[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Daję głowę, żewszyscy trzej przyjechali tutaj po szmaragdowy krucyfiks, który został ukryty przez staregoGrybuchę.— Nie chciał oddać krzyża i dlatego go zabili?— Jasne.— Ale kto to zrobił?— Żebym to ja wiedział! Motyw miała cała trójka, trzeba tylko sprawdzić ich alibi.Aswoją drogą wielka szkoda, że nie przyleciałem do Polski dzień wcześniej.— Poniszyńskiego ani Sładkowskiego nie widziałam w niedzielę, ale z Daleckimspotkałam się przypadkiem w „Hortexie”.Przyprowadził na lody jakąś flamę.— O której to było?— Wieczorem.— Trudno przypuszczać, że przebył czterysta kilometrów w ciągu godziny czy dwóch.— Czyli mamy o jednego podejrzanego mniej,— Niekoniecznie.Mógł przecież namówić kogoś miejscowego do mokrej roboty.— Zabójca do wynajęcia? To zupełnie nie w polskim stylu.— Czyżby? A zresztą nie interesują mnie trupy i zabójcy.Gorzej, że w dalszym ciągunie wiem, gdzie jest krucyfiks.XXCicho skrzypnęły drzwi i do pokoju zajmowanego przez Grzelaka wkroczył Zanejko.Jego ponura mina zwiastowała aż nadto wymownie, że przynosi nie najlepsze wieści.— Co z wynikami badań laboratoryjnych noża Kwiczołka? — zagadnął kapitan.— Nie wiedziałem, gdzie się schować ze wstydu, kiedy odbierałem ekspertyzę —westchnął porucznik.— Cała nasza dotychczasowa koncepcja wzięła w łeb.— Nie gadaj?!— Na nożu faktycznie są ślady krwi, ale nie ludzkiej, tylko.kurzej.— Jasna cholera!— Następnym razem ty idziesz do laboratorium.Niech i z ciebie trochę się pośmieją.— Zgoda.— Grzelakowi było wszystko jedno.— Tylko co dalej?— Sam nie wiem.Czytałeś fonogram od Jodeckiego?— A właśnie! — podchwycił kapitan.— Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak spró-bować delikatnie przepytać mecenasa.Może on będzie miał coś ciekawego do powiedzenia.— Życzę powodzenia.— A ty poszperaj w archiwach i kartotekach.Przyda się każda, najdrobniejsza nawetwzmianka o osobach występujących w naszej sprawie.Niespełna trzy kwadranse później Grzelak zapukał do drzwi na pierwszym piętrzeprzedwojennej kamienicy przy Królowej Aldony.Niemal natychmiast z mieszkania dobiegłyodgłosy ciężkich kroków, zgrzytnęła zasuwa i w progu pojawił się mecenas Poniszyński.— Pan do mnie? — Zmierzył przybyłego nieprzyjaznym spojrzeniem.— Dziś sobota,nie udzielam porad prawnych— Kapitan Grzelak.— Oficer przedstawił się grzecznie.— Chciałbym zamienić zpanem kilka słów na temat jednego z pańskich klientów.— Co proszę? — Na czerwonej, nalanej twarzy adwokata pojawiła się konsternacja.— Sprawa nie dotyczy pana bezpośrednio, niewykluczone jednak, że pańskie informa-cje mogą ułatwić śledztwo.Zajmę panu najwyżej kwadrans.— He, he! — Poniszyński zdołał już odzyskać pewność siebie.— Po raz pierwszy sięzdarza, że stróż porządku przychodzi do mnie z taką sprawą.— Czy można?— Ależ oczywiście! — Adwokat otworzył szerzej drzwi.— Cała przyjemność po mojejstronie.Weszli do sporego, umeblowanego solidnymi, przedwojennymi sprzętami pokoju.Poni-szyński usadowił się w wygodnym, obitym skórą fotelu i wskazał Grzelakowi podobny.— Wal pan, panie kapitanie! — rzucił zachęcająco.— Czy przypomina pan sobie sprawę przeciwko niejakiemu Franciszkowi Grąbcowi?— A co to było?— Typowa chuligańska rozróbka.Dwaj podchmieleni młodzi ludzie rozbili szybęwystawową, naubliżali jakiemuś przechodniowi, a na koniec wzięli się za bary z interweniują-cymi funkcjonariuszami MO.— Każdego miesiąca bronię w kilkunastu tego typu procesach.— Adwokat lekceważą-co machnął ręką.— Nawet nie próbuję zapamiętać nazwisk oskarżonych.— Pomogę panu.Ten Grąbiec pochodził z Rytra, a do Warszawy przyjechał jedynie nagościnne występy.— Chłopak z Rytra? — Poniszyński zapatrzył się w sufit.Powiedział pan: Grąbiec.— Franciszek.— Może to ten, który dał mi adres gościa wynajmującego letnikom kwatery? — głośnomyślał adwokat.— Tak, to chyba on.Wiem już, o kogo chodzi.— Często jeździ pan do Rytra?— Byłem tam ze trzy razy— Kiedy ostatnio?— W lutym.Wróciłem przed tygodniem.— Czy korzystając z okazji spotkał się pan ze swym byłym klientem?— Chyba pan żartuje — żachnął się Poniszyński.— Przynajmniej podczas wakacji niechcę myśleć o niczym, co ma związek z moją pracą.— Wierzę, że pan nie szukał kontaktu z Grąbcem, ale, o ile wiem, on miał jakieś pro-blemy wymagające zasięgnięcia porady prawnej.— W każdym razie do mnie się z nimi nie zwracał.— Skoro pan tak twierdzi.— Czyżby chłopak znowu wdał się w jakąś awanturę?— Niestety — oficer znacząco zawiesił głos.— Mam wrażenie, że tym razem zarobią moi koledzy po fachu z Nowego Sącza.Dlamnie w stolicy roboty też nie brakuje.— A czy zna pan niejakiego Marcelego Grybuchę? — Grzelak jak gdyby nigdy nicwymienił kolejne nazwisko.— Pierwsze słyszę.Czy to również mój klient?— To jeden z mieszkańców Rytra.Barwna postać, ale ostatni raz popadł w kolizję zprawem w latach pięćdziesiątych.— Proszę mi wybaczyć, nie rozumiem jednak, do czego pan zmierza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Daję głowę, żewszyscy trzej przyjechali tutaj po szmaragdowy krucyfiks, który został ukryty przez staregoGrybuchę.— Nie chciał oddać krzyża i dlatego go zabili?— Jasne.— Ale kto to zrobił?— Żebym to ja wiedział! Motyw miała cała trójka, trzeba tylko sprawdzić ich alibi.Aswoją drogą wielka szkoda, że nie przyleciałem do Polski dzień wcześniej.— Poniszyńskiego ani Sładkowskiego nie widziałam w niedzielę, ale z Daleckimspotkałam się przypadkiem w „Hortexie”.Przyprowadził na lody jakąś flamę.— O której to było?— Wieczorem.— Trudno przypuszczać, że przebył czterysta kilometrów w ciągu godziny czy dwóch.— Czyli mamy o jednego podejrzanego mniej,— Niekoniecznie.Mógł przecież namówić kogoś miejscowego do mokrej roboty.— Zabójca do wynajęcia? To zupełnie nie w polskim stylu.— Czyżby? A zresztą nie interesują mnie trupy i zabójcy.Gorzej, że w dalszym ciągunie wiem, gdzie jest krucyfiks.XXCicho skrzypnęły drzwi i do pokoju zajmowanego przez Grzelaka wkroczył Zanejko.Jego ponura mina zwiastowała aż nadto wymownie, że przynosi nie najlepsze wieści.— Co z wynikami badań laboratoryjnych noża Kwiczołka? — zagadnął kapitan.— Nie wiedziałem, gdzie się schować ze wstydu, kiedy odbierałem ekspertyzę —westchnął porucznik.— Cała nasza dotychczasowa koncepcja wzięła w łeb.— Nie gadaj?!— Na nożu faktycznie są ślady krwi, ale nie ludzkiej, tylko.kurzej.— Jasna cholera!— Następnym razem ty idziesz do laboratorium.Niech i z ciebie trochę się pośmieją.— Zgoda.— Grzelakowi było wszystko jedno.— Tylko co dalej?— Sam nie wiem.Czytałeś fonogram od Jodeckiego?— A właśnie! — podchwycił kapitan.— Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak spró-bować delikatnie przepytać mecenasa.Może on będzie miał coś ciekawego do powiedzenia.— Życzę powodzenia.— A ty poszperaj w archiwach i kartotekach.Przyda się każda, najdrobniejsza nawetwzmianka o osobach występujących w naszej sprawie.Niespełna trzy kwadranse później Grzelak zapukał do drzwi na pierwszym piętrzeprzedwojennej kamienicy przy Królowej Aldony.Niemal natychmiast z mieszkania dobiegłyodgłosy ciężkich kroków, zgrzytnęła zasuwa i w progu pojawił się mecenas Poniszyński.— Pan do mnie? — Zmierzył przybyłego nieprzyjaznym spojrzeniem.— Dziś sobota,nie udzielam porad prawnych— Kapitan Grzelak.— Oficer przedstawił się grzecznie.— Chciałbym zamienić zpanem kilka słów na temat jednego z pańskich klientów.— Co proszę? — Na czerwonej, nalanej twarzy adwokata pojawiła się konsternacja.— Sprawa nie dotyczy pana bezpośrednio, niewykluczone jednak, że pańskie informa-cje mogą ułatwić śledztwo.Zajmę panu najwyżej kwadrans.— He, he! — Poniszyński zdołał już odzyskać pewność siebie.— Po raz pierwszy sięzdarza, że stróż porządku przychodzi do mnie z taką sprawą.— Czy można?— Ależ oczywiście! — Adwokat otworzył szerzej drzwi.— Cała przyjemność po mojejstronie.Weszli do sporego, umeblowanego solidnymi, przedwojennymi sprzętami pokoju.Poni-szyński usadowił się w wygodnym, obitym skórą fotelu i wskazał Grzelakowi podobny.— Wal pan, panie kapitanie! — rzucił zachęcająco.— Czy przypomina pan sobie sprawę przeciwko niejakiemu Franciszkowi Grąbcowi?— A co to było?— Typowa chuligańska rozróbka.Dwaj podchmieleni młodzi ludzie rozbili szybęwystawową, naubliżali jakiemuś przechodniowi, a na koniec wzięli się za bary z interweniują-cymi funkcjonariuszami MO.— Każdego miesiąca bronię w kilkunastu tego typu procesach.— Adwokat lekceważą-co machnął ręką.— Nawet nie próbuję zapamiętać nazwisk oskarżonych.— Pomogę panu.Ten Grąbiec pochodził z Rytra, a do Warszawy przyjechał jedynie nagościnne występy.— Chłopak z Rytra? — Poniszyński zapatrzył się w sufit.Powiedział pan: Grąbiec.— Franciszek.— Może to ten, który dał mi adres gościa wynajmującego letnikom kwatery? — głośnomyślał adwokat.— Tak, to chyba on.Wiem już, o kogo chodzi.— Często jeździ pan do Rytra?— Byłem tam ze trzy razy— Kiedy ostatnio?— W lutym.Wróciłem przed tygodniem.— Czy korzystając z okazji spotkał się pan ze swym byłym klientem?— Chyba pan żartuje — żachnął się Poniszyński.— Przynajmniej podczas wakacji niechcę myśleć o niczym, co ma związek z moją pracą.— Wierzę, że pan nie szukał kontaktu z Grąbcem, ale, o ile wiem, on miał jakieś pro-blemy wymagające zasięgnięcia porady prawnej.— W każdym razie do mnie się z nimi nie zwracał.— Skoro pan tak twierdzi.— Czyżby chłopak znowu wdał się w jakąś awanturę?— Niestety — oficer znacząco zawiesił głos.— Mam wrażenie, że tym razem zarobią moi koledzy po fachu z Nowego Sącza.Dlamnie w stolicy roboty też nie brakuje.— A czy zna pan niejakiego Marcelego Grybuchę? — Grzelak jak gdyby nigdy nicwymienił kolejne nazwisko.— Pierwsze słyszę.Czy to również mój klient?— To jeden z mieszkańców Rytra.Barwna postać, ale ostatni raz popadł w kolizję zprawem w latach pięćdziesiątych.— Proszę mi wybaczyć, nie rozumiem jednak, do czego pan zmierza [ Pobierz całość w formacie PDF ]