[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ci, któ​rzy się co​fa​li, gi​nę​li.Com​man​deurs wpa​da​li je​den po dru​gim w ręce hor​dy.Pro​sper Cam​bray wraz z dwo​ma in​ny​mi męż​-czy​zna​mi za​mknę​li się w piw​ni​cach dwo​ru za​opa​trze​ni w broń i amu​ni​cję wy​star​cza​ją​cą do wie​lo​go​-dzin​nej obro​ny.Li​czy​li, że po​żar ścią​gnie Ma​re​chaus​sée lub pa​tro​lu​ją​cych oko​li​cę żoł​nie​rzy.Ata​ki Mu​-rzy​nów były peł​ne fu​rii i szyb​kie ni​czym taj​fun, trwa​ły kil​ka go​dzin, a po​tem sła​bły.Prze​ło​żo​ne​go nad​-zor​ców zdzi​wi​ło, że dom jest pu​sty, po​my​ślał, że Val​mo​ra​in przy​go​to​wał so​bie za​wcza​su pod​ziem​ne schro​nie​nie i za​szył się tam z sy​nem, Tété i dziew​czyn​ką.Zo​sta​wił swo​ich lu​dzi i po​szedł do ga​bi​ne​tu, któ​ry za​wsze za​my​ka​no na klucz, ale tym ra​zem był otwar​ty.Nie znał kom​bi​na​cji do kasy pan​cer​nej; za​mie​rzał roz​trza​skać ją ku​la​mi, i tak nikt by nie wie​dział, kto ukradł zło​to, ale i ta sta​ła otwo​rem.Pierw​szy raz za​świ​ta​ło mu w gło​wę, że Val​mo​ra​in uciekł bez uprze​dze​nia.„Prze​klę​ty tchórz!”, wy​-krzyk​nął z wście​kło​ścią.Żeby ura​to​wać swo​ją nędz​ną skó​rę, po​rzu​cił plan​ta​cję.Nie tra​cąc cza​su na la​-men​ty, Cam​bray do​łą​czył do swo​ich lu​dzi do​kład​nie w chwi​li, gdy mie​li już na kar​ku wy​ją​cych na​past​-ni​ków.Prze​ło​żo​ny nad​zor​ców usły​szał rże​nie koni i szcze​ka​nie psów; roz​po​znał gło​sy swo​ich bry​ta​nów za​-bój​ców, bar​dziej ochry​płe i dzi​kie.Li​czył na to, że przed śmier​cią jego cen​ne zwie​rzę​ta zbio​rą krwa​we żni​wo.Dom był oto​czo​ny, na​past​ni​cy za​ję​li dzie​dziń​ce i stra​to​wa​li ogród, nie osta​ła się ani jed​na z pięk​nych or​chi​dei pana.Cam​bray sły​szał ha​ła​sy na ga​le​rii – wy​wa​ża​li drzwi, wcho​dzi​li przez okna i de​-mo​lo​wa​li wszyst​ko, co na​po​tka​li na dro​dze, wy​be​be​sza​li fran​cu​skie me​ble, roz​pru​wa​li ho​len​der​skie go​-be​li​ny, opróż​nia​li hisz​pań​skie ku​fry, roz​bi​ja​li w drza​zgi chiń​skie pa​ra​wa​ny i tłu​kli na ka​wał​ki por​ce​la​-nę, nie​miec​kie ze​ga​ry, po​zła​ca​ne klat​ki, rzym​skie po​są​gi i we​nec​kie lu​stra, wszyst​ko to, co swe​go cza​su na​by​ła Vio​let​te Bo​isier.A kie​dy zmę​czy​li się nisz​cze​niem, za​czę​li szu​kać ro​dzi​ny.Cam​bray i com​man​-deurs za​ba​ry​ka​do​wa​li drzwi piw​ni​cy wor​ka​mi, becz​ka​mi i me​bla​mi i za​czę​li strze​lać spo​mię​dzy że​la​-znych prę​tów chro​nią​cych małe okien​ka.Je​dy​nie de​ski ścian od​dzie​la​ły ich od bun​tow​ni​ków, roz​zu​-chwa​lo​nych wol​no​ścią i nie​zwa​ża​ją​cych na kule.W świe​tle po​ran​ka wi​dzie​li, jak wie​lu z nich pada, tak bli​sko, że czu​li ich za​pach mimo cuch​ną​cych kłę​bów dymu uno​szą​cych się nad spa​lo​ną trzci​ną.Zwa​la​li się na zie​mię, a inni prze​cho​dzi​li po nich, za​nim Cam​bray i jego lu​dzie zdą​ży​li po​now​nie za​ła​do​wać broń.Sły​sze​li wa​le​nie w drzwi, de​ski dud​ni​ły wstrzą​sa​ne hu​ra​ga​nem nie​na​wi​ści, któ​ra na​ra​sta​ła na Ka​-ra​ibach od stu lat.Dzie​sięć mi​nut póź​niej dwór pło​nął jak ol​brzy​mi stos.Nie​wol​ni​cy cze​ka​li na po​-dwór​cu i kie​dy com​man​deurs wy​szli, ucie​ka​jąc przed pło​mie​nia​mi, bun​tow​ni​cy poj​ma​li ich żyw​cem.Pro​spe​ro​wi Cam​bray​owi nie mo​gli jed​nak od​pła​cić tor​tu​ra​mi, na któ​re za​słu​żył, bo wo​lał wło​żyć so​bie lufę pi​sto​le​tu do ust i roz​trza​skać gło​wę.W tym cza​sie Gam​bo i jego mała grup​ka wspi​na​li się, cze​pia​jąc skał, pni, ko​rze​ni i lian, prze​pra​wia​li się przez prze​pa​ście i po pas za​nu​rza​li w wart​kich stru​mie​niach.Gam​bo nie prze​sa​dzał – to była dro​ga dla małp, nie dla koni.W głę​bo​kiej zie​le​ni wkrót​ce za​czę​ły po​ja​wiać się ko​lo​ro​we maź​nię​cia pędz​lem: żół​to-po​ma​rań​czo​wy dziób tu​ka​na, mie​nią​ce się wszyst​ki​mi bar​wa​mi pió​ra pa​pug, zwi​sa​ją​ce z ga​łę​zi tro​pi​kal​ne kwia​ty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •