[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tym czasie, gdy prezes usiłował ulokować cenną teczkę wswoim pancernym schowku, w banku zdarzył się dziwny irzadki wypadek.Właśnie dwaj oficerowie schodzili na parter.Zbiegiem okoliczności tuż przy schodach na sali operacyjnejstał urzędnik działu księgowości Władysław Górecki.Wpewnym momencie podniósł rękę i zaczął poprawiać włosy.Nagle przy jednym z okienek wybuchła awantura.Jakiśklient, który coś załatwiał, podniósł głos i zaczął krzyczeć naurzędnika.Stojący z tyłu i czekający swojej kolejności innyinteresant natychmiast włączył się do dyskusji między Boguducha winnym urzędnikiem a krewkim jegomościem sprzedbankowej lady.Temu drugiemu również nie brakowałotemperamentu, bo po paru równie głośnych słowach chwyciłswojego rozmówcę za kołnierz i krzycząc won stąd, łobuzie"chciał go usunąć z kolejki.Teraz awantura zrobiła się jużpowszechna.Obaj szamocący się mężczyzni obrzu -cali sięobelgami.Wozny Franciszek pośpieszył z szatni z interwencją.Z góry zbiegł strażnik.Wszyscy urzędnicy i wszyscy obecni wbanku przerwali czynności i albo gapili się na awanturników,albo usiłowali ich rozdzielić.Tymczasem nie zauważony przez nikogo Władysław Góreckipoprowadził oficerów milicji w głąb sali operacyjnej, za kasę,tam, gdzie znajdują się schody prowadzące do suteren.Rozejrzał się uważnie i zastawiając schody swoją osobą dał rękąznak.Kapitan Jarkowski i porucz -nik Widera szybko zbiegli nadół i weszli do pomieszczenia, w którym znajdowała sięlodówka i różne stare, od dawna nieużywane meble.Porucznik Widera nie śpiesząc się zamknął za sobą drzwi.Zapalił światło.Oficerowie rozejrzeli się po rupie -ciarni.Kapitan zauważył:- Najlepiej będzie ulokować się tam, gdzie stoi znane nam jużbiurko byłego personalnego Kazimierza Cokoła.W razie czego można za nie się schować.Gaś światło i zapallatarkę elektryczną.- Idz pierwszy.Ja zaraz przyjdę.Trzeba się najpierwzaopatrzyć.Otworzył lodówkę i wyjął z niej kilka butelek wody sodowej.Następnie zgasił światło i posługując się latarką elektrycznądotarł w sam kąt rupieciarni.Tutaj oficerowie ustawiliwygodnie dwa stare fotele i przesunęli dwie szafy, tak że nawetgdyby ktoś wszedł i zapalił światło, nie mógłby ich zobaczyć.- Nikt tu nie wejdzie.Najwyżej przyjdą po wodę, otworząlodówkę i pójdą - zauważył porucznik.- Niemniej trzeba zachować wszystkie środki ostrożności.- Nie bój się! Awantura była na sto dwa.Na sali nikt na nasnie patrzył.A tamci siedzieli jeszcze w gabinecieChudzińskiego.Szkoda, że nie wziąłem kart.Zagralibyśmy wtysiąca.Swoją drogą, ciekaw jestem, czy rybka złapie się natwoją przynętę.Będzie dobry kawał, jeżeli nie da się nabrać.- %7ładen kawał.Zgodnie z przyrzeczeniem zaaresztuję gojutro w gabinecie prezesa.I osobiście założę mu kajdanki, jakto obiecałem.- Noo! Mnie możesz nie bujać.Pomysł, przyznaję, pierw-szorzędny.Wymyśliłeś to znakomicie.A gadane miałeś, sambym uwierzył, że w teczce masz nie stare gazety, tylkowspaniały materiał śledczy.Ale czy ten facet w to uwierzy?- Wolna jego wola.Albo złapiemy go na gorącym uczynku,albo przyzna się Chudzińskiemu, to byłoby zresztą dla niegonajlepiej, bo inaczej aresztuję go jutro o godzinie jedenastej ijedna minuta.- Dlaczego ta jedna minuta?- Bo dałem mu termin do jedenastej.- A kogo aresztujesz?- Już ci mówiłem.Złodzieja.Jednego z tych, którzy bylidzisiaj u prezesa.- W takim razie możesz mi powiedzieć jego nazwisko.Inaczejbędę sądził, że bluffujesz.- Nazwiska nie powiem.Ale w imię starej przyjazni dam ciinny dowód.Kapitan wyjął z kieszeni kartkę papieru i długopis.Zapaliłswoją latarkę i coś napisał.Potem otworzył szufladę wielkiegobiurka, jedynej rzeczy, która pozostała po chlubnej"działalności byłego personalnika i włożył kartkę do wewnątrz.- Schowałem kartkę z nazwiskiem złodzieja.Jeżeli wcześniejzaaresztujemy tego ptaszka, będziesz mógł sprawdzić, czy toten sam człowiek.Jeśli dopiero jutro w gabinecieChudzińskiego, kartka i tak nie będzie potrzebna.Nie dowieszsię wcześniej.Ja chyba się teraz zdrzemnę.yle spałemostatniej nocy.- Dobrze.Kimaj, tylko nie chrap.Ja będę czuwał.Godziny mijały.Po godzinie drugiej drzwi do magazynkuuchyliły się.Stanęła w nich jakaś postać i cichym głosemzapytała:- Panowie! Jesteście tam?- Jesteśmy, prosimy, panie prezesie - porucznik Widerapoświecił latarką [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.W tym czasie, gdy prezes usiłował ulokować cenną teczkę wswoim pancernym schowku, w banku zdarzył się dziwny irzadki wypadek.Właśnie dwaj oficerowie schodzili na parter.Zbiegiem okoliczności tuż przy schodach na sali operacyjnejstał urzędnik działu księgowości Władysław Górecki.Wpewnym momencie podniósł rękę i zaczął poprawiać włosy.Nagle przy jednym z okienek wybuchła awantura.Jakiśklient, który coś załatwiał, podniósł głos i zaczął krzyczeć naurzędnika.Stojący z tyłu i czekający swojej kolejności innyinteresant natychmiast włączył się do dyskusji między Boguducha winnym urzędnikiem a krewkim jegomościem sprzedbankowej lady.Temu drugiemu również nie brakowałotemperamentu, bo po paru równie głośnych słowach chwyciłswojego rozmówcę za kołnierz i krzycząc won stąd, łobuzie"chciał go usunąć z kolejki.Teraz awantura zrobiła się jużpowszechna.Obaj szamocący się mężczyzni obrzu -cali sięobelgami.Wozny Franciszek pośpieszył z szatni z interwencją.Z góry zbiegł strażnik.Wszyscy urzędnicy i wszyscy obecni wbanku przerwali czynności i albo gapili się na awanturników,albo usiłowali ich rozdzielić.Tymczasem nie zauważony przez nikogo Władysław Góreckipoprowadził oficerów milicji w głąb sali operacyjnej, za kasę,tam, gdzie znajdują się schody prowadzące do suteren.Rozejrzał się uważnie i zastawiając schody swoją osobą dał rękąznak.Kapitan Jarkowski i porucz -nik Widera szybko zbiegli nadół i weszli do pomieszczenia, w którym znajdowała sięlodówka i różne stare, od dawna nieużywane meble.Porucznik Widera nie śpiesząc się zamknął za sobą drzwi.Zapalił światło.Oficerowie rozejrzeli się po rupie -ciarni.Kapitan zauważył:- Najlepiej będzie ulokować się tam, gdzie stoi znane nam jużbiurko byłego personalnego Kazimierza Cokoła.W razie czego można za nie się schować.Gaś światło i zapallatarkę elektryczną.- Idz pierwszy.Ja zaraz przyjdę.Trzeba się najpierwzaopatrzyć.Otworzył lodówkę i wyjął z niej kilka butelek wody sodowej.Następnie zgasił światło i posługując się latarką elektrycznądotarł w sam kąt rupieciarni.Tutaj oficerowie ustawiliwygodnie dwa stare fotele i przesunęli dwie szafy, tak że nawetgdyby ktoś wszedł i zapalił światło, nie mógłby ich zobaczyć.- Nikt tu nie wejdzie.Najwyżej przyjdą po wodę, otworząlodówkę i pójdą - zauważył porucznik.- Niemniej trzeba zachować wszystkie środki ostrożności.- Nie bój się! Awantura była na sto dwa.Na sali nikt na nasnie patrzył.A tamci siedzieli jeszcze w gabinecieChudzińskiego.Szkoda, że nie wziąłem kart.Zagralibyśmy wtysiąca.Swoją drogą, ciekaw jestem, czy rybka złapie się natwoją przynętę.Będzie dobry kawał, jeżeli nie da się nabrać.- %7ładen kawał.Zgodnie z przyrzeczeniem zaaresztuję gojutro w gabinecie prezesa.I osobiście założę mu kajdanki, jakto obiecałem.- Noo! Mnie możesz nie bujać.Pomysł, przyznaję, pierw-szorzędny.Wymyśliłeś to znakomicie.A gadane miałeś, sambym uwierzył, że w teczce masz nie stare gazety, tylkowspaniały materiał śledczy.Ale czy ten facet w to uwierzy?- Wolna jego wola.Albo złapiemy go na gorącym uczynku,albo przyzna się Chudzińskiemu, to byłoby zresztą dla niegonajlepiej, bo inaczej aresztuję go jutro o godzinie jedenastej ijedna minuta.- Dlaczego ta jedna minuta?- Bo dałem mu termin do jedenastej.- A kogo aresztujesz?- Już ci mówiłem.Złodzieja.Jednego z tych, którzy bylidzisiaj u prezesa.- W takim razie możesz mi powiedzieć jego nazwisko.Inaczejbędę sądził, że bluffujesz.- Nazwiska nie powiem.Ale w imię starej przyjazni dam ciinny dowód.Kapitan wyjął z kieszeni kartkę papieru i długopis.Zapaliłswoją latarkę i coś napisał.Potem otworzył szufladę wielkiegobiurka, jedynej rzeczy, która pozostała po chlubnej"działalności byłego personalnika i włożył kartkę do wewnątrz.- Schowałem kartkę z nazwiskiem złodzieja.Jeżeli wcześniejzaaresztujemy tego ptaszka, będziesz mógł sprawdzić, czy toten sam człowiek.Jeśli dopiero jutro w gabinecieChudzińskiego, kartka i tak nie będzie potrzebna.Nie dowieszsię wcześniej.Ja chyba się teraz zdrzemnę.yle spałemostatniej nocy.- Dobrze.Kimaj, tylko nie chrap.Ja będę czuwał.Godziny mijały.Po godzinie drugiej drzwi do magazynkuuchyliły się.Stanęła w nich jakaś postać i cichym głosemzapytała:- Panowie! Jesteście tam?- Jesteśmy, prosimy, panie prezesie - porucznik Widerapoświecił latarką [ Pobierz całość w formacie PDF ]