[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nisko schyleni poszli wzdłu\ ściany iwyszli bocznymi drzwiami.Gęste zarośla i krzaki agrestu zbli\ały się dopodwójnego ogrodzenia na odległość około dziesięciu jardów, po czymprzechodziły w krótko przystrzy\ony trawnik.Wślizgnęli się w krzaki i zaczęli czołgać.Nagle D'Agosta poczuł, \ePendergast znieruchomiał.Szybko zbli\ały się do nich głosy i jasne światłoreflektora.D'Agosta rozpłaszczył się w krzakach, modląc się, \eby czarnystrój i farba do twarzy uczyniły go niewidzialnym.Ale głosy było słychaćcoraz bli\ej, zbyt blisko, głośne, z coraz bardziej bli\szym światłem.235 | P a g e-53--53--53--53-D'Agosta le\ał bez ruchu, ledwie ośmielając się oddychać, podczas gdypromień reflektora punktowego przebijał się przez liście i pnącza.Teraz głosyjeszcze bardziej się przybli\yły, rozumiał, co ci ludzie mówią.To byliAmerykanie.Chyba dwaj.Wolno szli wzdłu\ obwodu płotu po wewnętrznejstronie.Poczuł nagłą, niemal nieodpartą chęć, \eby spojrzeć w górę.Alepotem jaskrawy promień wylądował mu dokładnie na plecach i zamarł jaktrup.Zwiatło się zatrzymało, trwało w miejscu.Mę\czyzni stanęli.Rozległosię szuranie, błysk zapałki, po nim słaby zapach papierosowego dymu.-.prawdziwy gnój - powiedział jeden z głosów.- Gdyby nie pieniądze,wróciłbym na Brooklyn.- Jak tak dalej pójdzie, mo\e wszyscy będziemy wracać - odparł drugi.- Skurwielowi odwaliło.Potwierdzający pomruk.- Mówią, \e mieszka w willi, która nale\ała kiedyś do Machiavellego.- Kogo?- Machiavellego.- To ten nowy obrońca Ramsów, tak?- Niewa\ne.- Zwiatło gwałtownie odpłynęło, pozostawiając za sobą nagłąciemność.D'Agosta zorientował się, \e to ręczna latarka niesiona przezjednego z mę\czyzn.Papieros łukiem poszybował przez ciemność, lądując w pobli\u lewegouda sier\anta, a mę\czyzni ruszyli dalej.Minęło kilka minut.Potem nagle Pendergast był tu\ obok.- Vincent - wyszeptał - zabezpieczenia są znacznie bardziejwyrafinowane, ni\ się spodziewałem.Ten system został zaprojektowany nietylko po to, \eby zapobiegać szpiegostwu przemysłowemu, ale \eby niedopuścić CIA.Nie mo\emy liczyć, \e dostaniemy się do środka z tyminarzędziami, które mamy Musimy się wycofać i zaplanować inną drogęataku.- Na przykład?- Nagle zainteresował mnie Machiavelli.- Rozumiem.Przekradli się z powrotem drogą, którą przyszli, przez stękający,zrujnowany budynek.Droga wydawała się dłu\sza ni\ przedtem.Kiedydotarli do połowy, Pendergast się zatrzymał.- Paskudny odór - zamruczał.D'Agosta te\ to poczuł.Zmienił się wiatr i z odległego pomieszczenia dotarłdo nich zapach rozkładu.Pendergast zdjął osłonę z latarki, co pozwoliłotrochę rozjaśnić teren.Zielonkawe światło ujawniło coś, co było kiedyśmałym laboratorium z zapadniętym dachem.Poni\ej, na ziemi, krzy\owałosię kilka cię\kich belek, spomiędzy których wystawał gnijący, częściowozmieniony w szkielet łeb dzika z połamanymi kłami.- Pułapka? - wyszeptał D'Agosta.236 | P a g ePendergast skinął głową.- Zaprojektowana jako walący się, rozpadającybudynek.- Pozwolił, by snop zielonego światła powędrował tu i ówdzie,wreszcie zatrzymał go na progu.- Tu jest mechanizm spustowy.Staniesz natym i wszystko się zawali.D'Agosta zadr\ał, myśląc o tym, jak beztrosko minął ten sam prógniespełna dziesięć minut wcześniej.Ostro\nie przeszli przez pozostałą część budynku, od czasu do czasysłysząc ostrzegawcze skrzypnięcia drewna nad głowami.Przed nimi le\ałorozległe pole.W oczach D'Agosty wyglądało jak morze ciemności.Pendergastzapalił kolejnego papierosa, potem ukląkł i ostro\nie ruszył do przodu, znówwydmuchując dym, dopóki nie ujawnił się pierwszy promień lasera, cienkijak ołówek i słabo połyskujący Pendergast pokazał głową kierunek iponownie podjęli \mudne zadanie, pełznąc przez pole pod promieniamilasera.Cały proces ciągnął się tym razem bez końca.Kiedy D'Agosta pozwoliłsobie wreszcie rzucić okiem w przód, z przera\eniem stwierdził, \e dotarlizaledwie do połowy pola.Dokładnie wtedy w trawie przed nimi się zakotłowało.Rodzina zajęcywyprysnęła przera\ona, skacząc w kilka stron i oddalając się w ciemność.Pendergast znieruchomiał, pociągnął kolejny haust dymu i dmuchnął nimw miejsce, w którym były króliki.Pojawiły się skrzy\owane laserowepromienie.- Paskudny pech - powiedział.- Przecięły promień?- Obawiam się.- Co teraz robimy?- Biegniemy.Pendergast zerwał się i pomknął przez pole jak sarna.D'Agosta wstał iruszył za nim, robił, co mógł, \eby dotrzymać agentowi kroku.Zamiast wracać drogą, którą przybyli, Pendergast kierował się do lasówpo lewej stronie.Gdy dotarli do drzew, D'Agosta usłyszał odległe krzyki izapalane silniki aut.Chwilę pózniej łąkę oświetliło kilka par reflektorówsamochodowych, a w ślad za nimi znacznie ostrzejszy promień wysokoumieszczonego reflektora punktowego, gdy para wojskowych jeepów wypadłazza zrujnowanych budynków.Pendergast i D'Agosta z trzaskiem wpadli w gęste leśne poszycie,przedzierając się przez je\yny i zwarte zarośla.Po stu jardach Pendergastostro skręcił i ruszył pod kątem prostym do poprzedniego kierunku, torbagwałtownie obijała mu się o ramię.D'Agosta podą\ył za nim, słysząc wuszach łomotanie pulsu.Pendergast zrobił kolejny ostry zakręt i zagłębili się w las: Nagle wynurzylisię z gąszczu na starej drodze zarośniętej wysoką do pasa trawą.Przedarli sięprzez nią, D'Agosta usilnie starał się nie stracić Pendergasta z oczu.Był ju\zasapany, ale napędzał go strach i adrenalina.Potę\ny snop światła przeciął drogę i obaj padli na ziemię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Nisko schyleni poszli wzdłu\ ściany iwyszli bocznymi drzwiami.Gęste zarośla i krzaki agrestu zbli\ały się dopodwójnego ogrodzenia na odległość około dziesięciu jardów, po czymprzechodziły w krótko przystrzy\ony trawnik.Wślizgnęli się w krzaki i zaczęli czołgać.Nagle D'Agosta poczuł, \ePendergast znieruchomiał.Szybko zbli\ały się do nich głosy i jasne światłoreflektora.D'Agosta rozpłaszczył się w krzakach, modląc się, \eby czarnystrój i farba do twarzy uczyniły go niewidzialnym.Ale głosy było słychaćcoraz bli\ej, zbyt blisko, głośne, z coraz bardziej bli\szym światłem.235 | P a g e-53--53--53--53-D'Agosta le\ał bez ruchu, ledwie ośmielając się oddychać, podczas gdypromień reflektora punktowego przebijał się przez liście i pnącza.Teraz głosyjeszcze bardziej się przybli\yły, rozumiał, co ci ludzie mówią.To byliAmerykanie.Chyba dwaj.Wolno szli wzdłu\ obwodu płotu po wewnętrznejstronie.Poczuł nagłą, niemal nieodpartą chęć, \eby spojrzeć w górę.Alepotem jaskrawy promień wylądował mu dokładnie na plecach i zamarł jaktrup.Zwiatło się zatrzymało, trwało w miejscu.Mę\czyzni stanęli.Rozległosię szuranie, błysk zapałki, po nim słaby zapach papierosowego dymu.-.prawdziwy gnój - powiedział jeden z głosów.- Gdyby nie pieniądze,wróciłbym na Brooklyn.- Jak tak dalej pójdzie, mo\e wszyscy będziemy wracać - odparł drugi.- Skurwielowi odwaliło.Potwierdzający pomruk.- Mówią, \e mieszka w willi, która nale\ała kiedyś do Machiavellego.- Kogo?- Machiavellego.- To ten nowy obrońca Ramsów, tak?- Niewa\ne.- Zwiatło gwałtownie odpłynęło, pozostawiając za sobą nagłąciemność.D'Agosta zorientował się, \e to ręczna latarka niesiona przezjednego z mę\czyzn.Papieros łukiem poszybował przez ciemność, lądując w pobli\u lewegouda sier\anta, a mę\czyzni ruszyli dalej.Minęło kilka minut.Potem nagle Pendergast był tu\ obok.- Vincent - wyszeptał - zabezpieczenia są znacznie bardziejwyrafinowane, ni\ się spodziewałem.Ten system został zaprojektowany nietylko po to, \eby zapobiegać szpiegostwu przemysłowemu, ale \eby niedopuścić CIA.Nie mo\emy liczyć, \e dostaniemy się do środka z tyminarzędziami, które mamy Musimy się wycofać i zaplanować inną drogęataku.- Na przykład?- Nagle zainteresował mnie Machiavelli.- Rozumiem.Przekradli się z powrotem drogą, którą przyszli, przez stękający,zrujnowany budynek.Droga wydawała się dłu\sza ni\ przedtem.Kiedydotarli do połowy, Pendergast się zatrzymał.- Paskudny odór - zamruczał.D'Agosta te\ to poczuł.Zmienił się wiatr i z odległego pomieszczenia dotarłdo nich zapach rozkładu.Pendergast zdjął osłonę z latarki, co pozwoliłotrochę rozjaśnić teren.Zielonkawe światło ujawniło coś, co było kiedyśmałym laboratorium z zapadniętym dachem.Poni\ej, na ziemi, krzy\owałosię kilka cię\kich belek, spomiędzy których wystawał gnijący, częściowozmieniony w szkielet łeb dzika z połamanymi kłami.- Pułapka? - wyszeptał D'Agosta.236 | P a g ePendergast skinął głową.- Zaprojektowana jako walący się, rozpadającybudynek.- Pozwolił, by snop zielonego światła powędrował tu i ówdzie,wreszcie zatrzymał go na progu.- Tu jest mechanizm spustowy.Staniesz natym i wszystko się zawali.D'Agosta zadr\ał, myśląc o tym, jak beztrosko minął ten sam prógniespełna dziesięć minut wcześniej.Ostro\nie przeszli przez pozostałą część budynku, od czasu do czasysłysząc ostrzegawcze skrzypnięcia drewna nad głowami.Przed nimi le\ałorozległe pole.W oczach D'Agosty wyglądało jak morze ciemności.Pendergastzapalił kolejnego papierosa, potem ukląkł i ostro\nie ruszył do przodu, znówwydmuchując dym, dopóki nie ujawnił się pierwszy promień lasera, cienkijak ołówek i słabo połyskujący Pendergast pokazał głową kierunek iponownie podjęli \mudne zadanie, pełznąc przez pole pod promieniamilasera.Cały proces ciągnął się tym razem bez końca.Kiedy D'Agosta pozwoliłsobie wreszcie rzucić okiem w przód, z przera\eniem stwierdził, \e dotarlizaledwie do połowy pola.Dokładnie wtedy w trawie przed nimi się zakotłowało.Rodzina zajęcywyprysnęła przera\ona, skacząc w kilka stron i oddalając się w ciemność.Pendergast znieruchomiał, pociągnął kolejny haust dymu i dmuchnął nimw miejsce, w którym były króliki.Pojawiły się skrzy\owane laserowepromienie.- Paskudny pech - powiedział.- Przecięły promień?- Obawiam się.- Co teraz robimy?- Biegniemy.Pendergast zerwał się i pomknął przez pole jak sarna.D'Agosta wstał iruszył za nim, robił, co mógł, \eby dotrzymać agentowi kroku.Zamiast wracać drogą, którą przybyli, Pendergast kierował się do lasówpo lewej stronie.Gdy dotarli do drzew, D'Agosta usłyszał odległe krzyki izapalane silniki aut.Chwilę pózniej łąkę oświetliło kilka par reflektorówsamochodowych, a w ślad za nimi znacznie ostrzejszy promień wysokoumieszczonego reflektora punktowego, gdy para wojskowych jeepów wypadłazza zrujnowanych budynków.Pendergast i D'Agosta z trzaskiem wpadli w gęste leśne poszycie,przedzierając się przez je\yny i zwarte zarośla.Po stu jardach Pendergastostro skręcił i ruszył pod kątem prostym do poprzedniego kierunku, torbagwałtownie obijała mu się o ramię.D'Agosta podą\ył za nim, słysząc wuszach łomotanie pulsu.Pendergast zrobił kolejny ostry zakręt i zagłębili się w las: Nagle wynurzylisię z gąszczu na starej drodze zarośniętej wysoką do pasa trawą.Przedarli sięprzez nią, D'Agosta usilnie starał się nie stracić Pendergasta z oczu.Był ju\zasapany, ale napędzał go strach i adrenalina.Potę\ny snop światła przeciął drogę i obaj padli na ziemię [ Pobierz całość w formacie PDF ]