[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cztery klasy wyższe zgromadzono do jednej wielkiej sali.Kilkunastu profeso-rów-katolików zasiadło w pierwszych ławach, a na katedrze stanął uproszony przez księdzaprefekta wikariusz miejscowej fary.Ksiądz ten był chudy i mały, mówił głosem cichutkim,jednostajnym i tak dalece bezbarwnym, że najwytrwalszych słuchaczów morzyła senność.Wąsate i golące brody wolno-próżniactwo klas ostatnich zajęło tylne ławy w głębokościachsali a w sąsiedztwie pieca.W trakcie drugiego z rzędu posiedzenia, gdy ksiądz podjął dalszyciąg wykładu o skrusze i zaczął snuć niezmiernie długie okresy, w sali było cicho jak wświątyni.Zdawało się, że tam nie ma ani jednego żywego człowieka.Nauczyciele siedzielibezwładnie, szklanymi oczyma z pobożnym skupieniem wpatrując się w mówcę, uczniowienie zmieniali ruchu.Kto założył nogę na nogę  siedział tak ciągle, kto wlepił oczy w jakiśgwózdz podłogi, nie odrywał ich ani na chwilę.Minęła jedna godzina, wybiły wszystkie kwa-dranse drugiej, zaczęła się wreszcie trzecia.Nagle wśród tej absolutnej ciszy z ostatnich ławrozległ się dobitny i zniecierpliwiony głos: Ależ bij treflem!Trudno opisać rejwach wywołany przez te słowa.Władza rzuciła się do ścigania bez-wstydnych graczów, poddała całą połać badaniu i rewizji.%7ładne jednak środki nie wykryływinowajcy, który nawoływał do bicia treflem, ani jego partnerów.Inna grupa z entuzjazmem oddawała się hipice.Za przedmieściem Rokitki, w szopach wy-chodzących na pola, konsystował w jesieni i zimową porą szwadron dragonów.Niektórzy zwolno-próżniaków zawiązali stosunki z podoficerem któregoś oddziału i grubo płacąc dosta-wali na kilka godzin póznego wieczora trzy okułbaczone konie.Wyprowadzał je cichaczem wszczere pole umówiony żołnierz i tam czekał.Jezdzcy, przebrani w długie buty, cywilne kurt-ki i czapki, chyłkiem przybywali na miejsce oznaczone, wskakiwali na siodła i gnali co końwyskoczy po mało uczęszczanych dróżkach. Paczka mniej rycersko nastrojona szalała za aktorkami, chodziła w kostiumach stróżów,%7łydów, dziewczyn, starych bab itd.na przedstawienia Pięknej Heleny i oklaskiwała głośne wKlerykowie piękności wędrownej trupy.Bajecznych sztuk w tym kierunku dokazywał uczeń klasy siódmej.Wolski.Rozkochanybył do szaleństwa w tak zwanej Iskierce, grywającej nieme, ale za to mocno wydekoltowanerole.Fotografię jej nosił ze sobą zawsze i wszędzie; w czasie lekcyj, pod pretekstem pilnegorozczytania się w Eneidzie czy Iliadzie, patrzał w nią jak wrona w gnat, bez ustanku.Wszakżemimo przeróżnych starań nie znał się z nią osobiście.Idąc za radą kolegów, którzy z nimwspółczuli, a raczej w ten sposób przynajmniej dawali upust miłości dla Iskierki, równieżpożerającej ich dusze, kupił za trzy ruble duże pudełko cukierków i zamierzył iść pewnegowieczora wprost do mieszkania ubóstwianej.Pudło w wielkim sekrecie przyniósł na stancję iukrył w łóżku swym pod kołdrą.Zły los chciał, że w czasie obiadu, kiedy Wolski nie byłobecny w pokoju sypialnym, weszło tam dwu trzecioklasistów z tejże stancji, którzy wszczęlijakąś zwadę, bijatykę i zmagając się padli na łóżko zakochanego.Gdy ten nad wieczoremwziął się do wydobycia z łóżka symbolu swej miłości, oczom jego przedstawił się widoksmętny.Tekturowa skrzynka wraz z pomadkami, czekoladkami i wszelkim w ogóle arcy-94 dziełem sztuki cukierniczej, mieszczącym wewnątrz przeróżne soki, tworzyła silnie rozgnie-ciony placek, ociekający tymi właśnie płynami.Wolski szalał.Pieniędzy na drugie pudełkonie było, a czekać przypływu tak zwanej  floty z domu nie pozwalała boleść zawodu.Wtym stanie ducha chwycił się rozpaczliwego środka.Od znajomych pensjonarek dostał dwiepuste, mniejszych rozmiarów skrzyneczki po cukierkach i umieścił w nich zmiażdżoną masęw ten sposób, że ją naprzód zgniótł i pracowicie wymacerował, a dopiero z tej miazgi ulepiłpalcami kopie pomadek.Gdy wyrobił cały zapas, związał obadwa pudełka niebieskimi wstą-żeczkami i ruszył do bogini swego serca.Ani na jednę, ani na drugą grupę młodzieży przedmioty kursu klas ostatnich nie wywieraływpływu.Przeważna większość uczniów kształciła się tylko w matematyce, i ta nauka byłaczynnikiem istotnie rozwijającym umysły.Od klasy szóstej interesowano się również fizyką,aczkolwiek wykład jej prowadzony był niedołężnie.Resztę umiejętności, a więc języki staro-żytne, rosyjski, historię itd., uważano powszechnie za złe konieczne i cierpliwie tolerowanozjawisko, które można było wyrazić za pomocą sentencji: non vitae sed scholae discimus.Rozszerzone kursa gramatyki łacińskiej, greckiej i niezmierne, niestrudzone tłumaczenia Ilia-dy, Odysei, Eneidy, tragedyj Sofoklesa, utworów Horacego, mów starego adwokata Cycero-na.Wspomnień Ksenofonta, dialogów Lukiana, przemówień Demostenesa itd. zajmowałyogrom czasu.Tłumaczono po zucheleczku i takim trybem, że myśl.treść, całość i forma cud-nych pism klasycznych wcale nie przedostawały się do mózgów młodzieńczych, badającychje w oryginale.Ani jeden z uczniów nie był w stanie wyłuszczyć treści Iliady ani objaśnić,jakie mianowicie przygody wykuwa na pamięć po grecku całymi rozdziałami.Nikt go zresztąo to nie pytał.Czytanie Iliady w oryginale oznaczało na gruncie klerykowskim przyswojeniesobie wielkiego mnóstwa słów greckich i form gramatycznych, a zarazem łupanie całychstronic na pamięć.Rosjanin wykładający język grecki był z zamiłowania archeologiem-slawistą.Homera ob-jaśniał z musu, jak urzędnik takiej a takiej rangi, delegowany przez rząd do pompowania ta-kiej a takiej ilości kubłów greczyzny.Nigdy uczniom swym nie dał do przeczytania epopei wjakimkolwiek przekładzie, z którego mogliby poznać treść, owszem, korzystanie z tłumaczeńwszelkiego rodzaju surowo było wzbronione.Może cokolwiek więcej sensu miały tłumacze-nia prozy greckiej, aczkolwiek i w tym przypadku wertowano jeden urywek dzieła w ciągupółrocza bez wyłożenia całkowitej jego osnowy.Zimą przy świetle szarawym smutnych dni, podczas kolejnego recytowania przekładówustnych, cała klasa zanurzona była niby w dziwnym spaniu.Monotonnie powtarzające sięsłowa i zwroty działały na umysł jak szelest kropel deszczowych albo jak widok z wolna tają-cego śniegu.Myśl nie miała prawa ruszać się ani naprzód, ani w tył, toteż tkwiła w miejscu.Zpozoru wydawać się mogło, że młodzież klerykowska ćwiczy na klasycyzmie jeśli nie duszeswe, to przynajmniej pamięć.Ale i to było złudzeniem.Słowa i zwroty wykuwane z takąusilnością i mozołem nie wiązały się asocjacją ani ze światem zewnętrznym, ani nie budziłypopędów estetycznych i nie ulegały wcale sądowi jako czynność celowo przedsięwzięta.Bytyto dzwięki martwe i z jałowym brzmieniem.Odpowiadające im prądy mózgowe przebywałyniektóre tylko drogi.Nic też dziwnego, że wychowaniec klerykowski w parę lat po opuszcze-niu szkoły tracił grekę z pamięci tak zupełnie, że z trudem odróżniał litery tego języka, w któ-rym tak niedawno umiał wyrażać swe myśli.Wszystek zapas wiadomości gramatyczno-literackich znikał z jego mózgu tak bez śladu,jak znika obraz sztucznie na kliszy w ciemni optycznej wywołany, gdy ją z doskonałego mro-ku wynieść na światło dzienne.Podobny skutek osiągnęły gimnazjalne lekcje historii.Na klasę szóstą przypadał kursdziejów Rosji z epoki tak zwanych udziałów i wieców [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •