[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bierzesz, czy nie?181Skunks popatrzył na niego spode łba.Sukinsyn zawsze znajdował jakiśsposób, żeby go orżnąć.Albo jakąś rysę na lakierze, albo zajeżdżoneopony, albo tłumik do wymiany.Zawsze coś.Ale przynajmniej miał swójtajny zysk na opłacie parkingowej i w ten drobny, acz satysfakcjonującysposób rewanżował się mu.- Skąd go zwinąłeś?- Regency Square.Spiker skinął głową.Starannie oglądał wnętrze i Skunks wiedział, poco.Szukał jakiejś skazy czy zadrapania, dzięki czemu mógłby obniżyćcenę.Wtem oczy Spikera zabłyszczały chciwie na widok czegoś napodłodze, przed fotelem pasażera.Otworzył drzwi, zanurkował do środka ipodniósł się, trzymając jak trofeum mały kawałek papieru, który uważnieprzestudiował.- Super! - stwierdził.- Aadna rzecz!- Co?- Kwit parkingowy z Regency Square.Dwadzieścia minut temu.Tylkodwa funty! Mistrzostwo świata, Skunks! Jesteś mi winien dwadzieścia pięćfuntów z tej forsy, co ci dałem.Skunks przeklął własną głupotę.R o z d z i a ł39Jego słowa wstrząsnęły nią.Przeraziły ją.Oczy miał szklane, nabiegłekrwią.Pił? Brał jakiś narkotyk?- Otwórz to! - powtórzył.- Otwórz to, dziwko!Miała ochotę powiedzieć mu, żeby szedł do diabła i jak on w ogóle śmiemówić do niej w ten sposób? Wiedząc jednak, w jakim musi być stresie,próbowała go podnieść na duchu, uspokoić, sprowadzić z powrotem z tego,nie wiadomo jakiego, miejsca czy przestrzeni, gdzie przebywał.Zdjęłakolejną warstwę bibułki.To jakaś pokręcona zabawa.Najpierw krzyczymyna ciebie i cię wyzywamy, a potem dajemy ci prezent, tak?Następną bibułkę zgniotła w kulkę i rzuciła na łóżko koło siebie, ale onnie złagodniał.Było wręcz coraz gorzej, trząsł się ze złości.- Dalej, dziwko! Czemu tak się grzebiesz?Przepełzł po niej dreszcz lęku.Nagle nie chciała już tu być, uwięzionaw tym pokoju sam na sam z nim.Nie miała pojęcia, co znajdzie w tympudełku.Nigdy jeszcze nie kupił jej prezentu, ostatnio tylko ze dwa razyprzyszedł do niej z kwiatami.Co by to nie było, nic nie było takie, jakpowinno, tak jakby świat przekrzywił się nagle na swojej osi.I z każdą warstwą bibułki zaczynała mieć coraz gorsze przeczucie co dozawartości pudełka.Wreszcie dotarła do ostatniej warstwy bibułki.Wyczuła coś, co byłoczęściowo twarde, a częściowo miękkie i uginało się pod naciskiem, jakbyzrobione było ze skóry.Zorientowała się, co to może być.Odprężyła się.183Uśmiechnęła się do niego.Drań drażnił się z nią, to wszystko był żart!- Torebka! - pisnęła.- To jest torebka, tak? Kochany! Skąd wiedziałeś,że rozpaczliwie potrzebuję nowej torebki? Mówiłam ci?Ale on nie odwzajemnił uśmiechu.- Po prostu rozpakuj - powtórzył zimno.Krótka chwila dobrego samopoczucia minęła i jej świat znów sięprzekrzywił.Nie było cienia ciepła w jego wyrazie twarzy ani w słowach.Jej lęk pogłębił się.Czy to nie dziwne, że dawał jej prezent w dniu, kiedyjego żona została znaleziona martwa? Zdjęła ostatnią warstwę bibułki.Patrzyła w szoku na przedmiot, który się ukazał.To wcale nie była torebka, a coś dziwnego i groznego.Jakiś kask, szary,ze szkłami wyglądającymi jak wyłupiaste oczy, z paskiem i wiszącą,karbowaną rurą zakończoną jakimś filtrem.Maska przeciwgazowa,rozpoznała skonsternowana.Taka, jaką widywała na twarzach żołnierzy wreportażach z Iraku, choć może ta była starsza.Miała stęchły zapach gumy.Spojrzała na niego zaskoczona.- Jesteśmy gdzieś zaproszeni, czy co?- Załóż.- Chcesz, żebym to miała na sobie?- Załóż to.Podniosła maskę do twarzy i natychmiast opuściła, marszcząc nos.- Naprawdę chcesz, żebym to miała na sobie? Chcesz się ze mnąkochać, kiedy będę to miała na sobie? - uśmiechnęła się, lekko oszołomiona.Strach ustąpił.- To ma cię podniecić, czy coś w tym rodzaju?Zamiast odpowiedzi wyrwał jej maskę z rąk, nasadził na twarz, po czymzaciągnął pasek z tyłu głowy, boleśnie ciągnąc za wplątane włosy.Pasekbył tak ciasny, że wrzynał się w skórę.Przez chwilę była zupełnie zdezorientowana.Okulary były brudne,zamazane i mocno przydymione.Mogła widzieć jego i pokój tylkofragmentarycznie, w zielonej mgle.Kiedy poruszyła głową, on zniknął nachwilę i musiała obrócić głowę, żeby go znów widzieć.Słyszała własny184oddech, który brzmiał jej w uszach jak głuchy ryk morza.- Nie mogę oddychać - powiedziała w panice, ogarnięta klaustrofobią,jej głos był stłumiony.- Oczywiście, że możesz, kurwa, oddychać - jego głos był bełkotliwy,zniekształcony.Spanikowana próbowała ściągnąć maskę.Jednak on złapał ją za ręce,siłą odsunął je od paska, ściskając tak mocno, że ją zabolało.- Przestań być głupią dziwką - nakazał.- Brian, nie podoba mi się ta zabawa - zaskomliła.Niemal natychmiast poczuła, że pchnął ją, i upadła na plecy na łóżko.Zciany, a potem sufit mignęły jej przed oczami.Była w coraz większejpanice.- Nie!Wierzgnęła nogami i poczuła, że prawa stopa trafiła w coś twardego.Usłyszała, jak ryknął z bólu.Wyrwała się z jego rąk, przetoczyła sięszybko i nagle spadła.Boleśnie uderzyła o pokrytą wykładziną podłogę.- Pierdolona dziwka!Usiłując podzwignąć się na kolana, sięgnęła do maski, pociągnęła zapasek, gdy wtem poczuła potwornie bolesny, miażdżący cios w żołądek,który wypchnął z niej całe powietrze.Zwinęła się z bólu zaszokowanauświadomieniem sobie, co się stało.On ją uderzył.I nagle wyczuła, że stawka jest już zupełnie inna.On oszalał.Wciągnął ją na łóżko, przy czym boleśnie uderzyła tyłem nóg okrawędz.Wrzasnęła na niego, ale jej głos uwiązł w masce.Muszę od niego uciec, uświadomiła sobie.Muszę się stąd wydostać.Poczuła, jak rozdziera jej T-shirt.Na moment przestała się opierać,myśląc, starając się ułożyć plan.Dudnienie własnego oddechu byłoogłuszające.Muszę się pozbyć tej cholernej maski.Serce waliło jej do bólu.Muszę się dostać do drzwi i na dół, do tychfacetów na dole.Oni mi pomogą.185Rzuciła głową w prawo, potem w lewo, sprawdzając, co ma na stolikuprzy łóżku, czego mogłaby użyć jako broni.- Brian, proszę, Brian.Poczuła nagłe szarpnięcie w szyi, kiedy jego ręka, twarda jak młotek,uderzyła ją z boku maski.Na stoliku była książka, gruby, w twardej oprawie tom Billa Brysona onauce, który dostała na gwiazdkę i do którego zaglądała od czasu do czasu.Przetoczyła się na bok, złapała książkę i walnęła go nią w głowę na płask.Usłyszała, że jęknął z bólu i zaskoczenia i zwalił się koło łóżka.Natychmiast była na nogach, wybiegła z sypialni, przez krótki przedpokój,cały czas w masce, nie chcąc tracić cennego czasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Bierzesz, czy nie?181Skunks popatrzył na niego spode łba.Sukinsyn zawsze znajdował jakiśsposób, żeby go orżnąć.Albo jakąś rysę na lakierze, albo zajeżdżoneopony, albo tłumik do wymiany.Zawsze coś.Ale przynajmniej miał swójtajny zysk na opłacie parkingowej i w ten drobny, acz satysfakcjonującysposób rewanżował się mu.- Skąd go zwinąłeś?- Regency Square.Spiker skinął głową.Starannie oglądał wnętrze i Skunks wiedział, poco.Szukał jakiejś skazy czy zadrapania, dzięki czemu mógłby obniżyćcenę.Wtem oczy Spikera zabłyszczały chciwie na widok czegoś napodłodze, przed fotelem pasażera.Otworzył drzwi, zanurkował do środka ipodniósł się, trzymając jak trofeum mały kawałek papieru, który uważnieprzestudiował.- Super! - stwierdził.- Aadna rzecz!- Co?- Kwit parkingowy z Regency Square.Dwadzieścia minut temu.Tylkodwa funty! Mistrzostwo świata, Skunks! Jesteś mi winien dwadzieścia pięćfuntów z tej forsy, co ci dałem.Skunks przeklął własną głupotę.R o z d z i a ł39Jego słowa wstrząsnęły nią.Przeraziły ją.Oczy miał szklane, nabiegłekrwią.Pił? Brał jakiś narkotyk?- Otwórz to! - powtórzył.- Otwórz to, dziwko!Miała ochotę powiedzieć mu, żeby szedł do diabła i jak on w ogóle śmiemówić do niej w ten sposób? Wiedząc jednak, w jakim musi być stresie,próbowała go podnieść na duchu, uspokoić, sprowadzić z powrotem z tego,nie wiadomo jakiego, miejsca czy przestrzeni, gdzie przebywał.Zdjęłakolejną warstwę bibułki.To jakaś pokręcona zabawa.Najpierw krzyczymyna ciebie i cię wyzywamy, a potem dajemy ci prezent, tak?Następną bibułkę zgniotła w kulkę i rzuciła na łóżko koło siebie, ale onnie złagodniał.Było wręcz coraz gorzej, trząsł się ze złości.- Dalej, dziwko! Czemu tak się grzebiesz?Przepełzł po niej dreszcz lęku.Nagle nie chciała już tu być, uwięzionaw tym pokoju sam na sam z nim.Nie miała pojęcia, co znajdzie w tympudełku.Nigdy jeszcze nie kupił jej prezentu, ostatnio tylko ze dwa razyprzyszedł do niej z kwiatami.Co by to nie było, nic nie było takie, jakpowinno, tak jakby świat przekrzywił się nagle na swojej osi.I z każdą warstwą bibułki zaczynała mieć coraz gorsze przeczucie co dozawartości pudełka.Wreszcie dotarła do ostatniej warstwy bibułki.Wyczuła coś, co byłoczęściowo twarde, a częściowo miękkie i uginało się pod naciskiem, jakbyzrobione było ze skóry.Zorientowała się, co to może być.Odprężyła się.183Uśmiechnęła się do niego.Drań drażnił się z nią, to wszystko był żart!- Torebka! - pisnęła.- To jest torebka, tak? Kochany! Skąd wiedziałeś,że rozpaczliwie potrzebuję nowej torebki? Mówiłam ci?Ale on nie odwzajemnił uśmiechu.- Po prostu rozpakuj - powtórzył zimno.Krótka chwila dobrego samopoczucia minęła i jej świat znów sięprzekrzywił.Nie było cienia ciepła w jego wyrazie twarzy ani w słowach.Jej lęk pogłębił się.Czy to nie dziwne, że dawał jej prezent w dniu, kiedyjego żona została znaleziona martwa? Zdjęła ostatnią warstwę bibułki.Patrzyła w szoku na przedmiot, który się ukazał.To wcale nie była torebka, a coś dziwnego i groznego.Jakiś kask, szary,ze szkłami wyglądającymi jak wyłupiaste oczy, z paskiem i wiszącą,karbowaną rurą zakończoną jakimś filtrem.Maska przeciwgazowa,rozpoznała skonsternowana.Taka, jaką widywała na twarzach żołnierzy wreportażach z Iraku, choć może ta była starsza.Miała stęchły zapach gumy.Spojrzała na niego zaskoczona.- Jesteśmy gdzieś zaproszeni, czy co?- Załóż.- Chcesz, żebym to miała na sobie?- Załóż to.Podniosła maskę do twarzy i natychmiast opuściła, marszcząc nos.- Naprawdę chcesz, żebym to miała na sobie? Chcesz się ze mnąkochać, kiedy będę to miała na sobie? - uśmiechnęła się, lekko oszołomiona.Strach ustąpił.- To ma cię podniecić, czy coś w tym rodzaju?Zamiast odpowiedzi wyrwał jej maskę z rąk, nasadził na twarz, po czymzaciągnął pasek z tyłu głowy, boleśnie ciągnąc za wplątane włosy.Pasekbył tak ciasny, że wrzynał się w skórę.Przez chwilę była zupełnie zdezorientowana.Okulary były brudne,zamazane i mocno przydymione.Mogła widzieć jego i pokój tylkofragmentarycznie, w zielonej mgle.Kiedy poruszyła głową, on zniknął nachwilę i musiała obrócić głowę, żeby go znów widzieć.Słyszała własny184oddech, który brzmiał jej w uszach jak głuchy ryk morza.- Nie mogę oddychać - powiedziała w panice, ogarnięta klaustrofobią,jej głos był stłumiony.- Oczywiście, że możesz, kurwa, oddychać - jego głos był bełkotliwy,zniekształcony.Spanikowana próbowała ściągnąć maskę.Jednak on złapał ją za ręce,siłą odsunął je od paska, ściskając tak mocno, że ją zabolało.- Przestań być głupią dziwką - nakazał.- Brian, nie podoba mi się ta zabawa - zaskomliła.Niemal natychmiast poczuła, że pchnął ją, i upadła na plecy na łóżko.Zciany, a potem sufit mignęły jej przed oczami.Była w coraz większejpanice.- Nie!Wierzgnęła nogami i poczuła, że prawa stopa trafiła w coś twardego.Usłyszała, jak ryknął z bólu.Wyrwała się z jego rąk, przetoczyła sięszybko i nagle spadła.Boleśnie uderzyła o pokrytą wykładziną podłogę.- Pierdolona dziwka!Usiłując podzwignąć się na kolana, sięgnęła do maski, pociągnęła zapasek, gdy wtem poczuła potwornie bolesny, miażdżący cios w żołądek,który wypchnął z niej całe powietrze.Zwinęła się z bólu zaszokowanauświadomieniem sobie, co się stało.On ją uderzył.I nagle wyczuła, że stawka jest już zupełnie inna.On oszalał.Wciągnął ją na łóżko, przy czym boleśnie uderzyła tyłem nóg okrawędz.Wrzasnęła na niego, ale jej głos uwiązł w masce.Muszę od niego uciec, uświadomiła sobie.Muszę się stąd wydostać.Poczuła, jak rozdziera jej T-shirt.Na moment przestała się opierać,myśląc, starając się ułożyć plan.Dudnienie własnego oddechu byłoogłuszające.Muszę się pozbyć tej cholernej maski.Serce waliło jej do bólu.Muszę się dostać do drzwi i na dół, do tychfacetów na dole.Oni mi pomogą.185Rzuciła głową w prawo, potem w lewo, sprawdzając, co ma na stolikuprzy łóżku, czego mogłaby użyć jako broni.- Brian, proszę, Brian.Poczuła nagłe szarpnięcie w szyi, kiedy jego ręka, twarda jak młotek,uderzyła ją z boku maski.Na stoliku była książka, gruby, w twardej oprawie tom Billa Brysona onauce, który dostała na gwiazdkę i do którego zaglądała od czasu do czasu.Przetoczyła się na bok, złapała książkę i walnęła go nią w głowę na płask.Usłyszała, że jęknął z bólu i zaskoczenia i zwalił się koło łóżka.Natychmiast była na nogach, wybiegła z sypialni, przez krótki przedpokój,cały czas w masce, nie chcąc tracić cennego czasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]