[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Czyżby tubylcy?  zapytał Huber. Zaczekajmy  odrzekł Cort. Zwiatło  prawdopodobnie płonąca pochodnia  błyszczało z dala na ścieżce,o kilkaset kroków przed podróżnymi.Rozjaśniało głąb lasu w niewielkimpromieniu, rzucając od spodu jaskrawe błyski na spleciony z gałęzi pułap.Dokąd kierował się człowiek niosący pochodnię? Czy był sam jeden? Czynależało spodziewać się napaści, czy też przeciwnie, ktoś spieszył wędrowcom zpomocą?Chamis i jego dwaj towarzysze wahali się, czy mają dalej zagłębić się w las.Upłynęły dwie czy trzy minuty.Pochodnia nie ruszyła się z miejsca.Podróżni nie mogli przypuszczać, że mają do czynienia z błędnym ognikiem,przeczyło temu równomierne natężenie światła. Co robić?  zapytał John Cort. Iść w tamtym kierunku, skoro światło nie chce przybliżyć się do nas odpowiedział Huber. Chodzmy  zadecydował Chamis.Przewodnik ruszył naprzód, ale gdy uszedł ścieżką kilka kroków, pochodniazaczęła się oddalać.Niosący ją człowiek zauważył widocznie, że trzej obcyprzybysze podjęli marsz.Czy chciał im poświecić w mrokach lasu, zaprowadzićich nad Rzekę Johansena albo nad jakiś inny szlak wodny biegnący w stronęUbangi?Nie było czasu na roztrząsanie tych wątpliwości.Należało iść na razie drogąwskazywaną przez tajemnicze światło, a potem dopiero rozpocząć wędrówkę napołudniowy zachód.Szli więc dalej wąziutką dróżką, po wydeptanych od dawna trawach, pomiędzyporozdzieranymi lianami i krzakami wyłamanymi przez ludzi lub zwierzęta.John Cort, Maks Huber i Chamis maszerowali tak blisko trzy godziny, a gdyzatrzymali się po tym pierwszym etapie, światło znieruchomiało również wjednej chwili. Oczywiście, to gwiazda przewodnia  oświadczył Huber.I w dodatku okazuje wyjątkową uprzejmość! Dobrze jednak byłoby wiedzieć,dokąd nas prowadzi! Niech nas tylko wydobędzie z tego labiryntu  powiedziałJohn Cort. O nic więcej nie proszę.No i co, Maksie? Przyznasz chyba, że towszystko jest dostatecznie niezwykłe! Istotnie, dość niezwykłe& Oby tylko nie stało się zbyt fantastyczne, mój kochany  zakończyłrozmowę Cort.Przez długie godziny kręta ścieżka prowadziła ciągle pod gęstwiną gałęzi iliści, które przepuszczały coraz mniej światła.Chamis szedł na przedzie, za nimpostępowali gęsiego jego dwaj towarzysze, gdyż tylko jedna osoba mogła sięzmieścić na dróżce.Jeśli przyspieszali kroku, chcąc się zbliżyć do tajemniczegoprzewodnika, tamten również zaczynał iść prędzej i odległość między nim agrupą wędrowców była ciągle jednakowa.Przebyli tak mniej więcej sześć dosiedmiu kilometrów od chwili opuszczenia polanki, ale Chamis miał zamiar maszerować dalej pomimo zmęczenia, w ślad za światłem.Chciał właśnieruszyć naprzód po chwilowym postoju, gdy nagle pochodnia zgasła. Zatrzymajmy się  powiedział John Cort. Ktoś widocznie udziela nam wten sposób wskazówek. A raczej wydaje rozkaz  zauważył Huber. Usłuchajmy go zatem  zadecydował przewodnik  i ułóżmy się naspoczynek w tym miejscu.Widocznie zapadła już noc. Ale czy jutro  zapytał Cort  światło ukaże się znowu? Trudno było na toodpowiedzieć.Wszyscy trzej rozciągnęli się na ziemi u stóp drzewa.Podzielilisię znowu kawałkiem mięsa, przy czym tak się szczęśliwie złożyło, że mogli teżugasić pragnienie  wśród traw sączyła się wąska strużka wody.Chociażdeszcze nawiedzały często te lesiste okolice, od dwu dni nie spadła z nieba anijedna kropelka.Kto wie, czy nasz nieznany przewodnik  powiedział John Cort  nie wybrałrozmyślnie tego miejsca na postój, abyśmy mogli napić się do syta.Subtelny dowód uprzejmości  przyznał Maks Huber, nabierając nieco świeżej,chłodnej wody za pomocą liścia zwiniętego w trąbkę.Choć sytuacja przedstawiała się nadal niepokojąco, zmęczenie przezwyciężyłowszelkie obawy i podróżni wkrótce zapadli w sen.Jednakże John i Maks, przedzaśnięciem, rozmawiali jeszcze przez chwilę o Llandze.Biedny chłopiec!Czyżby utonął w wodnej kipieli? A jeżeli go wyratowano, dlaczego się niepokazał?Dlaczego rozłączono go z przyjaciółmi?Kiedy wędrowcy zbudzili się ze snu, nikła poświata sącząca się poprzez dachgałęzi wskazywała, że nastał dzień.Chamis uważał za rzecz najzupełniej pewną,że posuwają się w kierunku wschodnim.Niestety, nie był to kierunek właściwy!Ale nie mieli wyjścia  trzeba było podjąć na nowo wędrówkę.%7ładna przygoda nie wydarzyła się tego dnia, to znaczy dwudziestego drugiegomarca.Płonąca pochodnia prowadziła dalej grupkę wędrowców, ciągle wkierunku wschodnim.Gęstwina z obu stron ścieżki wydawała się niemożliwa do przebycia.Pnie stałyjedne przy drugich wśród plątaniny chaszczy.Chamis i jego towarzyszeposuwali się jak gdyby niezmiernie długim, zielonym tunelem.Nie zauważyli ani jednego przeżuwacza, bo i jakim sposobem duże zwierzętamogłyby dotrzeć aż tutaj? Nie dostrzegli również ani śladu wydeptanych wgąszczu przejść, z których przewodnik korzystał tyle razy, zanim doszli dobrzegu Rzeki Johansena.Gdyby nawet obaj myśliwi mieli swoje strzelby, nieprzydałyby im się na nic, skoro ani jedna sztuka zwierzyny nie wychodziła nastrzał.Toteż John Cort, Maks Huber i przewodnik ze zrozumiałym niepokojemspostrzegli pod wieczór, że resztki żywności stopniały niemal doszczętnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •