[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może ja powinnam była, powiedzieć i zdradzić go jakdzieci tych Niemców, kiedy Hitler żądał od nich, żeby wyparły się rodziców podczas ostatniejwojny.Ale nigdy bym tego nie zrobiła.*Cóż, w ogóle mówienie jest trudne, czy wiąże się z nim jakieś niebezpieczeństwo, czynie.Czasami jest to zagrożenie dla ciała, a czasami bardziej subtelne, maleńkie, niewidzialnezagrożenie dla duszy.Kiedy zabranie głosu jest zdradą czegoś, czegoś, co może nawet trudnozidentyfikować, co kryje się w zakamarkach ciała, jak przerażony uchodzca na obszarzewojny.Chcę przez to powiedzieć, że doktor Grene przyszedł dziś znowu, z tymi swoimipytaniami.Mój mąż Tom jako chłopiec łowił łososie w Lough Gill.Przez większość czasu stał nabrzegu jeziora, ze wzrokiem utkwionym w ciemną toń.Gdy zobaczył wyskakującego z niejłososia, wracał do domu.Bo jeśli zobaczy się łososia, tego dnia żadnego z nich już się niezłowi.Ale sztuka niewidzenia łososia jest też bardzo trudna, musisz patrzeć i patrzeć wmiejsca, gdzie czasami się pojawiają, i wyobrażać je sobie, wyczuć szóstym zmysłem.Mójmąż Tom przez dziesięć lat łowił w ten sposób łososie.Notabene, nigdy żadnego nie złowił.Tak więc jeśli zobaczysz łososia, to prawdopodobnie go już nie złowisz, a jeśli nie zobaczysz,nie złowisz na pewno.To jak złowić łososia? Za pomocą jakiejś innej sztuczki i instynktu,którego Tom nie miał.Ale właśnie to mi się skojarzyło, gdy doktor Grene usiadł w milczeniu w moimmałym pokoju, wyciągnąwszy na fotelu swoją zgrabną postać, i nic nie mówił, nie tylepatrząc na mnie, ile próbując mnie wyczuć, jak wędkarz nad ciemną tonią.O tak, poczułam się właśnie jak łosoś i znieruchomiałam pod wodą, świadoma jegoobecności, wędki, muchy i haczyka.- Cóż, Roseanne - odezwał się w końcu - hm, to, zdaje się, prawda, że.przybyła panitutaj.ile lat temu?- Bardzo, bardzo dawno temu.- Tak.I chyba przeniesiono panią ze szpitala psychiatrycznego w Sligo.- Z zakładu dla obłąkanych.- Tak, tak.Interesujące określenie, już nieużywane.W każdym razie pierwsze słowo.brzmi dość krzepiąco.To drugie natomiast jest bardzo stare, ale ma dość dwuznacznywydzwięk, nie wywołuje zbyt przyjemnych skojarzeń.Chociaż często się zastanawiam, czysam, podczas pełni księżyca, nie czuję się.trochę dziwnie?Spojrzałam na doktora Grene a i usiłowałam wyobrazić go sobie odmienionego podwpływem księżyca, bardziej zarośniętego, może jako wilkołaka.- To takie potężne siły - ciągnął.- Odpływy i przypływy.Tak, ten księżyc.Bardzociekawe.Wstał i podszedł do okna.Był tak wczesny zimowy ranek, że istotnie na zewnątrzkrólował księżyc.Jego blask uroczyście rozświetlał okna.Doktor Grene równie uroczyściepokiwał głową, wyglądając na rozciągający się w dole dziedziniec, gdzie John Kane i inniopróżniali z hałasem kubły na śmieci i wykonywali inne poranne prace szpitalne - zakładowe.Zakładu dla obłąkanych, lunatyków.Miejsca podlegającego działaniu księżyca.Doktor Grene to jeden z tych ludzi, którzy lubią dotykać nieistniejących fularów alboinnych części garderoby z minionych czasów.Mógłby gładzić się po brodze, ale nie robi tego.Czyżby nosił w młodości na szyi jakiś fantazyjny szalik albo coś w tym rodzaju? Myślę, że tomożliwe.W każdym razie głaskał teraz coś wyimaginowanego, przebierając palcami prawejręki milimetr nad swoim prawdziwym, purpurowym krawatem, o mięsistym jak młoda różawęzle.- Och! - wykrzyknął dziwnie.Można by to wziąć za wyraz ogromnego zmęczenia, alenie wydaje mi się, żeby doktor Grene był zmęczony.Było to charakterystyczne dla porankawestchnienie, które wydał w moim pokoju, jakby był u siebie.Może zresztą i był, w oczachzewnętrznego świata.- Chciałaby pani zastanowić się nad odejściem stąd? Mam to wziąć pod uwagę?Nie umiałam jednak na to pytanie odpowiedzieć.Czy pragnę jakiejkolwiek wolności?Czy jeszcze wiem, co to takiego? Czy ten dziwny pokój to mój dom? Niezależnie od tego, jakjest naprawdę, znowu ogarnął mnie strach, jak szron na roślinach w lecie, od którego w takprzykry sposób czernieją liście.- Ciekaw jestem, jak długo była pani w Sligo.Pamięta pani, w którym roku znalazłasię pani tutaj?- Nie.Chyba podczas wojny - odparłam.Tyle wiedziałam.- To znaczy.drugiej wojny światowej?- Tak.- Byłem wtedy jeszcze dzieckiem - zauważył.Nastąpiła krótka, chłodna chwila ciszy.- Jezdziliśmy nad jedną z tych kornwalijskich zatoczek, ojciec, matka i ja.to mojenajwcześniejsze wspomnienie, poza tym pozbawione znaczenia.Pamiętam, że woda byłastraszliwie zimna, wie pani, że nasiąkały mi nią pieluchy, to bardzo żywe wspomnienie.Prawie nikt nie miał wtedy benzyny, więc ojciec skonstruował taki rower, tandem, z dwóchoddzielnych.Sam zawsze jechał z tyłu, bo tam trzeba było największej siły, zwłaszcza na tychkornwalijskich wzgórzach.Wzgórza niewielkie, ale mordercze dla nóg.To były przyjemnemiesiące.Ojciec taki odprężony.Gotowaliśmy na plaży wodę na herbatę, w puszce, jakrybacy.- Doktor Grene zaśmiał się do nastającego za oknem poranka.- A może to było już powojnie.Miałam ochotę zapytać, kim był jego ojciec z zawodu; ale - nie wiem dlaczego - topytanie wydało mi się zbyt śmiałe.Może chciał, żebym je zadała.%7łebyśmy zaczęlirozmawiać o rodzicach? Może w ten sposób zarzucał haczyk?- Słyszałem nieciekawe opowieści o starym szpitalu w Sligo w tamtych czasach.Tomusiało być okropne miejsce.Prawda?Ale do tego też się nie odniosłam.- To jedna z tajemnic psychiatrii, dlaczego nasze szpitale w pierwszej połowie wiekubyły takie straszne, tak trudno powiedzieć o nich coś dobrego, podczas gdy na początkudziewiętnastego stulecia panowało całkiem oświecone podejście do.cóż.obłędu, jak wtedymówiono.Nagle pojęto, że uwięzienie, przykuwanie ludzi łańcuchami i tak dalej było złe, ipoczyniono ogromne wysiłki, żeby.poprawić ten stan [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Może ja powinnam była, powiedzieć i zdradzić go jakdzieci tych Niemców, kiedy Hitler żądał od nich, żeby wyparły się rodziców podczas ostatniejwojny.Ale nigdy bym tego nie zrobiła.*Cóż, w ogóle mówienie jest trudne, czy wiąże się z nim jakieś niebezpieczeństwo, czynie.Czasami jest to zagrożenie dla ciała, a czasami bardziej subtelne, maleńkie, niewidzialnezagrożenie dla duszy.Kiedy zabranie głosu jest zdradą czegoś, czegoś, co może nawet trudnozidentyfikować, co kryje się w zakamarkach ciała, jak przerażony uchodzca na obszarzewojny.Chcę przez to powiedzieć, że doktor Grene przyszedł dziś znowu, z tymi swoimipytaniami.Mój mąż Tom jako chłopiec łowił łososie w Lough Gill.Przez większość czasu stał nabrzegu jeziora, ze wzrokiem utkwionym w ciemną toń.Gdy zobaczył wyskakującego z niejłososia, wracał do domu.Bo jeśli zobaczy się łososia, tego dnia żadnego z nich już się niezłowi.Ale sztuka niewidzenia łososia jest też bardzo trudna, musisz patrzeć i patrzeć wmiejsca, gdzie czasami się pojawiają, i wyobrażać je sobie, wyczuć szóstym zmysłem.Mójmąż Tom przez dziesięć lat łowił w ten sposób łososie.Notabene, nigdy żadnego nie złowił.Tak więc jeśli zobaczysz łososia, to prawdopodobnie go już nie złowisz, a jeśli nie zobaczysz,nie złowisz na pewno.To jak złowić łososia? Za pomocą jakiejś innej sztuczki i instynktu,którego Tom nie miał.Ale właśnie to mi się skojarzyło, gdy doktor Grene usiadł w milczeniu w moimmałym pokoju, wyciągnąwszy na fotelu swoją zgrabną postać, i nic nie mówił, nie tylepatrząc na mnie, ile próbując mnie wyczuć, jak wędkarz nad ciemną tonią.O tak, poczułam się właśnie jak łosoś i znieruchomiałam pod wodą, świadoma jegoobecności, wędki, muchy i haczyka.- Cóż, Roseanne - odezwał się w końcu - hm, to, zdaje się, prawda, że.przybyła panitutaj.ile lat temu?- Bardzo, bardzo dawno temu.- Tak.I chyba przeniesiono panią ze szpitala psychiatrycznego w Sligo.- Z zakładu dla obłąkanych.- Tak, tak.Interesujące określenie, już nieużywane.W każdym razie pierwsze słowo.brzmi dość krzepiąco.To drugie natomiast jest bardzo stare, ale ma dość dwuznacznywydzwięk, nie wywołuje zbyt przyjemnych skojarzeń.Chociaż często się zastanawiam, czysam, podczas pełni księżyca, nie czuję się.trochę dziwnie?Spojrzałam na doktora Grene a i usiłowałam wyobrazić go sobie odmienionego podwpływem księżyca, bardziej zarośniętego, może jako wilkołaka.- To takie potężne siły - ciągnął.- Odpływy i przypływy.Tak, ten księżyc.Bardzociekawe.Wstał i podszedł do okna.Był tak wczesny zimowy ranek, że istotnie na zewnątrzkrólował księżyc.Jego blask uroczyście rozświetlał okna.Doktor Grene równie uroczyściepokiwał głową, wyglądając na rozciągający się w dole dziedziniec, gdzie John Kane i inniopróżniali z hałasem kubły na śmieci i wykonywali inne poranne prace szpitalne - zakładowe.Zakładu dla obłąkanych, lunatyków.Miejsca podlegającego działaniu księżyca.Doktor Grene to jeden z tych ludzi, którzy lubią dotykać nieistniejących fularów alboinnych części garderoby z minionych czasów.Mógłby gładzić się po brodze, ale nie robi tego.Czyżby nosił w młodości na szyi jakiś fantazyjny szalik albo coś w tym rodzaju? Myślę, że tomożliwe.W każdym razie głaskał teraz coś wyimaginowanego, przebierając palcami prawejręki milimetr nad swoim prawdziwym, purpurowym krawatem, o mięsistym jak młoda różawęzle.- Och! - wykrzyknął dziwnie.Można by to wziąć za wyraz ogromnego zmęczenia, alenie wydaje mi się, żeby doktor Grene był zmęczony.Było to charakterystyczne dla porankawestchnienie, które wydał w moim pokoju, jakby był u siebie.Może zresztą i był, w oczachzewnętrznego świata.- Chciałaby pani zastanowić się nad odejściem stąd? Mam to wziąć pod uwagę?Nie umiałam jednak na to pytanie odpowiedzieć.Czy pragnę jakiejkolwiek wolności?Czy jeszcze wiem, co to takiego? Czy ten dziwny pokój to mój dom? Niezależnie od tego, jakjest naprawdę, znowu ogarnął mnie strach, jak szron na roślinach w lecie, od którego w takprzykry sposób czernieją liście.- Ciekaw jestem, jak długo była pani w Sligo.Pamięta pani, w którym roku znalazłasię pani tutaj?- Nie.Chyba podczas wojny - odparłam.Tyle wiedziałam.- To znaczy.drugiej wojny światowej?- Tak.- Byłem wtedy jeszcze dzieckiem - zauważył.Nastąpiła krótka, chłodna chwila ciszy.- Jezdziliśmy nad jedną z tych kornwalijskich zatoczek, ojciec, matka i ja.to mojenajwcześniejsze wspomnienie, poza tym pozbawione znaczenia.Pamiętam, że woda byłastraszliwie zimna, wie pani, że nasiąkały mi nią pieluchy, to bardzo żywe wspomnienie.Prawie nikt nie miał wtedy benzyny, więc ojciec skonstruował taki rower, tandem, z dwóchoddzielnych.Sam zawsze jechał z tyłu, bo tam trzeba było największej siły, zwłaszcza na tychkornwalijskich wzgórzach.Wzgórza niewielkie, ale mordercze dla nóg.To były przyjemnemiesiące.Ojciec taki odprężony.Gotowaliśmy na plaży wodę na herbatę, w puszce, jakrybacy.- Doktor Grene zaśmiał się do nastającego za oknem poranka.- A może to było już powojnie.Miałam ochotę zapytać, kim był jego ojciec z zawodu; ale - nie wiem dlaczego - topytanie wydało mi się zbyt śmiałe.Może chciał, żebym je zadała.%7łebyśmy zaczęlirozmawiać o rodzicach? Może w ten sposób zarzucał haczyk?- Słyszałem nieciekawe opowieści o starym szpitalu w Sligo w tamtych czasach.Tomusiało być okropne miejsce.Prawda?Ale do tego też się nie odniosłam.- To jedna z tajemnic psychiatrii, dlaczego nasze szpitale w pierwszej połowie wiekubyły takie straszne, tak trudno powiedzieć o nich coś dobrego, podczas gdy na początkudziewiętnastego stulecia panowało całkiem oświecone podejście do.cóż.obłędu, jak wtedymówiono.Nagle pojęto, że uwięzienie, przykuwanie ludzi łańcuchami i tak dalej było złe, ipoczyniono ogromne wysiłki, żeby.poprawić ten stan [ Pobierz całość w formacie PDF ]