[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie.wolno wam wracać na Uniwersytet, oznajmił kapelusz z głębin swojegopudla.Rincewind przytaknął obojętnie.Ten pomysł i tak niezbyt mu się podobał. Zresztą, nie wpuszczają tam kobiet po zmroku. A przed zmrokiem? Też nie.Conena westchnęła. To głupie.Co właściwie wy, magowie, macie do kobiet?Rincewind zmarszczył brwi. Właśnie nic nie powinniśmy mieć do kobiet.Na tym cala rzecz polega.* * *Posępne szare mgły kłębiły się w dokach Morpork, ściekały kroplami z olino-wania, zwijały się wokół pijanych dachów, czaiły w zaułkach.Niektórzy uważali,że nocą doki są jeszcze bardziej niebezpieczne od Mroków.Dwaj rabusie, drobnyzłodziejaszek i jeszcze ktoś, kto po prostu puknął Conenę w ramię, zdążyli się jużo tym przekonać.42  Czy pozwolisz zadać sobie pytanie?  odezwał się Rincewind, przestępu-jąc nad nieszczęśliwym przechodniem, zwiniętym w kłębek wokół swojego oso-bistego cierpienia. Słucham. Rozumiesz, nie chciałbym cię urazić. Słucham. Rzecz w tym, że trudno nie zauważyć. Tak? Dość dziwnie traktujesz obcych ludzi. Rincewind uchylił się, ale nicgroznego nie nastąpiło. Co ty tam robisz na dole?  spytała zgryzliwie Conena. Przepraszam. Wiem, co sobie myślisz.Nic nie poradzę, mam to po ojcu. A kim on był? Cohenem Barbarzyńcą?  Rincewind uśmiechnął się, bypokazać, że to tylko żart.A przynajmniej desperacko wykrzywił wargi w półksię-życ. Nie ma w tym nic zabawnego, magu. Co? To przecież nie moja wina.Rincewind bezgłośnie poruszał ustami. Przepraszam  wykrztusił wreszcie. Ale czy dobrze zrozumiałem? Co-hen Barbarzyńca naprawdę jest twoim ojcem? Tak. Dziewczyna spojrzała z ukosa. Każdy przecież musi mieć ojca.Nawet ty, jak sądzę.Wyjrzała za róg. Nikogo.Możemy iść  rzuciła, a potem, kiedy szli już po mokrym bruku,podjęła:  Przypuszczam, że twój ojciec był magiem? Nie sądzę.Magom nie wolno zakładać rodzin. Zawahał się.Znał Co-hena, był nawet gościem na którymś z jego wesel, kiedy żenił się z dziewczynąw wieku Coneny.Cohen, można powiedzieć, każdą godzinę wypychał minuta-mi. Wielu ludzi chciałoby mieć coś po Cohenie.Wiesz, był najwspanialszymwojownikiem, najsprytniejszym złodziejem, umiał. Wielu mężczyzn, z pewnością  burknęła Conena.Przystanęła i oparła sięo mur. Jest takie długie słowo.Zdradziła mi je pewna czarownica.Nie mogęsobie przypomnieć.Wy, magowie, znacie się na długich słowach.Rincewind poszukał w pamięci długich słów. Marmolada?  spróbował.Z irytacją potrząsnęła głową. Oznacza, że bierzesz coś od rodziców.Rincewind zmarszczył brwi.W kwestii rodziców nie był najlepiej zoriento-wany.43  Kleptomania? Recydywista?  zaryzykował. Zaczyna się na D. Dalekowzroczność? Dziedyczność  oznajmiła Conena. Czarownica mi to wytłumaczyła.Moja matka była tancerką w świątyni jakiegoś obłąkanego boga, a ojciec ją ura-tował i.i przez jakiś czas byli razem.Mówią, że po niej mam twarz i figurę. Bardzo piękne  stwierdził Rincewind z beznadziejną galanterią.Zarumieniła się. Może i tak.Ale po nim mam ścięgna, na których można by zacumo-wać łódz, refleks węża na gorącej blasze, potworną chęć wykradania obiektówi to straszne uczucie, że kiedy tylko kogoś spotykam, powinnam trafić go nożemw oko z dziewięćdziesięciu stóp.I umiem  dodała z odcieniem dumy w glosie. Do licha. To zniechęca do mnie mężczyzn. Trudno się dziwić  przyznał Rincewind słabym głosem. Rozumiesz, kiedy się dowiadują, trudno chłopaka przy sobie zatrzymać. Chyba że za gardło. Nie ma czasu zbudować podstawy trwałego związku. Nie.Rzeczywiście  zgodził się Rincewind. Ale masz świetne podsta-wy, żeby zostać sławnym barbarzyńskim rabusiem. Ale nie żeby zostać fryzjerką  odparła Conena. Aha.Wpatrywali się w mgłę. Naprawdę fryzjerką?  upewnił się Rincewind.Conena westchnęła. Nie istnieje chyba odpowiednia klientela dla barbarzyńskiej fryzjerki stwierdził Rincewind. Nikt chyba nie miałby ochot na mycie i ścięcie głowy. A za każdym razem, kiedy widzę zestaw do manicure, ogarnia mnie po-tworne pragnienie, żeby rąbać dookoła dwuręcznym nożem do skórek  wyznałaConena. To znaczy mieczem.Rincewind westchnął. Wiem, jak to jest  pocieszył ją. Sam chciałem być magiem. Przecież jesteś magiem. No tak, ale. Cisza!Rincewind został nagle przyciśnięty do muru, gdzie strużka skondensowanejmgły w nie wyjaśniony sposób zaczęta mu ściekać po szyi.Szeroki nóż do rzutówtajemniczo pojawił się w dłoni Coneny, która przyczaiła się niczym dzikie zwierzęz dżungli, albo  co gorsza  dzika kobieta z dżungli. Co. zaczął Rincewind. Zamknij się!  syknęła. Coś tu idzie!44 Wyprostowała się, płynnym ruchem obróciła na jednej nodze i cisnęła nożem.Rozległ się pojedynczy, głuchy, drewniany stuk.Conena patrzyła nieruchomo.Przynajmniej raz jej bohaterska krew, która pły-nęła w żyłach, topiąc wszelkie szanse na spokojne życie i różowy fartuszek, niewiedziała, co podpowiedzieć. Właśnie zabiłam drewniany kufer  oznajmiła Conena.Rincewind wyjrzał zza rogu.Bagaż stał na mokrym bruku, z nożem drżącym jeszcze w wieku, i patrzył nanią.Potem nieco zmienił pozycję, małe nóżki poruszyły się w złożonym krokutanga, i spojrzał na Rincewinda.Bagaż nie miał żadnych rysów twarzy, jeśli nieliczyć zamka i pary zawiasów, ale umiał się wpatrywać lepiej niż stado iguan.Mógłby wytrzymać pojedynek na spojrzenia ze szklanookim posągiem.A jeślichodziło o wygląd zdradzonego nieszczęśnika, Bagaż mógłby zapędzić z powro-tem do klatki przeciętnego kopniętego spaniela.Z boków sterczało mu kilka gro-tów strzał i połamanych mieczy. Co to jest?  szepnęła Conena. To tylko Bagaż  odparł znużonym tonem Rincewind. Jest twoją własnością? Właściwie nie.Częściowo. Czy jest niebezpieczny?Bagaż znowu się przemieścił i spojrzał na nią. W tej kwestii są dwie szkoły  odparł Rincewind. Niektórzy uważają,że jest niebezpieczny.Inni sądzą, że jest bardzo niebezpieczny.A co ty o tymmyślisz?Bagaż odrobinę uchylił wieko.Bagaż zrobiony jest z drewna myślącej gruszy, rośliny tak magicznej, że naDysku niemal wymarłej.Przetrwała w jednym czy dwóch miejscach.Przypominawierzbówkę, tyle że zamiast w lejach bombowych, wyrasta w miejscach, któreprzetrwały potężne wyładowania magiczne.Tradycyjnie robi się z niej laski ma-gów.Wśród jego magicznych własności była również całkiem prosta i oczywista:za swoim adoptowanym właścicielem podążał wszędzie.Nie  wszędzie w ja-kimś konkretnym układzie wymiarów, kraju, wszechświecie czy życiu.Wszędzie.Pozbyć się Bagażu było mniej więcej tak łatwo, jak pozbyć się kataru.I było torównie, może nawet bardziej, nieprzyjemne.Ponadto Bagaż ochraniał swojego właściciela.Trudno byłoby opisać jego sto-sunek do reszty stworzenia, zacząć jednak można od określenia  piekielna złośli-wość , a potem posuwać się dalej.Conena patrzyła na wieko.Bardzo przypominało usta [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •