[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tam, w dole.Dowodzi wojskami w dole.Julian też tam jest.Ganelon stanął obok nas.- Mówi, że podążała za nami! - krzyknął.- Jedzie za nami od paru dni.- Czy to prawda? - spytałem.Uśmiechnęła się i kiwnęła głową.- To nie było zbyt trudne - stwierdziła.- Ale dlaczego to zrobiłaś?- %7łeby dostać się do Amberu, oczywiście.Chcę przejść Wzorzec.Przecież tam właśnie zmierzasz, prawda?- Naturalnie.Ale tak się złożyło, że po drodze jest wojna.- I co masz zamiar zrobić?- Wygrać ją, ma się rozumieć.- Dobrze.Poczekam.Kląłem przez kilka minut, by zyskać nieco czasu do namysłu.- Gdzie byłaś, kiedy wrócił Benedykt? - spytałem w końcu.Uśmiech zniknął.- Nie wiem - stwierdziła.- Kiedy wyjechałeś, wybrałam się na przejażdżkę.Nie było mnie cały dzień.Chciałamzostać sama, żeby trochę pomyśleć.Kiedy wróciłam wieczorem jego już nie było.Rankiem wyruszyłam znowu.Odjechałam dość daleko i kiedy się ściemniło, postanowiłam zanocować na dworze.Często to robię.Następnego dnia popołudniu, kiedy wróciłam do domu, wyjechałam na wzgórze i zobaczyłam w dole, że przejeżdża kierując się na wschód.Postanowiłam ruszyć za nim.Droga wiodła przez Cień, teraz to rozumiem.Miałeś rację, łatwiej iść za kimś.Nie wiem, jakdługo to trwało: czas całkiem się poplątał.Dojechał aż tutaj.Poznałam to miejsce: było przedstawione na karcie.Spotkał się z Julianem w tym lesie na północy, a potem obaj wrócili tutaj, do bitwy - skinęła w stronę doliny.-Kilka dni kryłam się w lesie.Nie wiedziałam, co robić.Bałam się zgubić.gdybym próbowała wrócić.Wtedy zobaczyłamtwój oddział wspinający się w górę.Dostrzegłam ciebie i Ganelona na czele.Wiedziałam, że Amber leży w tamtej stronie,59 / 63 Zelazny Roger - Karabiny Avalonu - tom 2więc ruszyłam za wami.Nie zbliżałam się aż do teraz, bo chciałam, byś był już zbyt blisko Amberu, żeby odesłać mnie zpowrotem.- Nie wierzę, żeby to była cała prawda - oświadczyłem.- Ale nie mam teraz czasu, by jej dochodzić.Zarazruszamy.Będziemy walcryć.Najbezpieczniej dla ciebie będzie, jeśli zostaniesz tutaj.Zostawię ci paru ludzi do ochrony.- Nie chcę!- Nie obchodzi mnie, czy chcesz.Zostaną z tobą.Przyślę po ciebie, gdy tylko bitwa się skończy.Odwróciłem się, wybrałem dwóch pierwszych z brzegu ludzi i kazałem im zostać i pilnować jej.Nie wydawali sięzachwyceni tym poleceniem.- Co to za broń mają twoi żołnierze? - spytała Dara.- Pózniej - rzuciłem.- Jestem zajęty.Zrobiłem krótką odprawę i wydałem rozkazy.- Zdaje się, że masz bardzo niewielu ludzi - zauważyła.- Wystarczy - odparłem.- Zobaczymy się pózniej.Zostawiłem ją ze strażnikami.Wyruszyliśmy tą samą drogą, którą przedtem szedłem sam.Grzmoty ucichły w czasie marszu, a cisza, któranastąpiła, nie przynosiła ulgi, raczej zwiększała napięcie.Znowu ogarnął nas mrok.Pociłem się mocno w wilgotnympowietrzu.Zatrzymaliśmy się przed pierwszym moim punktem obserwacyjnym.Poszedłem tam tylko z Ganelonem.Jezdzcy na wyvernach byli wszędzie, a ich wierzchowce walczyły wraz z nimi.Coraz mocniej przyciskaliobrońców do urwiska.Rozglądałem się, ale nie mogłem dostrzec ani Eryka, ani lśnienia jego klejnotu.- Którzy są nieprzyjaciółmi? - zapytał Ganelon.- Ci na smokach.Teraz, kiedy ucichła niebiańska artyleria, lądowali wszyscy i gdy tylko dotknęli stałego gruntu, ruszali do ataku.Patrzyłem uważnie, lecz nie dostrzegłem Gerarda wśród obrońców.- Przyprowadz naszych - poleciłem unosząc broń.- Powiedz im, żeby strzelali do ludzi i do zwierząt.Ganelonodszedł, a ja wymierzyłem w zniżającego się wyverna.Strzeliłem i obserwowałem, jak spokojny lot zmienia się wszaleńczy wir skrzydeł.Zwierzę uderzyło o zbocze i zaczęło kuśtykać bezradnie.Strzeliłem po raz drugi.Konający potwórwybuchnął płomieniem.W krótkim czasie miałem na koncie trzy takie ogniska.Przeczołgałem się na drugą z moichpoprzednich pozycji i bezpieczny wymierzyłem znowu.Trafiłem następnego, lecz tymczasem inne zawracały już w mojąstronę.Wystrzelałem resztę amunicji i w pośpiechu zacząłem przeładowywać.One już do mnie leciały.I były szybkie.Udało mi się jakoś je powstrzymać i właśnie ładowałem znowu, kiedy nadciągnęła pierwsza grupa moich ludzi.Wzmocniliśmy ogień, a kiedy nadeszli pozostali, przeszliśmy do natarcia.W dziesięć minut było po wszystkim.W ciągu pierwszych pięciu minut wrogowie najwyrazniej pojęli, że nie mają szans, i pognali w stronę krawędzi, gdzierzucali się w przepaść i przechodzili do lotu.Strzelaliśmy do nich cały czas, a płonące ciała i tlące się kości zaścieliłyziemię dookoła.Po lewej stronie wznosiła się stroma skała; jej szczyt ginął w chmurach i zdawało się, że może ciągnąć się w górębez końca.Wiatr rozwiewał dym i mgłę, a kamienie były splamione i zbryzgane krwią.Szliśmy naprzód strzelając, a obrońcy Amberu szybko zrozumieli, że przybywamy z odsieczą, i rozpoczęlinatarcie pod urwiskiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •