[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Fuj! Diabeł cię opętał!Jednym szarpnięciem stawia mnie na nogi, otrzepuje mi spódnicę, jej różaniec grzechoczeu pasa.Kolos ponownie rusza do przodu, wykrochmalona masa tkanin łopoce jak żagiel nawietrze.Góra mięsa spowita czarnymi zwojami toczy się w kierunku kaplicy, ciągnąc za sobąw powietrzu woń szarego mydła i rumianku.Jej buty stukają o podłogę.To ostatnie, co słyszę.Poranne odgłosy sprawiają mi ból.Co to za odór? Gdzie jestem? Przez moją głowę z hałasem przetaczają się ciężarówki.Powieki mam sklejone, policzki i włosy pomazanezaschniętym śluzem i jakimiś okruchami.Twarz przywarła mocno do poduszki.Jeszcze nigdynie czułam tak potwornego smrodu.Powoli wydobywam się z zamroczenia  pływam wewłasnych wymiotach!Jest mi niedobrze.Oczy pod powiekami poruszają się w nerwowych drgawkach.Nadaremnie staram się je otworzyć.Lepiej niech będą zamknięte.Pokój kręci się jak karuzela. Wstawaj! Musimy do szkoły! Już pózno!  Koleżanka z pokoju potrząsa mną zaramiona.Podpierając się obiema rękami siadam i rozglądam wokół.Wszystko kręci się corazszybciej, jestem jak puszczony w ruch bączek.Kątem oka rejestruję jakieś przemykającepostacie, jakieś mary.Kiedy próbuję ich dotknąć, znikają. Biegnij pod prysznic, za dwadzieścia minut musimy wyjść!Ostrożnie stawiam stopy na ziemi.Od podeszew do skroni wpełza chłód, bolą mnie oczy.Nagle podłoga się usuwa, uderzam o zagłówek, opadam z powrotem do łóżka.Ktoś mnie podnosi i prowadzi przez korytarz do łazienki.Nie widzę niczego opróczkłębów pary.Kręci mi się w głowie, nie mogę stać.Jakaś koleżanka sadza mnie pod sitkiemprysznica, odkręca krany.Serce we mnie zamiera, pierwszy strumień jest lodowaty! Krzyczę jakobdzierana ze skóry. Zamknij się! Chcesz, żeby się zbiegły wszystkie zakonnice?!  syczy moja pomocnica.Na głowę wylewa mi zawartość całej butelki szamponu, piana piecze w oczy.Czyjeśpalce energicznie drapią mnie po czaszce.Potem prowizoryczne płukanie i ręcznik rzuconyw twarz.Z powrotem do pokoju.Ktoś podaje mi wyjącą suszarkę do włosów.Właśnie chcę jąwziąć do ręki, kiedy urządzenie milknie.Wrona z łopocącymi skrzydłami! Nie, to matkaprzełożona wyrwała kabel z gniazdka Teraz groznie staje przede mną Pójdziesz do szkoły z mokrymi włosami! Jeśli zachorujesz, to będzie kara boża!Wybucham histerycznym śmiechem jak wariatka, nie mogę przestać.Zakonnica, jakbyzobaczyła diabła, zbiera w rękę habit, masa mięsa kołysze się i z ramionami wzniesionymi donieba ucieka do kaplicy.Nie przestaję się śmiać.Za oknem padają teraz duże płatki śniegu.Ktoś wciska moje ręce w rękawy płaszcza,dłonie próbują wciągnąć kozaczki, ociekające i ciągle jeszcze śmierdzące włosy są ukryte podwełnianą czapką.Biorą mnie pod oba ramiona i przez zaspy śnieżne ciągną na górę.Płatki śniegutopnieją na mojej twarzy, co przynosi mi ulgę.Wyprzedza mnie Geli, wygląda raczejnieciekawie.Utlenione włosy w tłustych kosmykach zwisają jej z głowy jak szczypiorek. W szkole od razu zameldujemy się jako chore i pójdziemy do izolatki.Niebezpieczny,bardzo zarazliwy wirus! Ja już nie mogę &  szepcze do mnie.Kiwam głową i znów nie mogęsię powstrzymać od śmiechu.W trakcie lekcji odsypiamy kaca na kozetkach w szkolnej izolatce.Nasz alkoholowywyskok staje się w klasztorze wielkim skandalem.Każda zakonnica, każdy ksiądz, każdasprzątaczka  wszyscy już o nim wiedzą.Kiedy się na nich natykam, odstępują na stronę.Kiedysię mijamy, patrzą za mną z obrzydzeniem. Dziwka!  syczą.Albo:  Diabeł ją opętał!Tylko Bernhardine patrzy na mnie ze smutkiem: Musiałaś?Jeszcze więcej szlabanów na wyjście, kolejny areszt domowy.Jakieś cztery tygodnie przed zakończeniem roku szkolnego nie wytrzymuję, pakuję nachybił trafił trochę ciuchów do plastikowej torby i uciekam z internatu.Wciskam Bernhardinew grządkę list.Biegnę na dworzec i kupuję bilet do Monachium.W jedną stronę.Po przyjezdzie dzwonię do drzwi Michaeli.Ta patrzy na mnie osłupiała, kiedy zamiast przywitania pytam ją, czymogę się u niej zatrzymać.Nagle zjawia się jej mama, współczuje mi, bierze mnie w ramionai wprowadza do mieszkania.Tutaj życie jest poukładane, wszystko jak trzeba.Rano, po kąpieli, Michaela otwieraswoją barokową szafę.Widok jak z bajki: koszulki, majteczki, bluzki, sweterki, każda rzeczrówno ułożona na półkach.Pachnie świeżą bielizną, białymi podkolanówkami, normalnymzdrowym światem.Michaela starannie wybiera ubranie.Patrzę z otwartymi ustami i podziwiamją, bo ja na ogół łapię co popadnie i wrzucam na siebie.Ale przede wszystkim głęboko w duchuteż życzę sobie takiego bezpiecznego i uporządkowanego życia.Mama Michaeli rozmawia z moją matką i ojczymem, proponuje im, że do wakacjii wyjazdu do Rzymu mogłabym u niej zostać.Początkowo oboje są oburzeni mojąbezczelnością  tak po prostu zwiać z internatu i ukryć się u obcych! Ale czy istnieje jakaśalternatywa? Na koniec przyznają, że to  najlepsze rozwiązanie.Oni mają mnie z głowy, a jajestem w bezpiecznym miejscu.Goniec przynosi przesyłkę lotniczą z Rzymu, zaadresowaną: Signorina Pola Nakszynski,c /o rodzina K.Koperta jest bardzo gruba.Wącham ją, próbuję wymacać, co jest w środku, nakoniec niecierpliwie rozrywam: bilet lotniczy I klasy i dwa tysiące marek kieszonkowego dlamnie.Na trzy tygodnie! Czuję słońce, już pachnie Rzymem! Wyciągam więc Michaelę domiasta, kupuję jej buty, sukienkę, w podziękowaniu prezenty dla jej rodziców.W lodziarnizamawiamy sobie największe porcje i snujemy plany na następne tygodnie.Wprawdzie Michaelamusi jeszcze chodzić do szkoły, ale popołudniami mamy raj.I wystarczająco dużo pieniędzy.Tylko za basenem już nie przepadam.Nie lubię się publicznie rozbierać, bo obawiam się, że namojej skórze widoczne są usta mojego ojca, każde z jego dotknięć. Przywykłam już do samotnych lotów po świecie w ślad za ojcem i nabrałam pewnościsiebie.Dzisiaj nawet zapomniałam o strachu.Ledwo skończyłam pić moje kakao, a jużpodchodzimy do lądowania.Wyniośle jak królowa kroczę schodkami na dół.Letni żar leje się z nieba, jest mi gorąco,oczywiście znów się ubrałam za ciepło.Wraz z innymi czekam przy taśmie na mój bagaż.Potemprzechodzę przez kontrolę celną i zmierzam przez halę.Najchętniej wypiłabym teraz espressoprzy barze i wypaliła co najmniej dwa papierosy.Tak to już jest, kiedy się podróżuje samotnie,mając piętnaście lat.W tym momencie w tłumie widzę Babbo, Biggi i Nastję, którzy do mnie machają, śmiejąsię i z radości wykonują krótki taniec.Rzucają się w moim kierunku, obejmują i całują mniewszyscy jednocześnie, i mówią, że jedziemy do nowego mieszkania.Na zewnątrz czeka już samochód ojca, również nowy: czarny połyskliwy Rolls-RoyceSilver Cloud, limuzyna tak wysoka i szeroka jak dom.Aby wejść do środka, musimy wdrapać sięna małe schodki.Wnętrze wysłane jest pachnącą skórą w kolorze kremu waniliowego.Ledwoz siostrą ulokowałyśmy się na luksusowym tylnym siedzeniu, ojciec tak gwałtownie wrzuca tylnybieg, że aż wciska nas w oparcie.Przyjemnie jest się zatopić w siedzeniu, coraz głębiej.Alenawet kiedy już tylko moja głowa wystaje ponad jego powierzchnię, a ja stawiam jedną nogę napodłodze, podczas gdy drugą jak baletnica unoszę przed siebie z wyciągniętymi w szpic palcami,nie jestem w stanie dosięgnąć siedzenia naprzeciwko.Szybko zrzucam skarpetki i buty i bosymistopami głaszczę jedwabiście miękką wykładzinę na podłodze.Szczególnie fascynują mnieliczne guziki i przełączniki na drzwiach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •