[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Już!  i nie daliśmy jeszcze ani jednego wystrzału. Dopiero o siódmej mamy wracać do Steam-House; możejeszcze& O nie! nie mamy szczęścia  zawołał kapitan, a wiesz pzecie, że przysłowie mówi:  lepszy łut szczęścia niż cetnarrozumu. Ależ silna wola i wytrwałość mogą dokonać cudów odpowiedziałem.Dajmy sobie słowo, kapinie, że nie wrócimy zpróżnemi rękami.Czy zgoda? Czy zgoda!  zawołał.Zmierć temu, kto się cofnie? Wybornie!  odrzekłem. Słuchaj, Maucler, zabiję choćby wiewiórkę albo mysz leśną,  Słuchaj, Maucler, zabiję choćby wiewiórkę albo mysz leśną,ale to pewne, że nie wrócę z niczem.Kapitan Hod, Gumi i ja nie przestawaliśmy tedy uganiać się zajakimbądz łupem z wytrwałością godną lepszej sprawy daremnie, nie mogliśmy podejść najpospolitszego nawet ptaka;zdawało się, że zmówiły się, aby uciekać przed nami.O wpół dosiódmej jeszcze żaden z nas ani razu nie wystrzelił; na jednobynam wyszło, gdybyśmy zamiast broni mieli w ręku laski.Spojrzałem na kapitana; szedł zacisnąwszy zęby grubezmarszczki na czole pomiędzy brwiami zwiastowały tłumionązłość i niezadowolenie.Mruczał pod nosem różne złorzeczenia igrozby przeciw wszelkim skrzydlatym i czworonożnymstworzeniom, za to, że ani jeden ich egzemplarz nie chciał siępokazać.Wyraznie dubeltówka paliła mu palce; to ją zarzucał naramię, to brał w ręce, jakby koniecznie chciał strzelić doczegobądz, byle się pozbyć fatalnego naboju.Gumi rzekł do mnie, patrząc na kapitana. Jeśli tak dalej będzie  kapitan pęknie ze złości. %7łal mi go  odrzekłem  zapłaciłbym chętnie ze trzydzieściszylingów za najpospolitszego gołębia, gdyby jakaś litościwaręka puściła go skądś kapitanowi.Uspokoiłby się przynajmniej.Ale znajdowaliśmy się teraz na zupełnie pustej przestrzeniwśród niezmierzonych łanów ryżowych, nigdzie ani śladu ludzkiejistoty, więc za żadną cenę nie możnaby zdobyć choćby sztukidrobiu. Mrok zaczął zapadać; za jaką godzinę będzie tak ciemno, żeniepodobna będzie zajmować się dłużej tak bezowocnempolowaniem.Chociaż więc postanowiliśmy nie wracać zpróżnemi torbami, trzeba było myśleć o powrocie lub całą nocspędzić w dolinie, co znowu zaniepokoiłoby bardzo pułkownikai Banksa, a prócz tego zbierało się bardzo na deszcz.Kapitan, natężywszy wzrok, spoglądał bystro na prawo i nalewo i szedł o jakie dziesięć kroków naprzód, w kierunku niezbliżającym nas wcale do Steam-House.Chciałem przyspieszyćkroku i powiedzieć mu, że trzeba nam dać za wygraną i wracać,gdy wtem z prawej strony posłyszałem szelest skrzydeł.Podniósłszy głowę, ujrzałem unoszącego się jakiegoś wielkiegobiałego ptaka.Zanim kapitan Hod miał czas odwrócić głowę,wycelowałem, strzał się rozległ i ciężki ptak spadł tuż przyryżowem polu.Fan poskoczył, pochwycił ubitego ptaka i wierne psiskozaniosło go kapitanowi. A przecież!&  zawołał kapitan  jeśli pan Parazard nie  A przecież!&  zawołał kapitan  jeśli pan Parazard niebędzie zadowolony, to niechże się sam włoży do rondelka!& Ale czy ptak ten nadaje się do kuchni?  spytałem. A niezawodnie, szczególnie gdy niema nic lepszego odrzekł kapitan. Wielkie to szczęście, panie Maucler, iż nikt nie widział, żeśgo pan zastrzelił  rzekł Gumi. Dlaczego?  przecież nie dopuściłem się żadnegokarygodnego czynu. Tak, ale zabiłeś pan pawia, a w całych lndjach ptak ten jestczczony jak świętość i strzelać do niego nie wolno. Pal licho wszystkie święte ptaki i tych co je uświęcają! zawołał kapitan.Dla zadośćuczynienia zjemy go z wielkąskruchą  ale i z dobrym apetytem.Rzeczywiście w Indjach, w tym kraju braminów, od czasupojawienia się pawi, jeszcze za czasów wyprawy Aleksandra,uchodzą one za święte ptaki i są otoczone jak najwiękazą czcią.Hindusi uczynili pawia godłem bogini Sarawasti, któraopiekuje się urodzinami i małżeństwami.Niewolno strzelać anijakimbądz sposobem wytępiać tych ptaków pod nadersurowemi karami, zatwierdzonemi prawem angielskiem.Prześliczny był paw, z którego zabicia kapitan Hod tak sięucieszył; miał wielkie, ciemno-zielone skrzydła, z metalowympołyskiem, jakby obwiedzione złotą obwódką, pyszny i wielki połyskiem, jakby obwiedzione złotą obwódką, pyszny i wielkiogon rozkładał się jak wachlarz. No wracajmy!  krzyknął kapitan.Jutro pan Parazarduraczy nas pawiem, na przekór wszystkim indyjskim braminom. Jesteś przecież nareszcie zadowolony  kapitanie. Tak, z ciebie, ale z siebie bynajmniej.Los mi stale dziś niesprzyjał&  musi się poprawić na drugi raz.Zwróciliśmy się nareszcie ku obozowisku, odległemu terazblisko o trzy mile.Szliśmy drożyną wśród dżungli bambusowych,ja z kapitanem obok siebie, Gumi parę kroków za nami, niosączabitego pawia.Zciemniło się mocno, musieliśmy szukać drogi.Wtem nagle w gęstwinie na prawo rozległ się w powietrzustraszny ryk; ryk ten tak mię przeraził, że zatrzymałem sięmimowolnie.Kapitan pochwycił mię za rękę. Tygrys!  zawołał i zaklął potężnie.Kroćstotysięcyindyjskich piorunów! nasze dubeltówki są tylko śrótem nabite.Rzeczywiście żaden z nas nie miał nabojów z kulami i niebyłoby nawet czasu nabić broni, gdyż nie upłynęło dziesięćsekund od posłyszanego ryku, gdy wyskoczywszy z zarośli,zwierz stanął na drodze o jakie dwadzieścia kroków od nas.Był to okazały tygrys, z rodzaju tak zwanych przez Hindusów Eater men , zjadacz ludzi, dziki krwiożerca, pochłaniający setkiofiar.Straszne było nasze położenie.Patrzyłem na tygrysa,pochłaniałem go wzrokiem i przyznaję, że dubeltówka drżała mi w ręku.Był długi na dziewięć do dziesięciu stóp, ciemno-pomarańczowy, w czarne i białe pręgi.I on patrzył na nas, a jegokocie oczy błyszczały w półcieniu.Gorączkowo kręcił ogonem;przysiadł i unosił się, jakby gotując się do skoku.Hod nie tracił zimnej krwi.Wycelował do tygrysa, szepczącnie dającym się opisać głosem: Zrót! śrót na kuropatwy& i zabijże tu nim tygrysa& jeślinie trafię w same oczy, jesteśmy&Nie dokończył; tygrys zbliżał się zwolna.Gumi, przyczaiwszy się za nami, celował także, ale jego brońbyła nabita jeszcze drobniejszym śrótem, a moja chwilowowcale nie.Chciałem dobyć nabój z ładownicy. Ani się rusz, szepnął kapitan, tygrys rzuciłby się prędko, atego należy się właśnie obawiać i unikać o ile można.Wszyscy trzej staliśmy nieruchomo.Tygrys zwolna zbliżał sięku nam.Przed chwilą kręcił głową, teraz była ona nieruchomą; ku nam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •