[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Myślałem, że może być płochliwy.Ten głupi osioł.Myślałem, że początkowo będzie sięopierać.Nie zdziwiłoby mnie małe skubnięcie, karcące i zachęcające zarazem.Ale niespodziewałem się, że wierzgnie jak jakiś cholerny muł. Teraz już wiesz  odparła spokojnie Iszrak.Freize skłonił się jak wcielenie urażonej godności. Teraz wiem. O czym wy mówicie?  wtrąciła ze zdziwieniem Izolda. Musisz spytać tę oto damę  mruknął Freize, bardzo podkreślając ostatnie słowo.Izolda uniosła brew, a Iszrak odwróciła wzrok, dając do zrozumienia, że nie powie nicwięcej.Między dziewczętami zaległa cisza.  Czy mamy czekać na kolację przez cały wieczór?  spytał Luca i nagle wydało mu się, żepowiedział to za głośno, jak rozkapryszone dziecko. To znaczy& Freize, czy już gotowa? Zaraz ją przyniosę, panie  oznajmił Freize z urazą w głosie.Podszedł do schodów i zaordynował kolację prostą techniką wydarcia się na kucharkę.Dziewczęta wzięły na siebie prawie cały ciężar konwersacji przy stole.Mówiły o pastuszku,jego matce i uroczym małym gospodarstwie.Brat Piotr prawie się nie odzywał, milczącz dezaprobatą, Luca usiłował rzucać coś nonszalancko, ale głos wiązł mu w gardle, kiedyprzypominały mu się ciemnozłote mokre włosy Izoldy i ciepłe lśnienie jej wilgotnej skóry. Proszę o wybaczenie  odezwał się nagle. Jestem dziś roztargniony. Czy coś się stało?  spytała Izolda.Brat Piotr przeszył go długim badawczym spojrzeniem. Nie.Miałem sen, po którym w mojej głowie zostały wizje.Wiecie, jak to jest, kiedy niemożna przestać o czymś myśleć? Jaki to był sen?  spytała Iszrak.Luca natychmiast oblał się purpurą. Prawie nie pamiętam.Widzę tylko obrazy. Jakie? Ich także nie pamiętam  wyjąkał Luca.Zerknął na Izoldę. Pewnie wydaję ci sięgłupcem.Dziewczyna uśmiechnęła się uprzejmie i pokręciła głową. Zliwki w cukrze  odezwał się Freize, niespodziewanie zjawiając się z przysmakiem.W kuchni wielce się nad nimi trzęśli.I wszystkie wioskowe dzieci czekają przy drzwiach na to, cozostawicie. Zdaje się, że narobiliśmy tu jakiegoś kłopotu  zmartwiła się Izolda. Zwykle podróżni, wśród których znajdują się damy, zatrzymują się w miastach, a niew takich wioskach  zauważył brat Piotr. Dlatego powinniście dołączyć do większej grupy,w której już są kobiety. Gdy tylko spotkamy taką grupę, bez zwątpienia do niej dołączymy  zapewniła go Izolda. Wiem, że nadużywamy waszej dobroci. A za co będziecie podróżować?  spytał nieżyczliwie brat Piotr. Mam do sprzedania klejnoty. I konie  dodał Freize od drzwi. Cztery dobre konie, które można w każdej chwilisprzedać. Nie należą do nich  zaprotestował skryba. Cóż, nie ty ukradłeś je rzezimieszkom, młody pan nigdy by się nie dopuścił kradzieży,a i ja nie tykam skradzionych koni, zatem muszą one należeć do tych dam, co oznacza, że mogą jesprzedać w każdej chwili  oznajmił Freize z namaszczeniem.Dziewczęta parsknęły śmiechem. Miło z twojej strony  powiedziała Izolda. Ale może powinniśmy się nimi podzielić. Brat Piotr nie może przyjmować skradzionych dóbr  wyjaśnił Freize. I nie możepobierać też opłat za oglądanie wilkołaka, gdyż sumienie mu na to nie pozwala. Och, na miłość boską!  zawołał niecierpliwie Piotr.Luca podniósł głowę, jakby rozmowa dopiero teraz do niego dotarła. Freize, możesz zatrzymać pieniądze za oglądanie wilkołaka, ale nie bierz już od nikogoopłat.To tylko powoduje złą krew w wiosce, a musimy mieć zgodę i pomoc miejscowych, byprzeprowadzić dochodzenie.I oczywiście panie powinny wziąć konie. Zatem mamy własny majątek  powiedziała Izolda, posyłając uśmiech bratu Piotrowii ciepłe spojrzenie Luce. Dziękuję wam za to. Dziękuję, Freize  dodała cicho Iszrak. Bo przecież konie przybyły na twój gwizdi podążyły za tobą.Freize roztarł ramię, jakby poczuł dotkliwy ból, odwrócił głowę i nic nie powiedział. Wszyscy poszli spać wcześnie.W gospodzie było niewiele świec; dziewczęta wzięły jedną,by trafić do sypialni.Rozpaliwszy ogień w kominku, zdmuchnęły świecę.Iszrak otworzyłaokiennice i spojrzała na arenę w dole.W ciepłym blasku żółtego, zbliżającego się do pełni księżyca widziała sylwetkę Freize a,który siedział na murze areny i machał nogami.W dłoni trzymał garść kości z kolacji. Chodz  usłyszała jego szept. Wiem, że lubisz kości, pewnie bardziej niż chlebz dżemem.Zostało na nich trochę słoniny, jest jeszcze ciepła i chrupiąca.No, chodz.Bestia pełzła ku niemu jak cień; zatrzymała się na środku areny, przysiadła na zadnichłapach niczym pies, zwrócona do niego pyskiem.Jej pierś bielała w świetle księżyca, grzywaopadała na plecy.Stworzenie czekało, nie spuszczając oczu z Freize a, wpatrzone w kości, lecz nieośmielało się zbliżyć.Freize rzucił jedną kość tuż koło siebie, drugą nieco dalej, trzecią jeszcze dalej i siedziałnieruchomy jak posąg, gdy stworzenie podkradło się do tej ostatniej.Rozległ się odgłos lizania,a potem chrupnięcie.Bestia oblizała się i spojrzała pożądliwie na następną kość na glinianejpodłodze areny.Nie mogąc się oprzeć zapachowi, podeszła nieco bliżej i wzięła smakołyk. Widzisz?  szepnął Freize zachęcająco [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •