[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.kosztujące wielce, poufne!! Cóż to ma znaczyć? co to ma znaczyć? zawołał do siebie hrabia, chodzącwielkiemi krokami po pokoju.Miałżebym ja omylić się! zawieść na tymczłowieku, dla którego mam tyle szacunku i sympatii??Dokonawszy tego śmiałego czynu, Płocki jakby go co goniło, szybko szedł dodomu.Dyskrecji hrabiego równie był pewnym, jak skutków tegoobrachowanego kroku, który na najsamoistniejszym umyśle nie mógł bezpewnego przejść wrażenia.Zatarł więc ręce i powinszował w duchu niezmiernejzręczności, z jaką, tego pionka na szachownicy losów swoich posunął.Pomysłbył w istocie śmiały, wykonanie mistrzowskie.Jedno słówko mniej lub więcejstanowiło o całej wartości faktu; Juliusz powinszował sobie kunsztu, z jakimwykonał planik, i zupełnie z siebie był zadowolnionym.Z butnym humorem wszedł do swej prywatnej kancelaryi, w której zastałpracującego bladego Wytrychiewicza.Jak zwykle, gdy dłużej nieco trzezwym wytrwać musiał, Wytrychiewicz był whumorze fatalnym.Oczy jego zdradzały gniew, podrażnienie, znużenie i niemalnienawiść ku Płockiemu, który się doń zbliżył z miną wesołą, i po ramieniu gopoklepał poufale. Widzę, żeś kwaśny, rzekł.już się waćpanu zbiera znowu na jakiś eksces!%7łebyś też nie umiał głupiej namiętności w sobie zwyciężyć!Wytrychiewicz spojrzał zjadliwie. Już to proszę pana dyrektora, rzekł, z namiętnościami, to pan sam wienajlepiej, że człowiekowi trudno. I zmusisz mnie waćpan do tego, że w końcu będę cię musiał porzucić.dodałPłocki, a co będzie w takim razie! Co będzie? rzekł cicho Wytrychiewicz.Cóż ma być, ja się powieszę, alboutopię, matka z głodu umrze, a na pana dyrektora powiedzą, żeś temu winien. Co Waćpan pleciesz? oburzył się Płocki. Mówię, jak będzie, rzekł Wytrychiewicz.Kto winien? ja, wódka, diabeł,przeznaczenie, rozbierać ludzie nie będą, i zrzucą na pana!!Płocki zaciął usta. I na mocy tego myślisz sobie pozwalać! odezwał się oburzony.Więc co mabyć, niech będzie, wolę się prędzej rozstać z waćpanem, niż go cierpieć i byćprzez niego kompromitowanym.Wytrychiewicz ramionami ruszył. No, to odprawże mnie pan, zawołał.Co ma być, niech się stanie.Wolę się nastryczku kwadrans męczyć, niż u pana całe lata. Co się waćpanu dziś stało? zawołał Płocki, któż Waćpana męczy? Cóż to ja tu w delicjach opływam? roześmiał się Wytrychiewicz, poruszająccoraz mocniej.Niech pan dyrektor raczy się pofatygować zobaczyć mojemieszkanie, spróbować jedzenia, obliczy, co mam na utrzymanie moje i matki; aprzekonasz się, że wprawdzie z głodu mi mrzeć nie dajesz, ale bankietów niemam sprawiać za co.Płocki osłupiał. Co waćpanu dziś jest? oszalałeś, czy co! zawołał.Gdyby nie litość nad matkąjego, pokazałbym mu drzwi i kwita.A któż winien, że waćpanu dać więcej dorąk nie można nad to, co trzeba, byś nie umarł z głodu! To daj matce na chleb! rzekł ponuro Wytrychiewicz. Abyś ty jej odebrał i na wódkę obrócił? krzyknął Płocki.Scena zaczynała wcale nieprzyjemny ton przybierać.Wytrychiewicz zdawał sięlekceważyć zwierzchnika, ruszył ramionami. Cóż dalej! niech pan prezes mnie nie oszczędza! Proszę bardzo.To mówiąc, nieszczęśliwy Micio chwycił wytarty kapelusz i zabierał się jużjakby stanowczo odchodzić.Nie posądzamy go o to, aby się obrachował, iż tubył potrzebnym i że przebaczenie otrzymać musi, lecz w rzeczy samejPłockiemu zimno się zrobiło na myśl postradania tego murzyna, który mu się zaniewielki grosz doskonale wysługiwał.Już Micio zbliżał się ku drzwiom, gdyPłocki zawołał. Zostań waćpan, dajmy temu pokój! Nie trzeba tak dobrej rady brać drażliwiedo serca.Wytrychiewicz po chwili namysłu kapelusz rzucił i ze spuszczoną głową namiejsce powrócił, udając, że się zabiera w milczeniu do pisania. Cóż tam słychać? zapytał Płocki. Albo ja wiem, co gdzie słychać! zamruczał Wytrychiewicz, skądże ja mamdostać języka? Do porządniejszej restauracyi nie mam za co pójść, gdzie jacy-tacy ludzie chodzą, do cukierni nie śmiem, bo mi tam ta przeklęta wódkazapachnie, w ulicy się człowiek niewiele może dowiedzieć. Ale przecież z ludzmi się spotykasz, gadasz? wiedzą, że jesteś u mnie, pytającię, i coś sami wybąkują.Wytrychiewicz ramionami ruszył. Nic nowego nie słyszałem. Nie pytano cię o mnie! nie mówił kto co o Werndorfie? O nim nie słyszałem nic, oprócz dawnej piosenki na pochwałę. A o mnie? Różnie mówią.odezwał się Wytrychiewicz, a no, przede mną zle by się niktnie ważył.,Płocki przeszedł się po pokoju, ręce założywszy pod poły. Z Waćpana, panie Wytrychiewicz, rzekł, w kancelarii pomoc niewielka,powinien byś gdzie indziej starać się być użytecznym. Gębą? szepnął sekretarz. A zapewne.trzeba oddziaływać na korzyść pryncypała, mówił Płocki.I towaćpan powinien byś zrozumieć, że gdy o kim zbyt dobrze mówią.mnie toszkodzi. Hę? jak to? zapytał Wytrychiewicz, uśmiechając się. Czy potrzebuję tłumaczyć jaśniej? To prawdziwe nieszczęście człowiek, jakwy, któremu na zdolnościach i na sprycie nie zbywa, który by mógł być takużytecznym.a jest tak tym nałogiem sparaliżowany. Niech pan się nie żenuje, słucham cierpliwie, odezwał się Wytrychiewicz,poprawiając pióra. Waćpan mógłbyś wnijść w towarzystwa męskie, rzucić czasem słowo.domysł.koncept.Mogłoby to się nieraz przydać na coś i mnie i waćpanu.Rozumiesz mnie. Doskonale.tylko tego nie rozumiem, co mój nałóg komu szkodzi, kiedy onim nikt nie wie, oprócz matki mojej i poduszki. A Piętka? E! to był przypadek.zawołał sekretarz.Dlatego, gdy potrzeba usłużyć,mogę i potrafię, ale pan dyrektor powinien by też się czasem wywdzięczyć. Byle było za co.Waćpan mnie rozumiesz? Zawsze, nawet wówczas, kiedy panu nie potrzeba, żebym go rozumiał.Roześmiał się Wytrychiewicz i głowę spuścił.Płocki popatrzył nań i zamilkł. Co tam waćpan skrobiesz na tym papierze? zapytał po chwili. A! jako sekretarz muszę coś pisać. Daj już sobie i mnie pokój.Porzuć to.Jest co pilniejszego do czynienia.Wytrychiewicz porzucił pióro, wstał i wyciągnął się. Co pan każe? Idz waćpan na miasto, szepnął po cichu Płocki, rozumiesz mnie! Wieszpewnie, u kogo się dowiedzieć o obrotach Werndorfa.Z Piętką wszakże jesteśdobrze? Trzeba mi się dowiedzieć, kiedy i dokąd Werndorf wyjeżdża, bo, żejedzie, to niezawodna.Nie rzuca on swych planów i myśli się starać o ichutwierdzenie; idzie mi oto, ażeby mnie nie ubiegł, bo i ja też mogę cośpotrzebować w tym rodzaju [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.kosztujące wielce, poufne!! Cóż to ma znaczyć? co to ma znaczyć? zawołał do siebie hrabia, chodzącwielkiemi krokami po pokoju.Miałżebym ja omylić się! zawieść na tymczłowieku, dla którego mam tyle szacunku i sympatii??Dokonawszy tego śmiałego czynu, Płocki jakby go co goniło, szybko szedł dodomu.Dyskrecji hrabiego równie był pewnym, jak skutków tegoobrachowanego kroku, który na najsamoistniejszym umyśle nie mógł bezpewnego przejść wrażenia.Zatarł więc ręce i powinszował w duchu niezmiernejzręczności, z jaką, tego pionka na szachownicy losów swoich posunął.Pomysłbył w istocie śmiały, wykonanie mistrzowskie.Jedno słówko mniej lub więcejstanowiło o całej wartości faktu; Juliusz powinszował sobie kunsztu, z jakimwykonał planik, i zupełnie z siebie był zadowolnionym.Z butnym humorem wszedł do swej prywatnej kancelaryi, w której zastałpracującego bladego Wytrychiewicza.Jak zwykle, gdy dłużej nieco trzezwym wytrwać musiał, Wytrychiewicz był whumorze fatalnym.Oczy jego zdradzały gniew, podrażnienie, znużenie i niemalnienawiść ku Płockiemu, który się doń zbliżył z miną wesołą, i po ramieniu gopoklepał poufale. Widzę, żeś kwaśny, rzekł.już się waćpanu zbiera znowu na jakiś eksces!%7łebyś też nie umiał głupiej namiętności w sobie zwyciężyć!Wytrychiewicz spojrzał zjadliwie. Już to proszę pana dyrektora, rzekł, z namiętnościami, to pan sam wienajlepiej, że człowiekowi trudno. I zmusisz mnie waćpan do tego, że w końcu będę cię musiał porzucić.dodałPłocki, a co będzie w takim razie! Co będzie? rzekł cicho Wytrychiewicz.Cóż ma być, ja się powieszę, alboutopię, matka z głodu umrze, a na pana dyrektora powiedzą, żeś temu winien. Co Waćpan pleciesz? oburzył się Płocki. Mówię, jak będzie, rzekł Wytrychiewicz.Kto winien? ja, wódka, diabeł,przeznaczenie, rozbierać ludzie nie będą, i zrzucą na pana!!Płocki zaciął usta. I na mocy tego myślisz sobie pozwalać! odezwał się oburzony.Więc co mabyć, niech będzie, wolę się prędzej rozstać z waćpanem, niż go cierpieć i byćprzez niego kompromitowanym.Wytrychiewicz ramionami ruszył. No, to odprawże mnie pan, zawołał.Co ma być, niech się stanie.Wolę się nastryczku kwadrans męczyć, niż u pana całe lata. Co się waćpanu dziś stało? zawołał Płocki, któż Waćpana męczy? Cóż to ja tu w delicjach opływam? roześmiał się Wytrychiewicz, poruszająccoraz mocniej.Niech pan dyrektor raczy się pofatygować zobaczyć mojemieszkanie, spróbować jedzenia, obliczy, co mam na utrzymanie moje i matki; aprzekonasz się, że wprawdzie z głodu mi mrzeć nie dajesz, ale bankietów niemam sprawiać za co.Płocki osłupiał. Co waćpanu dziś jest? oszalałeś, czy co! zawołał.Gdyby nie litość nad matkąjego, pokazałbym mu drzwi i kwita.A któż winien, że waćpanu dać więcej dorąk nie można nad to, co trzeba, byś nie umarł z głodu! To daj matce na chleb! rzekł ponuro Wytrychiewicz. Abyś ty jej odebrał i na wódkę obrócił? krzyknął Płocki.Scena zaczynała wcale nieprzyjemny ton przybierać.Wytrychiewicz zdawał sięlekceważyć zwierzchnika, ruszył ramionami. Cóż dalej! niech pan prezes mnie nie oszczędza! Proszę bardzo.To mówiąc, nieszczęśliwy Micio chwycił wytarty kapelusz i zabierał się jużjakby stanowczo odchodzić.Nie posądzamy go o to, aby się obrachował, iż tubył potrzebnym i że przebaczenie otrzymać musi, lecz w rzeczy samejPłockiemu zimno się zrobiło na myśl postradania tego murzyna, który mu się zaniewielki grosz doskonale wysługiwał.Już Micio zbliżał się ku drzwiom, gdyPłocki zawołał. Zostań waćpan, dajmy temu pokój! Nie trzeba tak dobrej rady brać drażliwiedo serca.Wytrychiewicz po chwili namysłu kapelusz rzucił i ze spuszczoną głową namiejsce powrócił, udając, że się zabiera w milczeniu do pisania. Cóż tam słychać? zapytał Płocki. Albo ja wiem, co gdzie słychać! zamruczał Wytrychiewicz, skądże ja mamdostać języka? Do porządniejszej restauracyi nie mam za co pójść, gdzie jacy-tacy ludzie chodzą, do cukierni nie śmiem, bo mi tam ta przeklęta wódkazapachnie, w ulicy się człowiek niewiele może dowiedzieć. Ale przecież z ludzmi się spotykasz, gadasz? wiedzą, że jesteś u mnie, pytającię, i coś sami wybąkują.Wytrychiewicz ramionami ruszył. Nic nowego nie słyszałem. Nie pytano cię o mnie! nie mówił kto co o Werndorfie? O nim nie słyszałem nic, oprócz dawnej piosenki na pochwałę. A o mnie? Różnie mówią.odezwał się Wytrychiewicz, a no, przede mną zle by się niktnie ważył.,Płocki przeszedł się po pokoju, ręce założywszy pod poły. Z Waćpana, panie Wytrychiewicz, rzekł, w kancelarii pomoc niewielka,powinien byś gdzie indziej starać się być użytecznym. Gębą? szepnął sekretarz. A zapewne.trzeba oddziaływać na korzyść pryncypała, mówił Płocki.I towaćpan powinien byś zrozumieć, że gdy o kim zbyt dobrze mówią.mnie toszkodzi. Hę? jak to? zapytał Wytrychiewicz, uśmiechając się. Czy potrzebuję tłumaczyć jaśniej? To prawdziwe nieszczęście człowiek, jakwy, któremu na zdolnościach i na sprycie nie zbywa, który by mógł być takużytecznym.a jest tak tym nałogiem sparaliżowany. Niech pan się nie żenuje, słucham cierpliwie, odezwał się Wytrychiewicz,poprawiając pióra. Waćpan mógłbyś wnijść w towarzystwa męskie, rzucić czasem słowo.domysł.koncept.Mogłoby to się nieraz przydać na coś i mnie i waćpanu.Rozumiesz mnie. Doskonale.tylko tego nie rozumiem, co mój nałóg komu szkodzi, kiedy onim nikt nie wie, oprócz matki mojej i poduszki. A Piętka? E! to był przypadek.zawołał sekretarz.Dlatego, gdy potrzeba usłużyć,mogę i potrafię, ale pan dyrektor powinien by też się czasem wywdzięczyć. Byle było za co.Waćpan mnie rozumiesz? Zawsze, nawet wówczas, kiedy panu nie potrzeba, żebym go rozumiał.Roześmiał się Wytrychiewicz i głowę spuścił.Płocki popatrzył nań i zamilkł. Co tam waćpan skrobiesz na tym papierze? zapytał po chwili. A! jako sekretarz muszę coś pisać. Daj już sobie i mnie pokój.Porzuć to.Jest co pilniejszego do czynienia.Wytrychiewicz porzucił pióro, wstał i wyciągnął się. Co pan każe? Idz waćpan na miasto, szepnął po cichu Płocki, rozumiesz mnie! Wieszpewnie, u kogo się dowiedzieć o obrotach Werndorfa.Z Piętką wszakże jesteśdobrze? Trzeba mi się dowiedzieć, kiedy i dokąd Werndorf wyjeżdża, bo, żejedzie, to niezawodna.Nie rzuca on swych planów i myśli się starać o ichutwierdzenie; idzie mi oto, ażeby mnie nie ubiegł, bo i ja też mogę cośpotrzebować w tym rodzaju [ Pobierz całość w formacie PDF ]