[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tu mieszka rodzina Joego.Widzisz tę ziemiankę obok?Joe śpi tam z żoną, ale jego rodzice chcieli mieć tipi, jakdawniej, więc nadal w nim mieszkają.Przywiązują wagę dotradycji. Dlaczego.rodzina Joego miałaby mieszkać w tipi? zapytała skonsternowana Caroline.Corin spojrzał na nią z równym zakłopotaniem. Dlatego, że są Indianami, kochanie.I podoba im się takieżycie, jakie wiedli dotąd, chociaż sam Joe myśli bardziejpostępowo.Pracuje dla mnie od samego początku, kiedymogłem mu zapłacić tylko ubraniami i puszkamirichmondzkiego tytoniu za pięć centów.To jeden z moichnajlepszych poganiaczy. Indianami? Są tu Indianie? Caroline zaczęło walićserce, a żołądek ścisnął jej skurcz strachu.Nie mógłby jejbardziej zszokować, nawet gdyby powiedział, że wpuścił wilkimiędzy swoje bydło. Hutch powiedział, że wszyscy wyjechali wyszeptała. No tak, większość wyjechała.Reszta ludzi Joego mieszkaw rezerwacie, na wschód od nas, na terenie, który rozciąga się ażpo brzegi rzeki Arkansas.To znaczy ci, którzy pozostali naTerytorium Oklahomy.Przewodzi im wódz Biały Orzeł.Aleczęść wróciła na zachód kilka lat temu.Wódz StojącyNiedzwiedz poprowadził ich z powrotem na ich ziemiew Nebrasce.Pewnie bardziej tęsknili za domem. wyjaśnił, aledo świadomości Caroline dotarły tylko strzępki tej krótkiejhistorii plemienia.Nie mogła uwierzyć własnym uszom i oczom, że tu, naprogu jej domu, obozują dzicy, o których okrucieństwieopowiadano sobie na wschodzie od dziesiątek lat.Sparaliżowałją strach.Gwałtownym ruchem wyrwała Corinowi lejcei szarpnęła łeb konia, kierując go w stronę domu. Hej, poczekaj, co ty robisz! zawołał Corin, próbującodebrać jej lejce, kiedy koń odrzucił łeb w geście sprzeciwu,a wędzidło zadzwięczało mu na zębach. Chcę stąd odjechać! Chcę się znalezć jak najdalej odnich! wykrzyknęła Caroline, drżąc na całym ciele.Zakryłatwarz rękami, rozpaczliwie starając się ukryć.Corin uspokoiłkonia, potem ujął jej dłonie w swoje. Posłuchaj! zaczął poważnie, patrząc jej prosto w oczy.Posłuchaj mnie, Caroline.To dobrzy ludzie.Ludzie, tacy samijak ty i ja.Chcą po prostu żyć, pracować i wychowywać dzieci.Zapomnij o tym, co słyszałaś na wschodzie, gdzie lubiąprzedstawiać Indian jako największych łajdaków.Ja ci mówię,że nie chcą sprawiać kłopotów ani tobie, ani nikomu innemu.W przeszłości dzieliły nas konflikty, które częstoprowokowaliśmy my, biali, ale teraz wszyscy chcemy żyć zesobą w zgodzie.Joe przywiózł tu swoją rodzinę, żeby mieszkaći pracować razem z nami, a to wymagało takiej odwagi, jakiejmy pewnie nie potrafimy sobie wyobrazić.Słyszysz mnie,Caroline?Skinęła głową, chociaż trudno jej było uwierzyć w jegosłowa.Azy potoczyły się jej po policzkach. Nie płacz, kochanie.Nic z tego, co słyszałaś o Indianach,nie dotyczy Joego.Mogę ci to zagwarantować.Chodz ze mną,przedstawię cię. Nie! wyksztusiła. Tak.Są teraz twoimi sąsiadami, a Joe to mój dobryprzyjaciel. Nie mogę! Proszę! łkała Caroline.Corin wyjął chusteczkę i wytarł jej twarz.Uniósłpodbródek żony i uśmiechnął się czule. Moje biedactwo.Proszę, nie bój się.No, chodz.Jak tylkoich poznasz, przekonasz się, że nie masz się czego bać.Mlaskając językiem na znękanego konia, Corin znów gozawrócił i skierował w kierunku tipi i ziemianki.Oba domostwaotaczała gmatwanina sznurów na pranie, stojaków do suszeniaubrań, lin, narzędzi i uprzęży.Przed namiotem płonęłoniewielkie ognisko, a kiedy podjechali bliżej, z tipi wyszła niskakobieta z prostymi włosami, niosąc w ręku osmolony garnek,który zamierzała umieścić nad żarem.Pochyliła się nadpaleniskiem, ale jej oczy rozbłysły w pajęczynie głębokichzmarszczek oplatających jej twarz.Bez słowa wyprostowała sięi skinęła im głową, obserwując Caroline ze spokojnymzainteresowaniem, kiedy Corin zeskoczył z powozu. Dzień dobry, Biała Chmuro, przyjechałem przedstawić cimoją żonę powiedział Corin, uchylając z szacunkiemkapelusza przed starszą kobietą.Kiedy pomagał Caroline wysiąść, chwiały się pod nią nogi.Przełknęła ślinę, ale wciąż czuła w gardle gulę, przez którątrudno było jej oddychać.Myśli kłębiły się jej w głowie jakburza.Z ziemianki wyszedł mężczyzna, a za nim młodadziewczyna, z tipi wyłoniła się zaś druga kobieta w średnimwieku, o surowym wyrazie twarzy.Powiedziała cośniezrozumiałego do Corina, a on, ku zdumieniu Caroline,odpowiedział. Mówisz ich językiem? wyrwało się jej i wzdrygnęła się,kiedy wszystkie oczy zwróciły się na nią.Corin uśmiechnął sięnieco nieśmiało. Owszem.Caroline, to jest Joe, a to jego żona Sroka, naktórą mówimy Maggie.Caroline spróbowała przywołać na twarz uśmiech, aleprzekonała się, że nie jest w stanie wytrzymać spojrzeniażadnego z nich dłużej niż kilka sekund.Kiedy jej się to udało,zobaczyła poważnego, śniadego mężczyznę, niewysokiego, leczo szerokich barkach, oraz pulchną dziewczynę z pięknymwarkoczem, z wplecionymi weń kolorowymi sznurkami.WłosyJoego również były długie, oboje mieli wysokie, kocie kościpoliczkowe i ostrą linię brwi.Sroka uśmiechnęła się i przechyliłagłowę, próbując zajrzeć Caroline w oczy. Bardzo mi miło panią poznać, pani Massey powiedziałapłynnie po angielsku, choć z wyraznym obcym akcentem. Mówisz po angielsku? wyszeptała Carolinez niedowierzaniem.Sroka zachichotała wesoło. Tak, pani Massey.I to lepiej niż mój mąż, chociaż uczęsię krócej pochwaliła się. Tak się cieszę, że pani przyjechała.Na tym ranczu jest zdecydowanie za dużo mężczyzn [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
. Tu mieszka rodzina Joego.Widzisz tę ziemiankę obok?Joe śpi tam z żoną, ale jego rodzice chcieli mieć tipi, jakdawniej, więc nadal w nim mieszkają.Przywiązują wagę dotradycji. Dlaczego.rodzina Joego miałaby mieszkać w tipi? zapytała skonsternowana Caroline.Corin spojrzał na nią z równym zakłopotaniem. Dlatego, że są Indianami, kochanie.I podoba im się takieżycie, jakie wiedli dotąd, chociaż sam Joe myśli bardziejpostępowo.Pracuje dla mnie od samego początku, kiedymogłem mu zapłacić tylko ubraniami i puszkamirichmondzkiego tytoniu za pięć centów.To jeden z moichnajlepszych poganiaczy. Indianami? Są tu Indianie? Caroline zaczęło walićserce, a żołądek ścisnął jej skurcz strachu.Nie mógłby jejbardziej zszokować, nawet gdyby powiedział, że wpuścił wilkimiędzy swoje bydło. Hutch powiedział, że wszyscy wyjechali wyszeptała. No tak, większość wyjechała.Reszta ludzi Joego mieszkaw rezerwacie, na wschód od nas, na terenie, który rozciąga się ażpo brzegi rzeki Arkansas.To znaczy ci, którzy pozostali naTerytorium Oklahomy.Przewodzi im wódz Biały Orzeł.Aleczęść wróciła na zachód kilka lat temu.Wódz StojącyNiedzwiedz poprowadził ich z powrotem na ich ziemiew Nebrasce.Pewnie bardziej tęsknili za domem. wyjaśnił, aledo świadomości Caroline dotarły tylko strzępki tej krótkiejhistorii plemienia.Nie mogła uwierzyć własnym uszom i oczom, że tu, naprogu jej domu, obozują dzicy, o których okrucieństwieopowiadano sobie na wschodzie od dziesiątek lat.Sparaliżowałją strach.Gwałtownym ruchem wyrwała Corinowi lejcei szarpnęła łeb konia, kierując go w stronę domu. Hej, poczekaj, co ty robisz! zawołał Corin, próbującodebrać jej lejce, kiedy koń odrzucił łeb w geście sprzeciwu,a wędzidło zadzwięczało mu na zębach. Chcę stąd odjechać! Chcę się znalezć jak najdalej odnich! wykrzyknęła Caroline, drżąc na całym ciele.Zakryłatwarz rękami, rozpaczliwie starając się ukryć.Corin uspokoiłkonia, potem ujął jej dłonie w swoje. Posłuchaj! zaczął poważnie, patrząc jej prosto w oczy.Posłuchaj mnie, Caroline.To dobrzy ludzie.Ludzie, tacy samijak ty i ja.Chcą po prostu żyć, pracować i wychowywać dzieci.Zapomnij o tym, co słyszałaś na wschodzie, gdzie lubiąprzedstawiać Indian jako największych łajdaków.Ja ci mówię,że nie chcą sprawiać kłopotów ani tobie, ani nikomu innemu.W przeszłości dzieliły nas konflikty, które częstoprowokowaliśmy my, biali, ale teraz wszyscy chcemy żyć zesobą w zgodzie.Joe przywiózł tu swoją rodzinę, żeby mieszkaći pracować razem z nami, a to wymagało takiej odwagi, jakiejmy pewnie nie potrafimy sobie wyobrazić.Słyszysz mnie,Caroline?Skinęła głową, chociaż trudno jej było uwierzyć w jegosłowa.Azy potoczyły się jej po policzkach. Nie płacz, kochanie.Nic z tego, co słyszałaś o Indianach,nie dotyczy Joego.Mogę ci to zagwarantować.Chodz ze mną,przedstawię cię. Nie! wyksztusiła. Tak.Są teraz twoimi sąsiadami, a Joe to mój dobryprzyjaciel. Nie mogę! Proszę! łkała Caroline.Corin wyjął chusteczkę i wytarł jej twarz.Uniósłpodbródek żony i uśmiechnął się czule. Moje biedactwo.Proszę, nie bój się.No, chodz.Jak tylkoich poznasz, przekonasz się, że nie masz się czego bać.Mlaskając językiem na znękanego konia, Corin znów gozawrócił i skierował w kierunku tipi i ziemianki.Oba domostwaotaczała gmatwanina sznurów na pranie, stojaków do suszeniaubrań, lin, narzędzi i uprzęży.Przed namiotem płonęłoniewielkie ognisko, a kiedy podjechali bliżej, z tipi wyszła niskakobieta z prostymi włosami, niosąc w ręku osmolony garnek,który zamierzała umieścić nad żarem.Pochyliła się nadpaleniskiem, ale jej oczy rozbłysły w pajęczynie głębokichzmarszczek oplatających jej twarz.Bez słowa wyprostowała sięi skinęła im głową, obserwując Caroline ze spokojnymzainteresowaniem, kiedy Corin zeskoczył z powozu. Dzień dobry, Biała Chmuro, przyjechałem przedstawić cimoją żonę powiedział Corin, uchylając z szacunkiemkapelusza przed starszą kobietą.Kiedy pomagał Caroline wysiąść, chwiały się pod nią nogi.Przełknęła ślinę, ale wciąż czuła w gardle gulę, przez którątrudno było jej oddychać.Myśli kłębiły się jej w głowie jakburza.Z ziemianki wyszedł mężczyzna, a za nim młodadziewczyna, z tipi wyłoniła się zaś druga kobieta w średnimwieku, o surowym wyrazie twarzy.Powiedziała cośniezrozumiałego do Corina, a on, ku zdumieniu Caroline,odpowiedział. Mówisz ich językiem? wyrwało się jej i wzdrygnęła się,kiedy wszystkie oczy zwróciły się na nią.Corin uśmiechnął sięnieco nieśmiało. Owszem.Caroline, to jest Joe, a to jego żona Sroka, naktórą mówimy Maggie.Caroline spróbowała przywołać na twarz uśmiech, aleprzekonała się, że nie jest w stanie wytrzymać spojrzeniażadnego z nich dłużej niż kilka sekund.Kiedy jej się to udało,zobaczyła poważnego, śniadego mężczyznę, niewysokiego, leczo szerokich barkach, oraz pulchną dziewczynę z pięknymwarkoczem, z wplecionymi weń kolorowymi sznurkami.WłosyJoego również były długie, oboje mieli wysokie, kocie kościpoliczkowe i ostrą linię brwi.Sroka uśmiechnęła się i przechyliłagłowę, próbując zajrzeć Caroline w oczy. Bardzo mi miło panią poznać, pani Massey powiedziałapłynnie po angielsku, choć z wyraznym obcym akcentem. Mówisz po angielsku? wyszeptała Carolinez niedowierzaniem.Sroka zachichotała wesoło. Tak, pani Massey.I to lepiej niż mój mąż, chociaż uczęsię krócej pochwaliła się. Tak się cieszę, że pani przyjechała.Na tym ranczu jest zdecydowanie za dużo mężczyzn [ Pobierz całość w formacie PDF ]