieścia i tutejszego lipnego wojska , na tematsalutowania i wymanicurowanych sanitariuszek.Bawiło go, gdy chłopcy Zośki mieli za złeZródmieściu nawet to, że szafy nazywają tu krowami ! Andrzeja przede wszystkimradował podstawowy fakt, który go oszołomił w pierwszych chwilach zetknięcia się zeZródmieściem: Warszawa istnieje! Jest normalne miasto, są normalne ulice i domy.Inormalni ludzie.I nie zniszczone oddziały.Zguba Starówki to jeszcze nie zguba powstania!Ale to, o czym mówi Kmita, to już niebłaha pretensja, to skaza.Powtórzył: - Złóżmyobydwaj o tym meldunek.- Ja się w Zródroieśdu czuję zle - powiedział milczący dotychczas Jeremi - choć nazdrowy rozum nie ma to żadnego sensu.Drażnią mnie te ulice, te porządki, ci ludzie.Jest mitu obco, tęsknię do barykad na %7łytniej, do cmentarzy przy Karolkowej, do zatłoczonychschronów Starówki i gruzowisk placu Krasińskich.Chciałbym jak najprędzej stąd wyjść.Andrzej objął Jeremiego wpół i podprowadził do okna sklepiku zastawionegodeskami.- Odpukaj w nie malowane drzewo, odpukaj! Jeżeli stetryczejemy mając podwadzieścia lat, to wyrosną z nas straszni staruszkowie! Czyżby naprawdę nie cieszyło cięistnienie Warszawy prawie normalnej, czyżby nie radowała cię zielona trawa w ogrodzie, naktórej za parę minut rozciągniemy się w cieniu drzew?Jeremi uśmiechnął się nikłym uśmiechem.Dochodzili już do siebie, weszli bowiem w nie zniszczoną ulicę Mokotowską.Wprawdzie ambasada bułgarska, na której terenie zostali zakwaterowani, mieściła się przyAlejach Ujazdowskich, lecz Aleje były w zasięgu nieprzyjacielskiej broni maszynowej,wobec czego do ambasady wchodziło się od strony Mokotowskiej.Przy bramie stałwartownik w panterce, z karabinem, wpuszczał tylko żołnierzy ze zgrupowania Radosława.Minęli go, przeszli przez podwórze, drugą bramę - i oto są w ogrodzie.Jakże tu zielono, zielono od trawy i panterek setki chłopców i dziewcząt.Słońceprześwituje przez listowie drzew, pieszcząc głowy i dłonie.Większość leży bezczynnie,leniuchując i rozmawiając sennie, niektórzy siedzą przy stolikach kawiarnianych, których tudużo, i coś tam dłubią w broni lub oporządzeniu.Kilka dziewcząt pierze w miednicach.Gdzieś uporczywie strzela czołg, z dala dochodzi grozne skrzypienie szafy , czasamisłychać szum motorów samolotowych - to wszystko ich nie dotyczy.Oni teraz nie wojują.Urlop! Laba! Teren ambasady leży w dzielnicy zamieszkanej podczas okupacji przezNiemców i zbyt blisko kilku czynnych dziś jeszcze centralnych niemieckich urzędów, aniartyleria więc, ani lotnictwo nie bombardują tych miejsc.Tu można mieć spokojną głowę.Gdybyż tylko nie kołatały się po tych głowach wspomnienia.Andrzej Morro niedługo leżał sam na trawie pod starą jabłonią.Wnet odszukał goJerzy i położył się obok, trzymając w ręku notes.- No, Andrzeju, plan reorganizacji gotowy.Uzgodniłem z Radosławem i teraz naciebie kolej.Możesz zaczynać!- Więc jak to ostatecznie ma być? - pyta Andrzej usiłując przezwyciężyć senność.Słońce delikatnie grzeje szyję i odsłoniętą pierś, trawa pachnie cierpko, brzęczy koło głowyosa.- Zostałem dowódcą Brody - oznajmia Jerzy - ale zatrzymuję także dowództwo Zośki.Do Brody prócz Zośki wchodzi również Parasol [ Pobierz całość w formacie PDF ]