[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co jeszcze nabył?Na podstawie ponurej miny na twarzy rozmówcy i sposobu, w jakitrzepnął rękawiczkami o udo, North doszedł do wniosku, że klient tenjest nie tyle zdeterminowany, ile wręcz zdesperowany.Ta książka niepowinna wpaść w ręce kogoś podobnego.Nawet pani North uznałabyw takiej sytuacji, że należy skłamać.- Wyglądał na wielce uczonego dżentelmena, wybrał trzy tomikihiszpańskich wierszy utrzymanych w podobnym tonie, trzyegzemplarze Podróży Guliwera oraz książkę o dziejach wyścigówkonnych w Surrey.Młodego szlachcica zaintrygował w tym potoku informacji tylkojeden fakt.- W Surrey? A to pech.- Kupował w pośpiechu.Dżentelmen ten na pewno nie był elegantem,jeśli to kierunek, w którym podążają pańskie myśli.- Choć jednakwyglądał na doświadczonego jezdzca.Chmurna twarz zdradzała myślenie.- Skąd taki wniosek?North zapragnął, żeby ten irytujący gość poszedł już sobie z jegosklepu.Uśmiechnął się z przesadną łagodnością. - A po cóż elegantowi trzy egzemplarze Podróży Guliwera? -Wdobrym kłamstwie zawsze tkwi ziarno prawdy.- Nadto człowiek tennieznacznie utykał.Wątpię, czy kusiłoby go narażanie się na nowąkontuzję w sporcie jezdzieckim.Poza tym lubi także poezję.Jakiż toelegant rozwodzi się o poezji po hiszpańsku?Twarz przybysza rozchmurzyła się, ale w jego oczach znowuzagościła chytrość, gdy mruknął do siebie:- Kuleje, lubi poezję, mówi po hiszpańsku, ma posiadłość w Surrey ikupił trzy egzemplarze Podróży Guliwera.Nie nosi sygnetu ani nie maherbu.- I nie podał imienia ani adresu, które mógłbym panu wyjawić.- Byłato prawda, a jednak North miał niemiłe wrażenie, że nie uczynił dość,aby udaremnić temu kundlowi wytropienie sir Josepha.- Czy mógłbympokazać panu inne tomiki z poezją?Naprzykrzający się człowiek już naciągał rękawice i zarzucał szal naszyję z takim rodzajem rozmachu, który młodzi ludzie uznają za męskiurok.Zamiast chytrego spojrzenia pojawił się uśmiech, któryprzyprawił Northa o lekką niestrawność.- Nie musisz mnie pan zadręczać tomami poezji, ale jeżeli znajdzieszjakieś kopie tamtej książki, to masz je dla mnie zatrzymać.Drzwi trzasnęły z wesołym brzękiem przyczepionego do nichdzwonka, a North miał nadzieję, że sir Joseph i jego dama spędząświęta bez konieczności znoszenia wizyty tego próżnego grubianina,który właśnie wyszedł z księgarni.North uczynił, co w jego mocy, abytakiej wizycie zapobiec, z czym pani North na pewno by się zgodziła.Zwrócił się z uśmiechem do panien Channing i wyciągnął ku nimręce.- Moje drogie panie, jakiż to piękny dzień, kiedy zaszczycacie mojeprogi swoją obecnością.Co takiego was zaciekawiło w dzisiejszeurocze świąteczne popołudnie? 15Człowiek, który martwi się o to, że jego ulubiona maciora mogła paśćofiarą migreny, rzeczywiście znalazł się w żałosnej sytuacji.Lady Opienie była tak towarzyska jak zwykle, a mimo to miała dobrą wagę -właściwie imponującą - i nie wydawało się, aby jej czegokolwiekbrakowało.Sir Joseph zostawił ją, grzebiącą bezładnie w słomie, gdyż Sonetcichutko zarżał do niego z sąsiedniego padoku.Podszedł powoli dopłotu i podrapał wałacha po grzywiastej brodzie.- Bezwstydny żebraku.Pewnie też chcesz marchewkę? Odwiedziny ukonia dały mu okazję do opóznienia o kolejnepięć minut wizyty u rodziców Louisy, a więc Joseph skierował się dopomieszczenia z siodłami, gdzie trzymał zapasy marchwi.Co powiedzą Ich Wysokości na gromadkę nieślubnych dzieciJosepha? Moreland nie był święty przed swoim ślubem - podobnie jakwiększość jego synów - ale ograniczył liczbę swoich bękartów dodwóch i wychowywał ich pod własnym dachem.Joseph wybrał jakąś dobrze wyglądającą marchewkę i odgryzłkoniec, a gdy go przeżuwał, dostrzegł nagle złożony liścik leżący nasiodle Soneta.- Do diabła.- Rozpoznał charakter pisma.Ta cholerna rzecz leżałatutaj, gdzie każdy chłopak stajenny mógł ją zobaczyć i przynieść dodomu.%7ładnego adresu, tylko nazwisko, nawet bez sir.Carrington.Ostatni człowiek, który spłodził dwunastu bękartów, przynajmniejnosił koronę i nadawał tytuły swoim potomkom.Co Ty pozostawiszswym dzieciom w spadku poza skandalem i zniesławieniem? Ipomyśleć, że wydanie kilku szylingów - lub nieco więcej - mogłobyzaoszczędzić Ci tego wstydu.- Cholera jasna.- Zmiął kartkę w dłoni ze złością i zachciało mu sięwyć.Być może pojawi się więcej takich listów i grózb, a kiedy ten biadolący tchórz, próbujący wykorzystywać niewinnedzieci dla zysku, się pokaże, będzie kolejny pojedynek, co najmniejjeden.Na myśl o tym Joseph, wychodzący ze stodoły, przystanął.Wy-celował i rzucił marchewkę, która wylądowała tuż przed pokaznymikopytami Soneta.Tylko jeden człowiek wiedział o tym, jak duży jest osobisty majątekJosepha, i jednocześnie miał pewne domysły co do charakteru jegoposiadłości w hrabstwie Surrey.Ten człowiek potrzebował teżpieniędzy i miał podstawy, by żywić do Josepha urazę.Nazajutrz była Wigilia i Joseph nie miał zamiaru spędzić świąt naposzukiwaniu Lionela Honitona i mieszaniu z błotem tego żałosnegonapuszonego drania w koronkach.Przyrzekł sobie jednak w duchu, żepoczątek nowego roku z pewnością zapadnie Honitonowi w pamięć.- Zono, wygląda na to, że ten list cię martwi.Louisa podniosła wzrok i ujrzała męża, który stał przy drzwiach ichprywatnego saloniku i patrzył na nią.- To od Sophie.- Przeszła przez pokój i podała mu kartkę.-Pisze, że wSidling będzie dzień wypieków, żeby dać czas Ich Wysokościom naprzygotowanie przyjęcia w ich domu i usunąć moich braci zMorelands, żeby się tam nie pętali pod nogami.A Louisa bardzo chciała zobaczyć się ze swoim rodzeństwem, ale teżpragnęła tulić się w objęciach męża i obnażyć przed nim duszę.Zerknął na list.- Nie wierzę, żeby twoi bracia mogli w czymkolwiek pomóc wkuchni.- Rothgreb zbierze wszystkich w swoim gabinecie i będą popijaćajerkoniak z przyprawami, słuchając jego opowieści.Coś w wyrazie twarzy Josepha stało się trudniejsze do odczytania.Wciąż stał w drzwiach.- A zatem nie będziesz potrzebowała mojego towarzystwa? To byłopytanie, ale zabrzmiało niemal jak stwierdzenie.Louisawzięła Josepha za rękę i wciągnęła do pokoju. - Oczywiście, że będę potrzebowała.Moje siostry więziłyby mnie dowiosny, pytając o moje życie małżeńskie i nasze córki, i o to, jaknazwiemy naszego pierworodnego.- Przerażająca gromadka te twoje siostry.Louisa splotła palce z palcami Josepha i pocałowała go w usta tylkodlatego, że byli sobie poślubieni i mogła to zrobić.- Wesoła gromadka.Papa uważa, że mamy to po nim, ale widziałam,jak Jej Wysokość na niego patrzy, kiedy myśli, że nikt inny tego niewidzi.- Louiso Carrington, zgorszysz nowożeńca.%7łartował, ale słowo  zgorszysz" skojarzyło mu się ze skandalem.- Josephie, wybierz się ze mną do Vima i Sophie.Dziewczynki będązawiedzione, jeżeli nie pojadą do Morelands, ale zajmą się wycinaniempłatków śniegu i gwiazdek i przygotowywaniem życzeń.- Masz na myśli: marnowaniem drogiego papieru.Ta uwaga nie byław jego stylu.- Czy coś złego się stało, Josephie?Zawahał się i przez chwilę Louisa była niemal pewna, że dowiedziałsię o książkach z poezją i całym tym zamieszaniu.- Twoja rodzina w komplecie przypomina mi atak francuskiejkawalerii [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •