[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A choć siły nie miał odpędzić natrętnego nawetwróbla, to krzyczał, póki kogo silniejszego nie wywołał z chaty.A potem, gdy począłchodzić, już był ojcu i matce posługą; udzwignął dwojaczki, mógł dzbanek przynieść z wodą,ognia w garnku pożyczyć od sąsiada.I zaraz myśleć począł, a pierwsze, co się w małej głowie jego pomieściło, było: trzeba nachleb pracować.Z tą myślą rosnął, postępując od straży gęsi do pastuszenia cieląt, wyganiania owieczek, dochwili wielkiej, chwili wyjścia na człowieka, gdy został poganiaczem u pługa i trzaskał zbicza za kluką bron skarbowych.Sawka był jednym z najroztropniejszych chłopców we wsi; z oczu jego biła pojętność i tażądza ciekawa nauczenia się czegoś, stania się użytecznym.Nigdy nie zaleniwiał, nigdy niezapragnął spoczynku, nigdy się nie odkradł od pracy, zawsze był do niej gotów, z uśmiechem,z poskokiem.W wolne chwile on dumał na progu chaty o jutrzejszej robocie lub budował te młynki nawezbranych strumykach pośród drogi, któreście nieraz może po wsiach widzieli.Kochali teżrodzice najmłodsze dziecię; ale kochali po swojemu, nie po naszemu.Większą kromkąchleba, tłuściejszą miską strawy, liczbą kartofel tłumaczyła się ta miłość rodzicielska, którainaczej objawić się nie mogła.Rzadki był uścisk matki, rzadszy pocałunek ojca, a najrzadszywzgląd na młode lata, gdy szło o pomoc w pracy.Ale gdy zasypiał, przykryła go matka swojąświtą, ojciec sprawił buty za ostatni grosz i białą uszył sukmanę naszywaną sznurami, z kapturem, w której Sawce było, jak się czerwonym pasem podpasał, tak wesoło, że się śmiałnieustannie, idąc do cerkwi, w cerkwi samej i powróciwszy jeszcze, gdy już chowali białąsukmanę i zdjęli kraśny pas.I tak szły mu te szczęśliwe lata młode już w pracy ciężkiej na wiek, przecięte tylko niewieląprzyjemnościami.Ale jak było, było mu dobrze i nie skarżył się.Tak Sawka dobiegł lat kilkunastu i został chłopakiem liczącym się w chacie, potrzebnym.Jużsię rodzicom wypłacił, matce za chwile boleści, ojcu za pas i sukmanę.Dotąd wesoły był i razny, ale niedługo, niedługo, bo też Bóg nasłał na chatę ciężkie lata.Naprzód zmienił się dawny ekonom, który jakkolwiek ciężki, dawał się przecie ubłagaćwłóczebnym, kwaterką, czarnymi oczyma dziewcząt i pokłonami panów gospodarzy.Hrabia,właściciel wioski, wyjechał nagle, zostawując rządy chciwemu pełnomocnikowi, który zarazpozmieniał podręcznych i nowy, uciążliwszy jeszcze niż kiedy, porządek wprowadził.Niedość, że nie było karbów, tabeli i pańszczyzny, nie dość, że dni kobiece nie liczyły się za nic,że prządki w dzień szły do rządcy na folwark, nie dość, że trzeba było wychodzić z chaty, gdyszarzało na dzień, czekając nieraz świtu w polu; ale jeszcze potworzono daniny i osypy nowe,którymi przemyślny plenipotent zwiększał swoje dochody.Padła na całe sioło żałoba i nastały dni okropnego ucisku.Nikt skarżyć się nie śmiał, bo któżnie wie, co skarga podwładnych? Za skargę wyciśniętą nadużyciem karzą gorzej niż zanieposłuszeństwo, niż za swawolę i bezprawia  łatwiej darują złodziejowi niż temu, co sięśmie skarżyć, choć Bóg widzi, że nieraz wytrzymać trudno, niepodobna!Nowy ekonom, jak zwykle nowi, począł od chłost niemiłosiernych, od zaszczepienia grozy iwpojenia posłuszeństwa.Było czy nie było za co, on bił i bił od rana do wieczora.A gdyktóry do rządcy poszedł i poskarżył się, to rządca poprawił jeszcze po ekonomie.Pan byłdaleko, Pan Bóg wysoko, jak mówi proste przysłowie, a rosa oczy wyjadała.W chacie Sawki nie było mołodycy hożej, co by uśmiechem, wyciśniętym strachem, ekonomaposkromić mogła, nie było dostatku, którym by się dał ująć; siemja niewielka, a gnali ich bezustanku.Starszego brata zajęli na pastuszka do owiec i odebrawszy go, choć za to nieodliczali ani pańszczyzny, ani dni letnich, ani kop, ani czynszu, jeszcze go chacie karmićkazali.Drugi brat chodził już za pługiem jako tako na swoim polu, toteż nie postał w chaciednia jednego.Ojciec raz w raz szedł do pracy, matka podobnie  ledwie się czasem jedenSawka zostawał u wygasłego ognia, zimną strawę roznosząc na cztery strony: ojcu, matce ibraciom.Ciężkie było życie, a wzdychając podoływali mu jednakże, tylko starszy brat, bityco dzień we dworze, popuścił głowę i ręce, pobladł, zachorzał, zakaszlał, zachrypiał, słabnął,chodząc za owieczkami  i w jesieni umarł.Jak umarł, to mu zbili z czterech opółków trumienkę i przedali pas, żeby dobrodziejowi zapogrzeb zapłacić; i popłakała matka, i zadumał się ojciec, i zawodzili na pogrzebie, wiodąc gona mogiłki, a gdy pochowali, zapili, powzdychali, postawili krzyżyk w głowach, położylikamień w nogach, posadzili brzozę na piersi, ta i zapomnieli o Parchomie. Tak mu było przeznaczono!  mówiła Hrypina płacząc.A ojciec powtarzał: Pójdziemy i my za nim!A stara Czyżycha, co się jeszcze włóczyła, nałajała ojcu i matce. Porzućcie narzekać.Bóg dał, Bóg wziął, a kto jemu życia skrócił, ten odpowie za niego.Wam jeszcze dwóch zostało, nie każdy i tyle ma; nie zakładajcie rąk, otrzyjcie oczy, ta doroboty.Tak się i stało.W tydzień, przy pracy, przy doskwierających trudach, musieli biedacyzapomnieć o starszym synu.A na miejsce najstarszego wzięto średniego z chaty, choć ojciectrzy razy ze łzami prosił ekonoma, aby mu go zostawił, choć dziesięć razy matka podchodziłado ekonomowej i wyniosła z domu do ostatniej kury, do ostatniego lnu dziesiątka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •