[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego typu osobnicy tylko wów-czas czują się zobligowani powiedzieć prawdę o swoich czynach i za-niechaniach, o tym, co zrobili dobrego i złego, mężnego i podłego,tchórzliwego lub wielkodusznego, gdy kto inny (a właściwie więk-szość) o tym wie i owe czyny i zaniechania stają się tym samym częściąwiedzy na ich temat, czyli częścią ich oficjalnych portretów.W gruncierzeczy to nie jest sprawa świadomości, lecz przedstawienia, luster.Szybko można podać w wątpliwość coś, co nie odbija się w lustrach,dojść do wniosku, że było iluzją, spowić to mgłą rozproszonej albosłabej pamięci, a w końcu postanowić, że wcale się nie wydarzyło i niema o tym żadnego wspomnienia, bo nie może być wspomnienia oczymś, co się nie wydarzyło.Dlatego nie można się tym zadręczać:niektórzy ludzie mają niewiarygodną umiejętność wmawiania sobie, żenie było tego, co było, istniało natomiast to, co nie istniało.Dla DickaDearlove'a najgorszą rzeczą, rzeczą nie do zniesienia, byłoby nie zała-twienie jakiegoś ulicznego rzezimieszka albo podstępnego małolata, aleto, że ludzie mogliby się dowiedzieć, że zdarzenie to zostałoby dołą-czone na zawsze do jego (by tak rzec) akt osobowych.Nawet w swymzamroczeniu umysłowym w chwili popełniania morderstwa pewniewie, że morderstwo, choć z trudem, można jednak ukryć.Nie możnanatomiast ukryć własnej śmierci z rąk dzikusów ani anulować zdjęć nagolasa z jakimś małolatem albo nimfetką, gdy już raz zostaną wydru-kowane i przez wszystkich obejrzane.- Zamilkłem na chwilę.Jak zaw-sze pod koniec interpretacji lub raportu dopadła mnie myśl, że zanadtosię zagalopowałem.I że znowu wdałem się w dygresje.Przyszło mi teżdo głowy, że pewnie nie mówię Tuprze niczego, czego on by nie wie-dział.Niewątpliwie dobrze znał takich osobników, nawet samego341Dearlove'a, może z poprzednich odwiedzin, a kto wie, może i zewspólnych podróży samolotem (Tupra jako członek jego otoczenia,wśród innych gości, promotorów, przekraczających próg dojrzałościchłopców i dziewcząt i agentów ochrony).Może nie tyle słuchał tego,co miałem mu do powiedzenia, ile zastanawiał się nade mną.- Znałeminnych takich osobników, Mr Tupra, w różnym wieku, w różnych miej-scach - dodałem jakby tytułem usprawiedliwienia.- Jestem pewien, żepan również.Obaj ich znamy.- Papierosa, Jack? - spytał.I poczęstował mnie swoimi faraonamiw jaskrawoczerwonej paczce.To był gest uznania i tak go przyjąłem.I pomyślałem albo myślałem niezmiennie: Znałem na przykładComendadora.Od zawsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Tego typu osobnicy tylko wów-czas czują się zobligowani powiedzieć prawdę o swoich czynach i za-niechaniach, o tym, co zrobili dobrego i złego, mężnego i podłego,tchórzliwego lub wielkodusznego, gdy kto inny (a właściwie więk-szość) o tym wie i owe czyny i zaniechania stają się tym samym częściąwiedzy na ich temat, czyli częścią ich oficjalnych portretów.W gruncierzeczy to nie jest sprawa świadomości, lecz przedstawienia, luster.Szybko można podać w wątpliwość coś, co nie odbija się w lustrach,dojść do wniosku, że było iluzją, spowić to mgłą rozproszonej albosłabej pamięci, a w końcu postanowić, że wcale się nie wydarzyło i niema o tym żadnego wspomnienia, bo nie może być wspomnienia oczymś, co się nie wydarzyło.Dlatego nie można się tym zadręczać:niektórzy ludzie mają niewiarygodną umiejętność wmawiania sobie, żenie było tego, co było, istniało natomiast to, co nie istniało.Dla DickaDearlove'a najgorszą rzeczą, rzeczą nie do zniesienia, byłoby nie zała-twienie jakiegoś ulicznego rzezimieszka albo podstępnego małolata, aleto, że ludzie mogliby się dowiedzieć, że zdarzenie to zostałoby dołą-czone na zawsze do jego (by tak rzec) akt osobowych.Nawet w swymzamroczeniu umysłowym w chwili popełniania morderstwa pewniewie, że morderstwo, choć z trudem, można jednak ukryć.Nie możnanatomiast ukryć własnej śmierci z rąk dzikusów ani anulować zdjęć nagolasa z jakimś małolatem albo nimfetką, gdy już raz zostaną wydru-kowane i przez wszystkich obejrzane.- Zamilkłem na chwilę.Jak zaw-sze pod koniec interpretacji lub raportu dopadła mnie myśl, że zanadtosię zagalopowałem.I że znowu wdałem się w dygresje.Przyszło mi teżdo głowy, że pewnie nie mówię Tuprze niczego, czego on by nie wie-dział.Niewątpliwie dobrze znał takich osobników, nawet samego341Dearlove'a, może z poprzednich odwiedzin, a kto wie, może i zewspólnych podróży samolotem (Tupra jako członek jego otoczenia,wśród innych gości, promotorów, przekraczających próg dojrzałościchłopców i dziewcząt i agentów ochrony).Może nie tyle słuchał tego,co miałem mu do powiedzenia, ile zastanawiał się nade mną.- Znałeminnych takich osobników, Mr Tupra, w różnym wieku, w różnych miej-scach - dodałem jakby tytułem usprawiedliwienia.- Jestem pewien, żepan również.Obaj ich znamy.- Papierosa, Jack? - spytał.I poczęstował mnie swoimi faraonamiw jaskrawoczerwonej paczce.To był gest uznania i tak go przyjąłem.I pomyślałem albo myślałem niezmiennie: Znałem na przykładComendadora.Od zawsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]