[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pojedz za Warszawę.Z rodziną się spotkaj.Marysia tęskni za braciszkiem.Mama na pewnoteż.Julek przystanął na moment.Popatrzył na nią zaskoczony.Pociągnęła go za sobą.Nietrzeba było zwracać niepotrzebnie uwagi.- Mocną mamy służbę wywiadowczą - przyznał, przypatrując jej się nieufnie.- Gdziemieszkają też wiecie?- Cały czas u ciotki.Marysia z mamą pracują w szwalni.- O każdym tak.informacje zbieracie?- Nie.Tylko o tobie.- Uśmiechnęła się zagadkowo.- Niby dlaczego akurat o mnie? - obruszył się.- Aż tak podpadłem?- Bo z Marysią ładnych parę lat chodziłyśmy do jednej klasy - odpowiedziałapogodnie.- Cały czas się przyjaznimy.I tyle.Julek spojrzał wymownie w niebo.Mógł się domyślić.- No tak - stwierdził trochę zły na siebie.- Marysia zawsze miała tabuny koleżanek.- Z których co najmniej połowa podkochiwała się w jej bracie.- Tak? - Uniósł brwi udając, że informacja ta jest dla niego zaskoczeniem.- A pannaKrysia, w której połowie była?- W tej drugiej, panie kawalerze - zawiodła jego oczekiwania.- W tej drugiej.- A czemuż to? Nie podobałem się?Otaksowała go wzrokiem krytycznie.- Z wyglądu właściwie ujdzie.A z charakteru cię nie znam - powiedziała zalotnie.- Jestem czarujący - pośpieszył z autoprezentacją - romantyczny, inteligentny,ujmujący w obejściu.- I bardzo zarozumiały - dokończyła za niego.- Ale może i interesujący.Doszli na skraj parku.Nie czuło się wojny.Gdyby nie widok niemieckich mundurów,co jakiś czas pojawiających się na horyzoncie, można by odnieść wrażenie, że są nanormalnej, niezobowiązującej randce w wolnym kraju.- Krysiu, ale tak poważnie, podobno nam nie wolno kontaktować się z rodziną.Bardzochciałbym zobaczyć mamę i Marysię, ale nie chcę więcej kłopotów.Da się coś zrobić?- Co się przejmujesz? - uspokoiła go.- Nie jesteś jeszcze w organizacji.Poza tym niktnie musi wiedzieć.- Mówiłaś niedawno, że dyscyplina, ścisłe trzymanie się reguł, śmiertelnezagrożenie.- Bo tak jest.- A teraz mi sugerujesz.- Powiem ci szczerze, w tajemnicy.Ludzie od was z Anglii kontaktują się z bliskimi.Może nie wszyscy, ale duża część.Inaczej się nie da.Człowiek jest tylko człowiekiem.Dowództwo stara się nad tym panować.Nie będziesz wyjątkiem.- Nie zdążyłem się jeszcze zorientować w transporcie publicznym.Pomożesz?- Wsadzę cię w pociąg.- Dzięki.Ale teraz, z piękną dziewczyną u boku.może by tak do kina?- To ty nie wiesz, Juliuszu Kwiatkowski, że tylko świnie siedzą w kinie ? -zaserwowała mu popularne powiedzenie.Spochmurniał.- Nie wiedziałem.- Nie przejmuj się.Pospacerujmy.Jest piękna pogoda, błękit nieba nad nami.Cóż namwięcej trzeba.- Masz rację.Dają tu gdzieś lody?***Dom ciotki Anieli Mistarz stał nienaruszony, jakby tu nigdy wojny nie było.Małesenne miasteczko żyło swoim powolnym rytmem.Ludzie wydawali się jacyś spokojniejsi.Wsumie mieli prawo.Hitlerowskich mundurów się tu nie zauważało.Jedynie funkcjonariuszegranatowej policji, choć rzadko widywani, najczęściej w poprawnych relacjach z lokalnąspołecznością - byli oznaką panującej władzy.W przydomowym ogródku zobaczył pochyloną nad grządkami starszą kobietę.Nie odrazu rozpoznał w niej ciocię Anielcię.Miała mocno przyprószone siwizną włosy wystającespod zawiązanej pod brodą kolorowej chustki.Wszedł na posesję przez rozpadającą się, drewnianą furtkę.Kobieta podniosła głowę iaż oniemiała.Poznała siostrzeńca natychmiast.Rzuciła na ziemię pazurki , którymiobrabiała grządki, i chwyciła Julka w ramiona.Wyściskała go serdecznie, zanim zorientowałasię, że ma czarne od ziemi dłonie.- Przepraszam cię, Juleczku, mam brudne ręce.Stała jeszcze dobrą chwilę i patrzyła na niego z rozrzewnieniem.Oczy jej sięzaszkliły.- Nie szkodzi, ciociu - powiedział z uśmiechem.- Ależ ciocia ładnie wygląda.Pozazdrościć - dodał pogodnie.- Co też ty mówisz, chłopcze.Chodz do domu.Na pewno głodny jesteś.Zaraz ci cośprzygotuję.Tylko ręce umyję.Posadziła siostrzeńca przy owalnym stole przykrytym białym obrusem i wyszła dołazienki.Julek rozejrzał się po pomieszczeniu.Niewiele tu się zmieniło od czasu jegoostatniej wizyty przed wybuchem wojny.W ogóle niewiele się tu zmieniło, od kiedy zmarłwujek.Na początku cioci Anieli było bardzo ciężko.Mama często ją odwiedzała.Z czasemkobieta doszła do siebie po śmieci męża.Byli bezdzietni, więc ich duży dom wydawał się takipusty.Wejście Anieli przerwało wspomnienia.Niosła przed sobą talerz gorącej zupy, którypostawiła przed Julkiem i wręczyła mu łyżkę.- Pomidorowa - ucieszył się.- Masz dzisiaj szczęście, chłopcze.Taka jak lubisz.Jedz na zdrowie.- Położyła mudłoń na ramieniu.- Na drugie są pierogi ze śmietaną albo z cebulką, jak kto woli.- Pyszności.Ciocia wie, jak człowieka ugościć.- Zabrał się za zupę.Po kilku łyżkachspytał: - A mama i Marysia gdzie?- Jak raz powinny z pracy wrócić.- Ciotka spojrzała odruchowo na zegar ścienny.-Ale się ucieszą, jak cię zobaczą.Myśmy cię tu już prawie opłakały.A Marysia cały czasmówiła, że czuje, że żyjesz.- Ciocia nie ma pracy?- Sprzedaję warzywa na targu.Zawsze jakiś grosz.I przyjmuję rzeczy do prania.Nawet z Warszawy.Radzimy sobie jakoś we trójkę.Zostaniesz z nami, prawda? Tutaj u nasspokój, jakby wojny nie było.- Właśnie zauważyłem.Nie to co w Warszawie.Człowiek potyka się o szkopów.- W Warszawie ci powiedzieli, gdzie rodziny szukać?- Spotkałem koleżankę Marysi.Z klasy.We wrześniu 39 dozorca też mi mówił, alewtedy jakoś się nie złożyło.- To gdzieś ty się tyle czasu podziewał?- Dużo by mówić.- Jeszcze zdążymy się nagadać.- Ciocia Aniela zabrała pusty talerz.- Wojna takszybko się nie skończy.Kobieta wyszła do kuchni i wróciła z talerzem pachnących pierogów.- Dzisiaj przed wieczorem muszę być w Warszawie - powiedział Julek, biorąc w dłońwidelec.- A po cóż to? - Ciotka złożyła ręce jak do modlitwy.- Przecież w Warszawie łapanki.Na ulicy rozstrzeliwują.Gdzie ci będzie lepiej niż tutaj? Marysię też ostatnio do Warszawynosi.No bój się Boga!Skrzypnęły drzwi wejściowe i do pokoju weszła Helena Kwiatkowska z córką.Julekwstał od stołu.- Matko Boska! - krzyknęła Kwiatkowska i podbiegła do syna.- Julek, synku mój!Złapała go mocno w ramiona i wyściskała z całej siły.Marysia stała obok i trzymał sięza głowę, nie wierząc własnym oczom.Matka wreszcie puściła go z objęć.- Wiedziałam, że wrócisz.- Marysia skorzystała z okazji i teraz ona wzięła brata wramiona.- Mama i ciocia traciły nadzieję, a ja wiedziałam.- No dość tych powitań - wtrąciła się ciotka.- Dajcie chłopakowi zjeść.Julek ponownie usiadł do stołu.Matka go nie odstępowała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Pojedz za Warszawę.Z rodziną się spotkaj.Marysia tęskni za braciszkiem.Mama na pewnoteż.Julek przystanął na moment.Popatrzył na nią zaskoczony.Pociągnęła go za sobą.Nietrzeba było zwracać niepotrzebnie uwagi.- Mocną mamy służbę wywiadowczą - przyznał, przypatrując jej się nieufnie.- Gdziemieszkają też wiecie?- Cały czas u ciotki.Marysia z mamą pracują w szwalni.- O każdym tak.informacje zbieracie?- Nie.Tylko o tobie.- Uśmiechnęła się zagadkowo.- Niby dlaczego akurat o mnie? - obruszył się.- Aż tak podpadłem?- Bo z Marysią ładnych parę lat chodziłyśmy do jednej klasy - odpowiedziałapogodnie.- Cały czas się przyjaznimy.I tyle.Julek spojrzał wymownie w niebo.Mógł się domyślić.- No tak - stwierdził trochę zły na siebie.- Marysia zawsze miała tabuny koleżanek.- Z których co najmniej połowa podkochiwała się w jej bracie.- Tak? - Uniósł brwi udając, że informacja ta jest dla niego zaskoczeniem.- A pannaKrysia, w której połowie była?- W tej drugiej, panie kawalerze - zawiodła jego oczekiwania.- W tej drugiej.- A czemuż to? Nie podobałem się?Otaksowała go wzrokiem krytycznie.- Z wyglądu właściwie ujdzie.A z charakteru cię nie znam - powiedziała zalotnie.- Jestem czarujący - pośpieszył z autoprezentacją - romantyczny, inteligentny,ujmujący w obejściu.- I bardzo zarozumiały - dokończyła za niego.- Ale może i interesujący.Doszli na skraj parku.Nie czuło się wojny.Gdyby nie widok niemieckich mundurów,co jakiś czas pojawiających się na horyzoncie, można by odnieść wrażenie, że są nanormalnej, niezobowiązującej randce w wolnym kraju.- Krysiu, ale tak poważnie, podobno nam nie wolno kontaktować się z rodziną.Bardzochciałbym zobaczyć mamę i Marysię, ale nie chcę więcej kłopotów.Da się coś zrobić?- Co się przejmujesz? - uspokoiła go.- Nie jesteś jeszcze w organizacji.Poza tym niktnie musi wiedzieć.- Mówiłaś niedawno, że dyscyplina, ścisłe trzymanie się reguł, śmiertelnezagrożenie.- Bo tak jest.- A teraz mi sugerujesz.- Powiem ci szczerze, w tajemnicy.Ludzie od was z Anglii kontaktują się z bliskimi.Może nie wszyscy, ale duża część.Inaczej się nie da.Człowiek jest tylko człowiekiem.Dowództwo stara się nad tym panować.Nie będziesz wyjątkiem.- Nie zdążyłem się jeszcze zorientować w transporcie publicznym.Pomożesz?- Wsadzę cię w pociąg.- Dzięki.Ale teraz, z piękną dziewczyną u boku.może by tak do kina?- To ty nie wiesz, Juliuszu Kwiatkowski, że tylko świnie siedzą w kinie ? -zaserwowała mu popularne powiedzenie.Spochmurniał.- Nie wiedziałem.- Nie przejmuj się.Pospacerujmy.Jest piękna pogoda, błękit nieba nad nami.Cóż namwięcej trzeba.- Masz rację.Dają tu gdzieś lody?***Dom ciotki Anieli Mistarz stał nienaruszony, jakby tu nigdy wojny nie było.Małesenne miasteczko żyło swoim powolnym rytmem.Ludzie wydawali się jacyś spokojniejsi.Wsumie mieli prawo.Hitlerowskich mundurów się tu nie zauważało.Jedynie funkcjonariuszegranatowej policji, choć rzadko widywani, najczęściej w poprawnych relacjach z lokalnąspołecznością - byli oznaką panującej władzy.W przydomowym ogródku zobaczył pochyloną nad grządkami starszą kobietę.Nie odrazu rozpoznał w niej ciocię Anielcię.Miała mocno przyprószone siwizną włosy wystającespod zawiązanej pod brodą kolorowej chustki.Wszedł na posesję przez rozpadającą się, drewnianą furtkę.Kobieta podniosła głowę iaż oniemiała.Poznała siostrzeńca natychmiast.Rzuciła na ziemię pazurki , którymiobrabiała grządki, i chwyciła Julka w ramiona.Wyściskała go serdecznie, zanim zorientowałasię, że ma czarne od ziemi dłonie.- Przepraszam cię, Juleczku, mam brudne ręce.Stała jeszcze dobrą chwilę i patrzyła na niego z rozrzewnieniem.Oczy jej sięzaszkliły.- Nie szkodzi, ciociu - powiedział z uśmiechem.- Ależ ciocia ładnie wygląda.Pozazdrościć - dodał pogodnie.- Co też ty mówisz, chłopcze.Chodz do domu.Na pewno głodny jesteś.Zaraz ci cośprzygotuję.Tylko ręce umyję.Posadziła siostrzeńca przy owalnym stole przykrytym białym obrusem i wyszła dołazienki.Julek rozejrzał się po pomieszczeniu.Niewiele tu się zmieniło od czasu jegoostatniej wizyty przed wybuchem wojny.W ogóle niewiele się tu zmieniło, od kiedy zmarłwujek.Na początku cioci Anieli było bardzo ciężko.Mama często ją odwiedzała.Z czasemkobieta doszła do siebie po śmieci męża.Byli bezdzietni, więc ich duży dom wydawał się takipusty.Wejście Anieli przerwało wspomnienia.Niosła przed sobą talerz gorącej zupy, którypostawiła przed Julkiem i wręczyła mu łyżkę.- Pomidorowa - ucieszył się.- Masz dzisiaj szczęście, chłopcze.Taka jak lubisz.Jedz na zdrowie.- Położyła mudłoń na ramieniu.- Na drugie są pierogi ze śmietaną albo z cebulką, jak kto woli.- Pyszności.Ciocia wie, jak człowieka ugościć.- Zabrał się za zupę.Po kilku łyżkachspytał: - A mama i Marysia gdzie?- Jak raz powinny z pracy wrócić.- Ciotka spojrzała odruchowo na zegar ścienny.-Ale się ucieszą, jak cię zobaczą.Myśmy cię tu już prawie opłakały.A Marysia cały czasmówiła, że czuje, że żyjesz.- Ciocia nie ma pracy?- Sprzedaję warzywa na targu.Zawsze jakiś grosz.I przyjmuję rzeczy do prania.Nawet z Warszawy.Radzimy sobie jakoś we trójkę.Zostaniesz z nami, prawda? Tutaj u nasspokój, jakby wojny nie było.- Właśnie zauważyłem.Nie to co w Warszawie.Człowiek potyka się o szkopów.- W Warszawie ci powiedzieli, gdzie rodziny szukać?- Spotkałem koleżankę Marysi.Z klasy.We wrześniu 39 dozorca też mi mówił, alewtedy jakoś się nie złożyło.- To gdzieś ty się tyle czasu podziewał?- Dużo by mówić.- Jeszcze zdążymy się nagadać.- Ciocia Aniela zabrała pusty talerz.- Wojna takszybko się nie skończy.Kobieta wyszła do kuchni i wróciła z talerzem pachnących pierogów.- Dzisiaj przed wieczorem muszę być w Warszawie - powiedział Julek, biorąc w dłońwidelec.- A po cóż to? - Ciotka złożyła ręce jak do modlitwy.- Przecież w Warszawie łapanki.Na ulicy rozstrzeliwują.Gdzie ci będzie lepiej niż tutaj? Marysię też ostatnio do Warszawynosi.No bój się Boga!Skrzypnęły drzwi wejściowe i do pokoju weszła Helena Kwiatkowska z córką.Julekwstał od stołu.- Matko Boska! - krzyknęła Kwiatkowska i podbiegła do syna.- Julek, synku mój!Złapała go mocno w ramiona i wyściskała z całej siły.Marysia stała obok i trzymał sięza głowę, nie wierząc własnym oczom.Matka wreszcie puściła go z objęć.- Wiedziałam, że wrócisz.- Marysia skorzystała z okazji i teraz ona wzięła brata wramiona.- Mama i ciocia traciły nadzieję, a ja wiedziałam.- No dość tych powitań - wtrąciła się ciotka.- Dajcie chłopakowi zjeść.Julek ponownie usiadł do stołu.Matka go nie odstępowała [ Pobierz całość w formacie PDF ]