[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Muskulatura wprawdzie podupadła, ale nie było jeszcze całkiem zle.- Zadzwoń do domu.Dowiesz się, jak sobie radzą bez ciebie - zaproponowała.W jej oczachigrały promyki zachodzącego słońca.- Do domu? Kompletnie bez sensu.Przecież mieszkam sam.Nikt nie odbierze.- Nigdy nie dzwoniłeś, wiedząc, że nikt nie odbierze.?- Nigdy.Po co? - Ja właściwie też nie.To zadzwoń.Machnął ręką i uśmiechnął się.Wziął ze stolika aparat.Zero, miejski i domowy.Zaćwierkało międzymiastową.Następnie rozległ się sygnał.Po pierwszym chciał odłożyć.- Zaczekaj na cztery dzwonki - powiedziała Maryla.W trakcie czwartego sygnału ktoś podniósł słuchawkę.- Tak, słucham.Kto dzwoni? - rozległ się niski, kobiecy głos.Właściwie nie było to nieprawdopodobne.Jeden klucz awaryjnie trzymał sąsiad, chociaż niezdarzyło się, aby z niego kiedykolwiek skorzystał.- Janusz - odpowiedział.- To dobrze.Nie zastałam cię tu.Gdzie teraz jesteś?Januszowi kojarzył się ten głos z kimś z banku.Na pewno jakaś pilna sprawa, dlatego szukajągo wieczorem.- W Paportnej.Zajazd Pod Turem czy jakoś tak.- Dobrze.To znajdę cię tam.- A właściwie kto mówi? - spytał wreszcie.- Zmierć.Zakopane, marzec 1997 Trzeba przejść grobląI. Nie mogę uwolnić się od tego natrętnego dzwięku, sygnału karetki", pomyślał M.Podskokiambulansu na wybojach już odpłynęły w niepamięć.Uśmiechnął się do swojej myśli.Karetka gnała po trawnikach i nierównych chodniczkach rozległego blokowiska.Nie był toreanimacyjny mikrobus, lecz mała jednostka transportowa o twardych resorach; szybkozorientowali się w sytuacji, kierowca włączył koguta.- Zmień pan kwalifikację na wypadek - sanitariusz rzucił do niego.Przyśpieszyli, rezygnując zkluczenia w pajęczynie dróżek osiedlowych.Bezpański pies pierzchnął spod kół.Ojciec leżał nieruchomo, zakutany po szyję.Na głowę wciśnięto mu starą wełnianą czapkęnarciarską z pomponem.Tylko taką udało się odnalezć w jego zagraconym, zaniedbanymmieszkaniu.Ojciec od lat mieszkał samotnie.Mimo trzech prób, z żadną kobietą nie zdołałzwiązać się na dłuższy czas.Póki nie włączono sygnału karetki, M.słyszał chrapliwy oddech Ojca.Teraz trzymał w dłonijego dłoń.Czuł, jak on leciutko odwzajemnia uścisk.Zaraz za osiedlem skończyła się droga, ląd urwał się pionowym klifem.Gdzieś w dole, wmroku, leniwe, smoliste fale uderzały w plażę z czarnego piasku. %7łeby tylko kierowca nie zauważył braku drogi", pomyślał M.Zanim kierowca zdążył się zorientować, szczęśliwie dotarli na klinikę. Ojciec leżał nieruchomo, tylko słaby uścisk dłoni upewniał, że jeszcze żyje.M.siedział obokłóżka szpitalnego, patrząc na Ojca.Czekał, obserwował.Nie należało spodziewać się szczególnejaktywności lekarza.Przyjechali przecież w niedzielę, a tu nie było ostrego dyżuru.Na sąsiednich łóżkach tkwiło kilka nieruchomych ciał.Spod kołder zwisały worki nylonowezbierające mocz.Leżący przy drzwiach sąsiad o zapadniętych powiekach, policzkach i wargach,oraz opadłej szczęce, bez wątpienia był trupem.Na kołdrze ułożono jego bladą rękę - widać byłona niej karminowe plamy opadowe.Ktoś uniósł zwisające bezwładnie ramię martwego i ujawniłznamię śmierci.Leżący bliżej pacjent miał wbitą głęboko w gardło półprzezroczystą plastikową rurkę,oczodoły niknęły w cieniu, jakby oczy mu wyjęto.Też nie poruszył się ani razu. Ten może byćżywy", pomyślał M. Wargi i policzki się zapadły, bo wyjęto mu sztuczną szczękę.Gałki ocznema, tylko że są małe, starcze".W rurce usuwającej wydzieliny chorego regularnie podnosił się iopadał poziom brunatnej cieczy. Oddycha", ucieszył się M chociaż pierś chorego nie unosiła się.Na łóżku obok Ojca leżała na wznak ciemnowłosa kobieta w nieokreślonym wieku.Do pasaprzykryto ją prześcieradłem.Na piersi założono jej elektrody elektrokardiografu.Wyglądałaznacznie lepiej niż pacjenci na łóżkach przy drzwiach.Mimo woskowej, żółtej cery nadającej jejwygląd posągu, można było powiedzieć, że kobieta jest piękna.Miodowy monitor pokazywałfluktuującą krzywą.Regularnie pykał głośnik. Jak można było tak ustawić łóżka", pomyślał M. Przecież pielęgniarki muszą kluczyćmiędzy nimi".Gdy przechodził obok ciemnowłosej, jej spojrzenie śledziło go spodwpółprzymkniętych powiek.Teraz nieruchomo patrzyła w sufit.- Aełełełe - powiedział Ojciec.M.lekko poprawił jego głowę.Ojciec spojrzał sennie.Jego powieki nie chciały się unosić.M, nachylił się.Ojciec był silnym krótkowidzem.Odpowiedział mu spojrzeniemprzestraszonego dziecka.- Poznajesz mnie?Ojciec skinął potakująco oczyma, ale zaraz je zamknął.Zaczął regularnie, cicho oddychać.Usnął. Będzie dobrze", pomyślał M.Przez chwilę zamierzał wyjść po lekarza, aby powiedzieć, żeOjciec odzyskał świadomość.Po namyśle zrezygnował - przecież korytarz mógł być niezmierzoną rozpadliną.Zawsze trzeba wiedzieć, co aktualnie wolno zrobić.Przynajmniejpielęgniarki krzątały się w dyżurce, widocznej z sali chorych przez oszkloną ścianę.Jednaprzeglądała jakieś wykazy, druga popijała herbatę.Co jakiś czas zamieniały się miejscami iczynnościami.Nie rozmawiały ze sobą.Wystarczało spojrzeć w innym kierunku, by twarz pielęgniarki bezpowrotnie uciekła zpamięci.Nawet gdy celowo się im przypatrywał, a następnie przymykał oczy, nic w głowie niezostawało.W kącie pokoju salowa prześcielała łóżko chorego o opuchłych jak walce nogach i rękachszczelnie owiniętych bandażem.Również jej twarz nie znajdowała miejsca w pamięci.Ktoś zaciągnął suwak zamka przed oczyma M.We wnętrzu czarnego plastikowego workazapanowała całkowita ciemność.II.- Nie ma powodu dłużej go tu trzymać - powiedziała lekarka.- Właściwie nie wiemy, co sięstało, ale obecnie stan wrócił do normy. Jakże go przetransportuję do domu?", pomyślał M. Drogi może nadal nie być.W krótkimczasie nie da się zasypać tak głębokiej rozpadliny, a pewnie nikt się jeszcze do tego nie zabrał".Aprzecież niżej było morze o niezmierzonej głębokości.- Miały być wyniki skaningu.- M.grał na zwłokę.- Przecież panu mówiłam, że nie było kolejnego zawału.Są rozległe zniszczenia kory wporównaniu ze zdjęciem czerwcowym.To tyle.- Lekarka była już zniecierpliwiona.Nie lubiładzielić włosa na czworo.Szczególnie w przypadkach beznadziejnych.Miała ładne, brązowe oczy iciemnoszare włosy.Spoglądała spod wpółprzymkniętych powiek.Wiedziała, że wygląda za młodoi obawiała się, że przez to ktoś może nie traktować jej poważnie. Aatwo się domyślić, że rozpadlina odcięła sale po drugiej stronie korytarza", pomyślał M. Nie mają dokąd przenieść chorych z tamtych sal.Nie może mi przecież tego powiedzieć".- Taki epizod może się powtórzyć? - spytał.- Oczywiście, w każdej chwili. Trzeba więc zatrzymać tu Ojca jak najdłużej.Ostatecznie, chorzy z sal po drugiej stronieszczeliny mogą siedzieć na skraju klifu, nad brzegiem morza.Bryza zawiera wiele jodu, inhalacjeteż leczą.Wrócił na salę chorych.Ojca przywiązano paskami do łóżka.Podobno targał pieluchy,rozrywał pidżamę, a rano boleśnie poranił sobie nos paznokciami.Na szafce nocnej leżałskrwawiony kawałek ligniny, chociaż rany na nosie Ojca nie dało się zauważyć. Na twarzy nawet powierzchowne zranienia obficie krwawią".- Poznajesz mnie?- No, pewnie - powiedział Ojciec.Jego głos nabrał dawnej głębi brzmienia.- A pamiętasz wczorajsze?Ojciec skinął powiekami.Ostatnio mówił mało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •