[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ten napis podobny do rosyjskiego, ale skąd on tu? - zaciekawiła się Zośka.- To napis w języku ukraińskim - wyjaśniłem.- Chyba uczono cię na historii o akcji“Wisła”, podczas której w 1947 roku przesiedlono tu tysiące Łemków i Ukraińców.Ciekawe, skąd przybył tu ten pan.Wyhamowałem przed idącym poboczem:- Dzień dobry! Paweł Daniec.Popatrzył nieufnie:- Dzień dobry.Bryl Władysław.- Nie wie pan, gdzie tu szukać tych, co mają kopać za skarbami?Uśmiechnął się ironicznie:- Też skarby znaleźli.Ale wjedzie pan za ostatnią zagrodą i prosto drogą przez pastwiska dokoła góry; za nią oni będą.- Dziękuję.Pozwoli pan, że jeszcze zapytam, bo i moją rodzinę włóczyło po świecie: pan tu od czterdziestego siódmego?Znów spochmurniał:- Tak - spojrzał wyzywająco - od akcji “Wisła”.Tak i myślałem patrząc na wasz krzyż.A skąd los przygnał, jeśli można wiedzieć?- Można.My cała wioska z Sokala.Ruszyliśmy drogą według wskazań pana Bryla.- Ech - westchnął Rzecki - porozrzucało ludzi po świecie.Ciekawe, czy im tu dobrze.- Mnie raczej ciekawi - odwróciłem się ku niemu - dlaczego to moskwiczanka stoi pod ukraińskim krzyżem?- Moskwiczanka, skąd pan wie? - zapytała Zośka.- Tabliczkę “RUŚ” na ładzie mogłaś sama zobaczyć, a że moskwiczanka to już mój domysł.Czyż nie masz mieszkać w jednym pokoju z Iriną Antonowną Zubajewą, łowczynią skarbów z Moskwy.- Hi! Hi! Ma pan rację - zaśmiał się Rzecki, czym jeszcze bardziej pognębił Zosię.Rojno i gwarno było tego dnia na pareżkowskiej górze! Ten dreptał w koło z wahadełkiem, tamten biegł za wskazaniem różdżki.Kilku, wśród których domyśliłem się w niewysokim blondynie pana Dudziaka, wykłócało się z kierowcą cztero- a potężnokołowej koparki, który stanowczo wzbraniał się podjechać do widocznego w zboczu wlotu do chodnika, gdyż groziło to przewróceniem jego maszyny.Co energiczniejsi przy pomocy łopat i siekier karczowali łagodniejszy skłon góry, na którym już żadne niebezpieczeństwo koparce nie miało grozić.Jeśli dodamy do tego jeszcze przedzierających się przez chaszcze zbrojnych w wykrywacze metali i tych z półprzymkniętymi oczyma, którzy widocznie usiłowali kierować się darem jasnowidzenia, będziemy mieli komplet.- Hi! Hi! - zaśmiał się z głębi swej brody pan Onufry.- Amatorszczyzna! No, może nie w każdym wypadku - poprawił się grzecznie.Tymczasem koparka raczyła zawarczeć, wspięła się na zbocze i poczęła wgryzać się w ziemię, gromadząc wszystkich wokół siebie.- A ty, Zośka, dokąd? - zawołałem widząc, że i nasza jedynaczka biegnie w tym kierunku.- Czy pan Rzecki nie zalecał ci uważać na siebie? Jeszcze dostaniesz łyżką koparki po głowie! - zaśmiałem się.Dziewczyna wróciła niechętnie, mrucząc coś pod nosem o nadmiarze opiekunów.Okoński rozłożył swoją mapkę na mchu.Usiedliśmy wokół niej.- Patrzcie - powiedział i przyłożył swoją kopię “wilczycy” do arkusza.- Jeśli umieścimy krzyżyk z otworków dokładnie u stóp wieży kościelnej, bo chyba to jest jego właściwe miejsce.- I ja tak myślę - wtrąciłem.Rzecki pogładził się po brodzie i potakująco skinął głową.- Umieściwszy więc tak krzyżyk - ciągnął Okoński - widzimy, to otworek przeznaczony dla Pareżek wypada dużo dalej na południe od miejsca, gdzie szaleje teraz ta machina.- Biorąc pod uwagę skalę mapy będzie to chyba około dwustu metrów - zmierzyłem odległość patyczkiem.Zresztą, dlaczego Niemcy mieli urządzać schowek w miejscu, które później wysadzili w powietrze? - ożywiła się Zośka.- Brawo, dziecko! O przepraszam, młoda damo! - ledwo uchyliłem się przed ciśniętą we mnie szyszką.Cóż, Zośka nie pierwszy już dała do zrozumienia, że dzieckiem nie jest, a przynajmniej nie chce, by ją za takowe uważano.- Hi! Hi! - rześko poderwał się z mchu Rzecki.- To ja się może przejdę w stronę wskazaną przez panu Okońskiego z moim wahadełkiem.Ponieważ możemy się spodziewać w skrytce i bursztynu (jako że, broń Boże, nie chciałbym tak kategorycznie odrzucać podejrzeń państwa) poproszę o odłupanie z naszej “wilczycy” okruszyny jantaru.Jeśli dokonacie tego z tyłu rzeźby, nie zeszpeci to dzieła.Umieszczę tę drobinę w moim wahadełku.Będzie to poszukiwanie z tak zwanym “świadkiem".- wydobył ze swej skrzynki mosiężne wahadełko, rozkręcił je i włożył do środka bursztyn.- No, gotowe.- Ja pójdę z panem! - podskoczyła Zośka.- Cała przyjemność po mojej stronie - skłonił się Rzecki - tylko bądź uprzejma, młoda damo, trzymać się nieco z boku ode mnie.Chciałbym, żeby wskazania wahadełka nie były zakłócane niczyim wpływem.A kto wie, jaką moc posiadasz.Hi! Hi! Należałoby ją najpierw sprawdzić, ale nie mamy czasu, bo zaraz ci od koparki rozlezą się po lesie.- Sądzi pan, że koparka nie dokopie się do niczego? - spytałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •