[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.* * *Położyłam się, ale nie mogłam zasnąć.Każde zamknięcie oczukończyło się tak samo - płycizna z nagłym stromymspadkiem w dół, krystalicznie czysta woda nad kremowymikamieniami mielizny z migotliwymi rozgwiazdami słonecznychpromieni pełzających po powierzchni wapiennych skał, przechodzącanagle w mętny błękit, a pózniej w złowieszczy granat głębiny.Nagleten podwodny świat traci swój kształt, swój byt, swój charakter.Głębina wydaje się przepastną czeluścią, prowadzącą w głąb piekła.I ztego przerażającego granatu przez mętny błękit zaczyna przedzieraćsię jakiś obraz.Na początku mam tylko dziwne poczucie ruchu, któryjakby nie pasował do statyki i powagi tego miejsca.Bardziej wrażenieniż spostrzeżenie, że coś nie gra, coś nie komponuje się z resztą.Pózniej wyrazny cień zbliża się miękko, powoli i bezdzwięcznie.Zkażdym ruchem widać go coraz lepiej - ma ręce, tułów i nogi.Wszystko zamazane, rozmyte, jakby malowane pastelową farbą, doktórej ktoś przez przypadek chlusnął za dużo wody.Wszystko w tejzimnej tonacji - w granacie i błękicie.Woda tłumi dzwięki, a ja mimoto słyszę zbliżające się kroki.Ktoś mnie chwyta.Próbuję sięodwrócić.Ten ktoś nie ma twarzy.Ma ręce, nogi, tułów.Nagle przezułamek sekundy widzę jego oczy.Ja znam te oczy, te włosy.Niemożliwe, to nie może być prawda.Zrywam się.Siadam na łóżku.Przerażona otwieram oczy.Wszystko znika.Nie ma już błękitu, niema granatu, jest tylko ten pokój.Wszystko we mnie drży i krzyczy,jakby na przekór ciszy i spokojowi letniej nocy.Kładę się,przymykam oczy.Obrazy znowu zaczynają się przesuwać.Błękit,granat, tamta duszność rozrywająca płuca, tamten ból głowy.Znówpaniczny wysiłek, by stamtąd uciec.Tamte oczy, włosy.Siadamprzerażona.Nie ma wody, nie ma granatu i błękitu, jest pokój tonącyw spokojnym świetle zapalonej na stole lampki.To nie mogło sięzdarzyć, to tylko wyobraznia płata mi figle.Nie mogło.Musi byćjuż pózno, przemknęło mi przez myśl, cały dom wydaje się tonąć wciszy.Zza okna dochodzi monotonne cykanie świerszczy.Wtedy teżpowietrze drżało od gry świerszczy.Był upalny,letni dzień.Wspinaliśmy się w morderczym marszu w kierunkufortec.Z niezrozumiałego dla mnie względu musieliśmy tam dotrzeć.Zruin rozciągał się wspaniały widok na wody zatoki, ale jego nieinteresowała panorama.Nie po to tu przyszedł.Nie tego tu szukał.Znalazł krzyż, ślad tragedii, która niedawno rozegrała się w tymmiasteczku.Dwóch młodych ludzi walczyło między sobą odziewczynę - idiotyczny pojedynek, wspinaczka w morderczymtempie na oczach dziesiątków ludzi.Jeden nieostrożny krok, jakiśkamień wyrwany spod nóg i nieszczęście.Klęska i zwycięstwo, zktórego trudno się cieszyć, z którym trudno dalej żyć.On też walczyłkiedyś o mnie z Michałem.Mówił to tak, jakby nagle teraz sobie o tymprzypomniał.Przerwali swój mecz.Pozostawili mi decyzję.Opowiadałmi to jakoś dziwnie, jakby chciał usłyszeć, że to przecież logiczne, żeprzecież ja już się zdecydowałam, już wybrałam.Czekał, aż powiem,że przecież nie ma sprawy, tamto już dawno wyblakło i przestało miećjakiekolwiek znaczenie, że liczymy się tylko my, nasz ślub, ten dom naskale, jego praca, nasza przyszłość.A ja nagle tak straszniezatęskniłam za Michałem.Nagle pojęłam bezsens wszystkiego, codoprowadziło mnie do tej chwili i do tego miejsca.Zrozumiałam, żejest to skutek katastrofalnego nieporozumienia, głupiej gry ludzkichambicji, idiotycznego i opacznie rozumianego poczucia godności.Roman czekał.Jego oczy przesuwały się po mojej twarzy.Oczy.Wszędzie te przeklęte chabrowe oczy.Nie, bzdura, to musi byćwytwór mojej dziurawej pamięci, to nie mogło być tak.* * *Rozległo się ciche pukanie.W pierwszej chwili pomyślałem, że toJelena.Ona zawsze, niezmiennie od lat, przychodzi powiedzieć midobranoc.Dzisiaj wróciłem z portu bardzo pózno.Połów się udał,rozładunek trwał dłużej niżzwykle.Gdy wróciłem, nie widziałem światła w jej oknie.Pomyślałem, że już pewnie zasnęła. Proszę!Drzwi otworzyły się cicho.Katarina.Zupełnie się jej niespodziewałem.Zatrzymała się w drzwiach, jakby zakłopotana, a możezawstydzona.Niepewnie rozglądała się po świeżo pomalowanychjasnych ścianach. Mogę wejść? - spytała z wahaniem.Stała w otwartych drzwiach mojego pokoju, przestępując z nogi nanogę.Czekała.Przyjrzałem się jej uważnie: włosy niedbaleprzewiązane na noc gumką, kusa koszula sięgająca do połowy uda zrozciągniętym dekoltem pozwalającym zobaczyć ramiona, długie,opalone nogi, bose stopy.-Jak uważasz.- odpowiedziałem z lekkim ociąganiem.Nawet nie drgnęła.Patrzyła na mnie zdziwiona. Jak uważasz powtórzyłem prawie bezwiednie. No wiesz mówiłem powoli, cedząc każde słowo młoda kobieta, w dośćskąpym nocnym stroju, przychodząca w nocy do sypialni mężczyzny.To dość jednoznaczna sytuacja.Coś jak cień przemknęło przez twarz Katariny. Coś ty żachnęła się. %7łartuję.Wejdz! Nie znasz się na żartach? Nawet nie drgnęła. Wejdz.Muszę jeszcze dzisiaj coś zrobić.Nie zdążyłem pościelićłóżka.Możesz czuć się zupełnie bezpieczna. mówiłem pozorniespokojnie, żartobliwie.Stała nadal niezdecydowana.Pomyślałem, że odwróci się na pięcie,że odejdzie. Wejdz! - przynaglałem ją.- Obudzimy Jelenę.Weszła niepewnie.Usiadła na brzegu fotela. Coś nie tak? próbowałem mówić zupełnie obojętnie. Nie, wszystko w porządku. To czemu nie śpisz?Nie odpowiedziała od razu. Jakoś tak. powiedziała po chwili cicho.Wszystko potrzebujeczasu, pomyślałem.Nie chce byćsama, woli być ze mną, ale nie chce jeszcze ze mną rozmawiać.Jednofałszywe słowo, a ucieknie w popłochu, zrobi unik, oddzieli się odemnie murem milczenia, zacznie udawać i grać tak jak przedPetersonem, jak przed wszystkimi innymi.Obserwowałem wmilczeniu jej wewnętrzną walkę. Jakoś tak. powtórzyła cicho. Męczy mnie coś bliżejnieokreślonego.Pomyślałam, że mogłabym choć na chwilę posiedzieću ciebie.Może się to wtedy oddali, zniknie.Tylko spokojnie, przeszło mi przez myśl, możliwie obojętnie.Niemam prawa niczego zepsuć.Nie mam prawa jej przestraszyć, spłoszyć.Nie mam żadnych praw.Ona należy do jakiegoś innego świata.Możekiedyś wpuści mnie do niego, a może z braku innych możliwościwybierze ten nasz. Posiedz sobie powiedziałem zupełnie obojętnie.- Masz tamkoc.Możesz się przykryć.Za plecami masz poduszkę.Dziewczyna usiadła pewniej.Usadowiła się wygodniej w fotelu.Podkuliła nogi.Przykryła się kocem pod szyję.Położyła pod głowęzmiętą poduszkę. Na pewno nie chcesz pogadać? spytałem.Nie odpowiedziała od razu.Jeszcze jakby mocniej skuliła się wsobie, zatopiła głębiej w fotelu, wyżej podciągnęła koc. Chyba nie - odpowiedziała niepewnie.- W każdym razie niedzisiaj.Udawałem, że coś piszę.Przyciemniłem światło na biurku,usadowiłem się do niej bokiem.Obserwowałem ją kątem oka: jejtwarz, jej włosy, miękki cień rzucany przez jej postać na ścianę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.* * *Położyłam się, ale nie mogłam zasnąć.Każde zamknięcie oczukończyło się tak samo - płycizna z nagłym stromymspadkiem w dół, krystalicznie czysta woda nad kremowymikamieniami mielizny z migotliwymi rozgwiazdami słonecznychpromieni pełzających po powierzchni wapiennych skał, przechodzącanagle w mętny błękit, a pózniej w złowieszczy granat głębiny.Nagleten podwodny świat traci swój kształt, swój byt, swój charakter.Głębina wydaje się przepastną czeluścią, prowadzącą w głąb piekła.I ztego przerażającego granatu przez mętny błękit zaczyna przedzieraćsię jakiś obraz.Na początku mam tylko dziwne poczucie ruchu, któryjakby nie pasował do statyki i powagi tego miejsca.Bardziej wrażenieniż spostrzeżenie, że coś nie gra, coś nie komponuje się z resztą.Pózniej wyrazny cień zbliża się miękko, powoli i bezdzwięcznie.Zkażdym ruchem widać go coraz lepiej - ma ręce, tułów i nogi.Wszystko zamazane, rozmyte, jakby malowane pastelową farbą, doktórej ktoś przez przypadek chlusnął za dużo wody.Wszystko w tejzimnej tonacji - w granacie i błękicie.Woda tłumi dzwięki, a ja mimoto słyszę zbliżające się kroki.Ktoś mnie chwyta.Próbuję sięodwrócić.Ten ktoś nie ma twarzy.Ma ręce, nogi, tułów.Nagle przezułamek sekundy widzę jego oczy.Ja znam te oczy, te włosy.Niemożliwe, to nie może być prawda.Zrywam się.Siadam na łóżku.Przerażona otwieram oczy.Wszystko znika.Nie ma już błękitu, niema granatu, jest tylko ten pokój.Wszystko we mnie drży i krzyczy,jakby na przekór ciszy i spokojowi letniej nocy.Kładę się,przymykam oczy.Obrazy znowu zaczynają się przesuwać.Błękit,granat, tamta duszność rozrywająca płuca, tamten ból głowy.Znówpaniczny wysiłek, by stamtąd uciec.Tamte oczy, włosy.Siadamprzerażona.Nie ma wody, nie ma granatu i błękitu, jest pokój tonącyw spokojnym świetle zapalonej na stole lampki.To nie mogło sięzdarzyć, to tylko wyobraznia płata mi figle.Nie mogło.Musi byćjuż pózno, przemknęło mi przez myśl, cały dom wydaje się tonąć wciszy.Zza okna dochodzi monotonne cykanie świerszczy.Wtedy teżpowietrze drżało od gry świerszczy.Był upalny,letni dzień.Wspinaliśmy się w morderczym marszu w kierunkufortec.Z niezrozumiałego dla mnie względu musieliśmy tam dotrzeć.Zruin rozciągał się wspaniały widok na wody zatoki, ale jego nieinteresowała panorama.Nie po to tu przyszedł.Nie tego tu szukał.Znalazł krzyż, ślad tragedii, która niedawno rozegrała się w tymmiasteczku.Dwóch młodych ludzi walczyło między sobą odziewczynę - idiotyczny pojedynek, wspinaczka w morderczymtempie na oczach dziesiątków ludzi.Jeden nieostrożny krok, jakiśkamień wyrwany spod nóg i nieszczęście.Klęska i zwycięstwo, zktórego trudno się cieszyć, z którym trudno dalej żyć.On też walczyłkiedyś o mnie z Michałem.Mówił to tak, jakby nagle teraz sobie o tymprzypomniał.Przerwali swój mecz.Pozostawili mi decyzję.Opowiadałmi to jakoś dziwnie, jakby chciał usłyszeć, że to przecież logiczne, żeprzecież ja już się zdecydowałam, już wybrałam.Czekał, aż powiem,że przecież nie ma sprawy, tamto już dawno wyblakło i przestało miećjakiekolwiek znaczenie, że liczymy się tylko my, nasz ślub, ten dom naskale, jego praca, nasza przyszłość.A ja nagle tak straszniezatęskniłam za Michałem.Nagle pojęłam bezsens wszystkiego, codoprowadziło mnie do tej chwili i do tego miejsca.Zrozumiałam, żejest to skutek katastrofalnego nieporozumienia, głupiej gry ludzkichambicji, idiotycznego i opacznie rozumianego poczucia godności.Roman czekał.Jego oczy przesuwały się po mojej twarzy.Oczy.Wszędzie te przeklęte chabrowe oczy.Nie, bzdura, to musi byćwytwór mojej dziurawej pamięci, to nie mogło być tak.* * *Rozległo się ciche pukanie.W pierwszej chwili pomyślałem, że toJelena.Ona zawsze, niezmiennie od lat, przychodzi powiedzieć midobranoc.Dzisiaj wróciłem z portu bardzo pózno.Połów się udał,rozładunek trwał dłużej niżzwykle.Gdy wróciłem, nie widziałem światła w jej oknie.Pomyślałem, że już pewnie zasnęła. Proszę!Drzwi otworzyły się cicho.Katarina.Zupełnie się jej niespodziewałem.Zatrzymała się w drzwiach, jakby zakłopotana, a możezawstydzona.Niepewnie rozglądała się po świeżo pomalowanychjasnych ścianach. Mogę wejść? - spytała z wahaniem.Stała w otwartych drzwiach mojego pokoju, przestępując z nogi nanogę.Czekała.Przyjrzałem się jej uważnie: włosy niedbaleprzewiązane na noc gumką, kusa koszula sięgająca do połowy uda zrozciągniętym dekoltem pozwalającym zobaczyć ramiona, długie,opalone nogi, bose stopy.-Jak uważasz.- odpowiedziałem z lekkim ociąganiem.Nawet nie drgnęła.Patrzyła na mnie zdziwiona. Jak uważasz powtórzyłem prawie bezwiednie. No wiesz mówiłem powoli, cedząc każde słowo młoda kobieta, w dośćskąpym nocnym stroju, przychodząca w nocy do sypialni mężczyzny.To dość jednoznaczna sytuacja.Coś jak cień przemknęło przez twarz Katariny. Coś ty żachnęła się. %7łartuję.Wejdz! Nie znasz się na żartach? Nawet nie drgnęła. Wejdz.Muszę jeszcze dzisiaj coś zrobić.Nie zdążyłem pościelićłóżka.Możesz czuć się zupełnie bezpieczna. mówiłem pozorniespokojnie, żartobliwie.Stała nadal niezdecydowana.Pomyślałem, że odwróci się na pięcie,że odejdzie. Wejdz! - przynaglałem ją.- Obudzimy Jelenę.Weszła niepewnie.Usiadła na brzegu fotela. Coś nie tak? próbowałem mówić zupełnie obojętnie. Nie, wszystko w porządku. To czemu nie śpisz?Nie odpowiedziała od razu. Jakoś tak. powiedziała po chwili cicho.Wszystko potrzebujeczasu, pomyślałem.Nie chce byćsama, woli być ze mną, ale nie chce jeszcze ze mną rozmawiać.Jednofałszywe słowo, a ucieknie w popłochu, zrobi unik, oddzieli się odemnie murem milczenia, zacznie udawać i grać tak jak przedPetersonem, jak przed wszystkimi innymi.Obserwowałem wmilczeniu jej wewnętrzną walkę. Jakoś tak. powtórzyła cicho. Męczy mnie coś bliżejnieokreślonego.Pomyślałam, że mogłabym choć na chwilę posiedzieću ciebie.Może się to wtedy oddali, zniknie.Tylko spokojnie, przeszło mi przez myśl, możliwie obojętnie.Niemam prawa niczego zepsuć.Nie mam prawa jej przestraszyć, spłoszyć.Nie mam żadnych praw.Ona należy do jakiegoś innego świata.Możekiedyś wpuści mnie do niego, a może z braku innych możliwościwybierze ten nasz. Posiedz sobie powiedziałem zupełnie obojętnie.- Masz tamkoc.Możesz się przykryć.Za plecami masz poduszkę.Dziewczyna usiadła pewniej.Usadowiła się wygodniej w fotelu.Podkuliła nogi.Przykryła się kocem pod szyję.Położyła pod głowęzmiętą poduszkę. Na pewno nie chcesz pogadać? spytałem.Nie odpowiedziała od razu.Jeszcze jakby mocniej skuliła się wsobie, zatopiła głębiej w fotelu, wyżej podciągnęła koc. Chyba nie - odpowiedziała niepewnie.- W każdym razie niedzisiaj.Udawałem, że coś piszę.Przyciemniłem światło na biurku,usadowiłem się do niej bokiem.Obserwowałem ją kątem oka: jejtwarz, jej włosy, miękki cień rzucany przez jej postać na ścianę [ Pobierz całość w formacie PDF ]