[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W u³amek sekundy póxniejuSwiadomi³a sobie dwie rzeczy: ¿e nad odleg³ym Londynem pojawi-³a siê pierwsza, czerwona smuga wschodz¹cego s³oñca, i ¿e w odle-g³oSci kilku metrów od brzegu macha w wodzie rêkami jakiS cz³o-wiek, który musia³ wypaSæ przez burtê widmowej ³odzi, gdy zaczê³aznikaæ.Jacky zerwa³a siê na równe nogi, gdy¿ rozpozna³a tego cz³owie-ka, który p³yn¹³ teraz, lekko oszo³omiony, w stronê brzegu. Panie Ashbless!  krzyknê³a. Tutaj!W chwili gdy ³Ã³dx w kszta³cie wê¿a przep³ynê³a miêdzy znajdu-j¹cymi siê po obu stronach ostatniego ³uku dwoma palami, z których391 ka¿dy podtrzymywa³ g³owê brodatego faraona, Ashbless poczu³, jakwybuch³ w nim straszliwy ¿ar, g³usz¹c resztki umêczonej Swiadomo-Sci.Dopóki nie skoczy³ w nurty lodowatej Tamizy, by³ przekonany,¿e to jego Smieræ.Gdy wyp³yn¹³ na powierzchniê i wstrz¹sn¹³ bujn¹ czupryn¹, któraopada³a mu na czo³o, pomySla³, ¿e znowu ma w³osy i dwoje oczu.Przesun¹³ najpierw jedn¹, potem drug¹ d³oñ przed twarz¹, i uSmiech-n¹³ siê szeroko, widz¹c, ¿e ma wszystkie palce i ¿e skóra jest niena-ruszona.Odrodzenie, na które liczy³ doktor Romanelli, przypad³o w udzialejemu; kiedy s³oñce zosta³o wskrzeszone i znów o¿y³o o Swicie, Ash-blessowi pozwolono  Bóg jeden wie, dlaczego  uczestniczyæ w tymrytuale.Ledwie zacz¹³ p³yn¹æ do brzegu, gdy us³ysza³ wo³anie.Znieru-chomia³, wpatruj¹c siê zmru¿onymi oczami w ciemny brzeg.Potemrozpozna³ osobê siedz¹c¹ na murze, pomacha³ do niej i znów zacz¹³p³yn¹æ.Woda falowa³a i wirowa³a z pluskiem wokó³ £uków Adelphi, i gdyAshbless stan¹³ na p³ycixnie, a potem ruszy³ ku b³otnistemu brze-gowi, zrozumia³, dlaczego tak siê dzia³o: podziemny strumieñ prze-sta³ wp³ywaæ do Tamizy, jakby gdzieS zamkniêto wielk¹ Sluzê, i te-raz, gdy ów strumieñ os³ab³, rzeka przy wylocie tunelu p³ynê³a rów-nie g³adko i szybko jak wzd³u¿ brzegu.Kilka wodnych ptakówzni¿y³o lot, spogl¹daj¹c ciekawie na pieni¹ce siê b³oto niesionenurtem.Spojrza³ na szczup³¹ postaæ na murze. Witaj, Jacky  zawo³a³. Coleridge te¿ siê chyba wydosta³, co? Tak, sir  odpar³a Jacky. I powiedzia³bym  doda³, gramol¹c siê na brzeg  ¿e nie bêdziepamiêta³ niczego z ostatniej nocy. No có¿  odpar³a Jacky zdumiona, gdy ociekaj¹cy wod¹, bro-daty olbrzym wspi¹³ siê na stromy brzeg i usadowi³ obok niej namurku  prawdê mówi¹c, mo¿e nie pamiêtaæ. Przyjrza³a mu siêuwa¿nie. MySla³am, ¿e pan nie ¿yje, kiedy sun¹³ pan w g³¹b lochu.Pana& oczy i& Tak  przyzna³ cicho Ashbless. Umiera³em, ale ostatniej nocydzia³a³a magia, i to nie taka ca³kiem z³a. Teraz z kolei on zacz¹³ jejsiê przygl¹daæ. Zd¹¿y³eS siê ogoliæ? Och!  Jacky potar³a ods³oniête miejsce nad górn¹ warg¹. Te&w¹sy& przypali³y siê trochê.392  Dobry Bo¿e.Cieszê siê, ¿e zdo³a³eS siê jakoS wydostaæ. Ash-bless odchyli³ siê, zamykaj¹c oczy i oddychaj¹c g³êboko. Bêdê tusiedzia³  stwierdzi³  dopóki s³oñce nie wzejdzie dostatecznie wy-soko, ¿ebym móg³ siê osuszyæ.Jacky unios³a brew. Umrze pan z zimna  co wydaje siê odrobinê bezsensowne, potym, jak prze¿y³ pan& skondensowane okropnoSci Dantego.USmiechn¹³ siê, nie otwieraj¹c oczu, i potrz¹sn¹³ g³ow¹. Ashbless ma przed Smierci¹ mnóstwo rzeczy do zrobienia. Ach tak? Jakich na przyk³ad?Wzruszy³ ramionami. No& o¿eniæ siê, przede wszystkim.Pi¹tego przysz³ego mie-si¹ca, mówi¹c SciSle.Jacky podnios³a raptownie g³owê. To mi³e.A z kim? Z Elizabeth Jacqueline Tichy.£adna dziewczyna.Nigdy jej niespotka³em, ale widzia³em jej portret.Jacky unios³a zdumiona brwi. Z kim?Ashbless powtórzy³ nazwisko.Na jej twarzy pojawi³ siê ni to uSmiech, ni grymas zdumienia. Nigdy pan jej nie spotka³? Wiêc jakim cudem jest pan tak dia-belnie pewny, ¿e pana zechce? Wiem o tym, Jacky, mój przyjacielu.Mo¿na by powiedzieæ, ¿edziewczyna nie ma wyboru. A wiêc to ju¿ fakt  stwierdzi³a gniewnie Jacky. Przypusz-czam, ¿e to pañskie szerokie bary i jasne w³osy& sprawi¹, ¿e niebêdzie mog³a siê panu oprzeæ, co? Albo coS innego, tylko niech mipan nie podpowiada  to pañska poezja, prawda? Pewnie, przeczytajej pan kilka wersów ze swoich niezrozumia³ych Dwunastu godzin,a ona dojdzie do wniosku, ¿e skoro ich nie rozumie, to musi byæ to&sztuka, mam racjê? Pos³uchaj, ty zarozumia³y sukinsynu&Ashbless otworzy³ zdumiony oczy i wyprostowa³ siê. Do diab³a, Jacky, co siê z tob¹ dzieje? Jezu, nie powiedzia³emprzecie¿, ¿e zamierzam j¹ zgwa³ciæ.Ja tylko& O, nie! Nie, pan tylko zamierza daæ jej szansê, jedyn¹, jakatrafia siê w ¿yciu  szansê czego? Obcowania  z prawdziw¹ poezj¹.Ale z niej szczêSciara! O czym ty bredzisz, przyjacielu? Powiedzia³em tylko&Jacky skoczy³a na równe nogi i podpar³a siê pod boki.393  Poznaj Elizabeth Tichy!Ashbless gapi³ siê na ni¹. Co chcesz powiedzieæ? ¯e j¹ znasz? O mój Bo¿e, s³usznie, tyj¹ znasz, prawda? Pos³uchaj, nie chodzi³o mi o to& Niech ciê diabli!  Jacky rozpuSci³a palcami w³osy. To ja je-stem Elizabeth Jacqueline Tichy!Ashbless rozeSmia³ siê niepewnie, po czym przyjrza³ siê jej uwa¿nie. Rwiêty Bo¿e.Naprawdê& to naprawdê ty? To jedna z tych rzeczy, których jestem pewna, Ashbless.Zamacha³ bezradnie rêkami. Do diab³a, przykro mi, Jack& panno Tichy.MySla³em po pro-stu, ¿e jest pani& starym, dobrym Jacky, moim kumplem z dawnychdni w domu kapitana Kopenhagi.Nigdy mi siê nie Sni³o, ¿e przezca³y ten czas by³a pani& Nigdy nie by³ pan w domu kapitana Jacka  powiedzia³a.Pochwili niemal b³agalnym tonem doda³a:  To znaczy, by³ pan? Poniek¹d.Widzi pani, ja&  przerwa³, zastanawiaj¹c siê nadczymS. A co by pani powiedzia³a, gdybySmy przedyskutowali toprzy Sniadaniu?Jacky znowu siê skrzywi³a, ale po chwili skinê³a g³ow¹. W porz¹dku, ale tylko dlatego, ¿e biedny Doyle tak bardzo panaceni³.I niech siê panu nie wydaje, ¿e zgadzam siê na cokolwiek, ro-zumie pan?  uSmiechnê³a siê szeroko. Chodxmy, znam pewnemiejsce na St.Martin Lane, gdzie mo¿na nawet posiedzieæ przy ogniu.Zeskoczy³a z murku, Ashbless zaS wsta³, i oboje oddalili siê w stro-nê Strandu, zanurzeni w czystym Swietle poranka, wci¹¿ siê spieraj¹c.394 Nie jest za póxno na poszukiwanieNowego Swiata! Odbijcie od brzeguI w bruzdy dxwiêczne uderzcie! Bo celemMoim ¿eglowaæ poza s³oñca zachódPod gwiazd ulew¹  pot¹d, a¿ nie umrê*.Alfred TennysonSpêdziwszy na progu domu niemal kwadrans, spogl¹daj¹c na sza-ry, pagórkowaty bezmiar mokrade³ Woolwich, które ci¹gnê³y siê podburzowym niebem przez kilkanaScie kilometrów, William Ashblessby³ prawie gotów zdj¹æ p³aszcz i wejSæ z powrotem do Srodka.Ogieñw kominku buzowa³, a on nie rozprawi³ siê do koñca z butelk¹ Glen-livet ostatniej nocy.Potem zmarszczy³ czo³o, nasadzi³ czapkê na ja-sne jak pobiela³e koSci w³osy, dotkn¹³ rêkojeSci swej szpady, któr¹przypasa³ na tê okazjê, i zamkn¹³ za sob¹ drzwi.PomySla³: Nie, je-stem to winien Jacky, która przed siedmioma laty spotka³a swe prze-znaczenie& tak godnie.W ci¹gu kilku ostatnich, samotnych lat Ashbless zacz¹³ z nieza-dowoleniem stwierdzaæ, ¿e obraz jej twarzy zatar³ mu siê w pamiêci;te przeklête portrety oddawa³y wiernie rzeczywistoSæ, dopóki nie po-kry³y siê patyn¹ czasu i dopóki Jacky jeszcze ¿y³a, uzupe³niaj¹c jejobraz.Ostatnio jednak zdawa³o mu siê, ¿e nie odwierciedla³y nawetjej prawdziwego uSmiechu.Dopiero dzisiaj, uSwiadomi³ to sobie,pamiêta³ j¹ tak dobrze, jakby nieledwie tego ranka wsiad³a do powo-zu i pojecha³a do Londynu; jej tkliwie sarkastyczny uSmiech, ciêty* Przek³ad J.Pietrkiewicz [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •