[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stałem w deszczu, palącpapierosa; musiałem ochraniać go ręką, aby nie zmókł, i myślałem, iż wszystko dzieje się,jak być powinno, a powinno się stać w deszczu, rozkraczywszy szeroko nogi i palącpapierosa, patrząc na ludzi spojrzeniem zuchwałym a obojętnym; i powinien być jeszcze ktośśpiewający zachrypłym głosem piosenkę o czarnym kocie, który jest wrogiem miłości; a onewszystkie powinny mieć twarze naznaczone alkoholem i tymiwszystkimi nocami, których nie przespały do końca, a zapach kiepskich ich perfumpowinien mieszać się z zapachem potu, mgły i tytoniu; z -zapachem rzadko pranych koszul iwszystkich knajp, w których szuka się śmiechu, i chociaż nigdy tak nie bywa, tak przecież jestnaprawdę.O tym myślałem, stojąc w deszczu i słuchając pieśni o kocie, którą ktoś tam śpiewał dlamnie w niebie, a one wszystkie przechodziły obok mnie i śmiały się, a ja patrzałem za nimi,jak idą kołysząc biodrami, i nie wiedziałem jeszcze, że one są najświętsze ze wszystkich, boświętym jest tylko to, za co człowiek musi zapłacić swoją procą i swoim pożądaniem, apotem móc odejść i móc zapomnieć więc stałem rozkraczony w deszczu i paliłem papierosa,który gryzł moje gardło, a ten biedny skurwysyn śpiewał o czarnym, słodko mruczącymkocie, a one podchodziły do mnie i śmiały się, i wstydziły się naprawdę, patrząc na mojąokrągłą twarz; a ja wstydziłem się także, gdyż żadna z nich nie chciała iść za mną.Wtedyodrzuciłem papierosa pamiętając o tym, że niedopałek trzeba odrzucać ruchem lekkim i15 Marek Hłasko  Sowa, córka piekarzaniedbałym, i począłem do nich podchodzić, a one mówiły:  Z dzieckiem nie pójdę." Wtedyzapalałem nowego papierosa i wciąż jeszcze szedłem za nimi poprzez deszcz i śpiew tegotam z góry, aż wreszcie najstarsza z nich, czekająca już od rogu na klienta, powiedziała:- Mnie tam wszystko jedno.Klient jest klientem.Pokaż forsę, mój mały książę.Pokazałem jej, a ona przeliczyła starannie i powoli jak chłop, który właśnie sprzedałkonia i który nie umie przestać się dziwić, iż jego ciężki, siwy koń jest tylko zwitkiemzmiętych papierków, które przeszły już przez tysiące słabych i brudnych rąk; potem schowałapieniądze do torebki, powiedziawszy:- Trudno, nie mam selekcji.Ale idz trochę z tyłu za mną, bo koleżanki będą się śmiać.Przodem poszła, a ja szedłem kilka kroków za nią; i wciąż jeszcze padał deszcz tej suchejsierpniowej niedzieli, a ten tam w górze, który mnie lubił, śpiewał dla mnie, a ja mokłem jakpies.Zaprowadziła mnie do jakiegoś mieszkania; kiedy byliśmy już w korytarzu, kazała miczekać, więc stałem tam, wdychając zapach kurzu i najohydniejszy zapach świata, zapachmałego dziecka, gdyż w kącie stał wózek dziecinny pomalowany różową farbą, która straciłajuż blask i przybrała kolor twarzy starej kobiety.1 był tam jeszcze żelazny łom i zakurzonelustro; więc otrząsnąwszy- się z deszczu podszedłem do lustra i raz jeszcze spojrzałem naswoją okrągłą dziecinną twarz i suche, jasne włosy; i patrzyłem długo, wiedząc, że po razostatni widzę tę okrągłą, jasną twarz, której nie zniszczył ani głód, ani noce przespane wtramwajach; i stojąc w kurzu pożegnałem się z gorzką zielenią moich drzew.Z pokoju sąsiedniego dochodziły jakieś krzyki i śpiewy, a zobaczywszy, iż drzwi sąuchylone, podszedłem tam i patrzyłem na czarno ubranych gości, którzy siedzieli przy stole ipili.Odbywała się stypa; ktoś widocznie przespacerował się przed psami i goście ryczelinieskładnie, lecz silnie.Nędzniku! - wyrwała mu wiesło I rzuciła, hen, w spienioną dal.Czy ty myślisz, że ja po to przyszłam, Byś mnie pieścić i całować mógł?.Czarno ubrana kobieta, która musiała być matką tego idącego teraz przed psami, niezapomniała o tym, że przed trzydziestu pięciu laty grała w szkolnym przedstawieniu Ofelięwedług Shakespeare'a, skróconą i poprawioną przez Kubę Zyskmda; zrywała się od czasudo czasu i podbiegała do jakiegoś mężczyzny siedzącego w kącie.- I gdzie on teraz jest? - krzyczała nie zapominając o tym, że lewą stopę wystawia sięnaprzód i że ręki nie unosi się zbyt wysoko, a tylko nieznacznie, gdyż ból i rozpacz czyniączłowieka niezgrabnym; i w tym jest właśnie piękno, jak je rozumiał Zyskind.- Bóg go zawołał - odpowiadał czarno ubrany.- Któregoś dnia zawoła i nas [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •