[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli on,  owłosiony małpoludodpowie, to dobrze, jeśli nie  to jest zapewne tak mało znaczącą postacią wcałej tej zagadce, że nie warto się nim zajmować.Po prostu żywa istota, zwa-biona na pokład statku przez program  kiedy, w jaki sposób  to sprawazupełnie nieistotna.Beans nie bacząc na swą starannie strzeżoną godnośćskakałby pod sufit z radości, gdyby kiedykolwiek usłyszał tak mądre i pełne104 logiki pierwsze zdanie.To jest człowiek! A ja?  Owłosiony małpolud ? Pocze-kaj tylko! Co z tego, bratku, że jesteś taki okropnie mądry, skoro wszystko, cotu się do tej pory wydarzyło, jest moją zasługą.Mnie zawdzięczasz tę swojąniewiarygodną inteligencję!!!Odezwał się cicho i spokojnie, starannie ukrywając jakiekolwiek oznaki ra-dości czy zapału.Niech tamten się przekona, że naprawdę on, owłosiony mał-polud, wymyślił i wykonał to wszystko.Mówił w sposób swobodny, lekki, jakkiedyś, gdy jako pierwszy asystent Beansa osadzał w miejscu różnych przemą-drzałych filozofów albo zbawicieli świata.Załatwiał ich w ciągu kilku minutokrągłymi, eleganckimi zdaniami.Pierwsze zdanie jeszcze rozumieli, na dru-gim załamywali się i podczas gdy jeszcze usiłowali je pojąć, on już kończyłpiąte.Ten też nie będzie mądrzejszy.Tymczasem jednak szare oczy patrzyły naniego cały czas z takim samym zainteresowaniem, uprzejmy uśmiech zaś byłcały czas jednakowo obojętny.Spróbował więc przyspieszyć, rozkręcił się, aż wpewnej chwili złapał się na tym, że robi z siebie idiotę.Tamten wiedział torównie dobrze, jak on sam.%7łe też od razu nie przyszło mu to do głowy.Wyją-kał więc, zupełnie wypadłszy z roli:  Jak się nazywasz? Uprzejmy uśmiechzrobił się jeszcze szerszy, błysnęły równe, białe zęby:  Mat.Powtórzył tozresztą jeszcze dwa razy, dla lepszego zrozumienia, co było bardzo złośliwe,choć niezamierzone:  Mat.M - a - t.Ale proszę cię, mów dalej, to bardzo cie-kawe.Spuścił więc z tonu, już nie chciał go poniżyć, a raczej zbliżyć się do nie-go.Jest przecież taki sam jak ja, dokładnie taki sam, bez najmniejszej różnicy.To niesamowite, ale wcale nie takie nieprzyjemne, rozmowa z samym sobą.Traktował go teraz jak młodszego brata, którego bardzo kocha.Chciał muprzekazać wszystko, czym był bogatszy przez ten prosty przypadek, iż żył tu, naGalatei, w ciele Umu, dłużej niż tamten.Nagle przyszła mu na myśl faza regre-sji i zaczął się dopytywać. Nie będzie  wyjaśnił mu Mat. Jak to nie będzie?Dlaczego? Mat spokojnym, mentorskim głosem zaczął mu tłumaczyć:  Mylili-śmy się sądząc, że faza regresji związana, jest z typem osobowości transplan-towanej.Tymczasem zależy ona od osobowości przyjmującej.Jeśli osobowośćta zdaje sobie sprawę, że faza taka nastąpi, może nad nią panować.Gill miałjuż na końcu języka105 protest, że przecież on też o niej wiedział, a jednak nic mu to nie pomogło.Powstrzymał się jednak, lepiej żeby tamten o tym nie wiedział.Mat oczywiścieszybko go zdemaskował. A co  spytał z uśmiechem, w którym przemknąłślad politowania  tobie nie udało się uniknąć regresji?  Ależ nie, skądżeznowu, wiesz, ostrożność nigdy nie zawadzi, moim obowiązkiem było zapytać,czy ty.czy u ciebie. Czuł, że poci się nawet w tym klimatyzowanym po-mieszczeniu. Nie mówmy o tym.Na wszelki wypadek pamiętaj, Mat, że gdy-byś tylko cokolwiek poczuł, natychmiast daj mi znać.Wracając jednak do te-matu.Mówił dalej.Czuł się jak w koszmarnym śnie, niosąc jakiś wielki, corazcięższy głaz po drodze wydłużającej się w nieskończoność.Opowiadał owszystkich swych wahaniach, o porażkach, mówił o Sidzie, o Maximach, oEddiem, o tragicznej wyprawie śmigłowcem i śmierci Maximów, wreszcie otym, jak odnalezli zatokę i przylecieli po nich vospem.Ostatnie zdanie jeszcze brzmiało w powietrzu:  teraz, z wami, wszystko bę-dzie lepiej.Czy naprawdę? Musi w to wierzyć, bo w przeciwnym razie wszyst-ko straci sens.Był zły na siebie, napięcie, jakie odczuwał, niepewność, nie byłyniczym lepszym od nieuzasadnionej obawy Sida.A tak w ogóle to mój szanow-ny sobowtór nie jest najlepiej wychowany.To on powinien teraz mówić, musisobie zdawać sprawę z tego, że bez względu na ciało Umu, ja jestem starszywiekiem.Nie, to bzdura, nie starszy wiekiem, lecz rangą, tak można by to na-zwać.On tymczasem słucha i patrzy.Całe szczęście, że przestał się głupiouśmiechać.A może jednak dosięgła go regresja? Może to nieładnie z mojejstrony, ale wcale bym tego nie żałował! Gdy sobie tak siedzi i marszcząc czołopatrzy na mnie jak na przedmiot, nie przypomina zupełnie mnie.Nie, to zu-pełnie ktoś inny, tak, już wiem kto, niemożliwe, nigdy bym w to nie uwierzył,ta dumna postać, te oczy, usta, pewność siebie, nadęte, pyszne traktowanieinnych  tak, to Norman!Poderwał się, kulejąc zaczął chodzić tam i z powrotem.Głupi jesteś, nerwyodmawiają ci posłuszeństwa.Przelot, siedem razy powtarzana cyrkowa gimna-styka po linie między łodzią a vospem  nawet ten nieustraszony atleta by toodczuł.Mat śledził go z zaciekawieniem.106  Dlaczego utykasz? Coś ci się stało podczas transportu? Nie, to jeszcze z dzieciństwa, złamanie  machnął lekceważąco ręką zupełnie mi to nie przeszkadza.Co więcej, temu utykaniu zawdzięczam wła-śnie, że tu jestem. Nie wspomniałeś o tym. Czyżbym miał ci opowiadać cały mój życiorys od nieznanego bliżej mo-mentu urodzin? My  zaciął się  to znaczy moje plemię ledwo potrafiło li-czyć do dwudziestu, jeśli już ktoś w ogóle zadał sobie trud liczenia czegokol-wiek.Lat nie liczyliśmy nigdy. Dziwne  uprzejmy uśmiech nabrał teraz zabarwienia ciekawości wyobraz sobie, że nasi starcy utrzymywali, iż kiedyś żyły takie owłosione.hm.istoty, jak wy.Nie wierzyliśmy im. A tymczasem mieli rację.Na przykład w tej części planety moje plemiębyło najwyżej rozwinięte. Oczywiście  cisza  oczywiście.Przecież w przeciwnym razie nie wy-brałby go program Galatei.A wasz język? Na ile był rozwinięty? Mógłbyś po-wiedzieć kilka słów po waszemu?Odwrócił się gwałtownie.Czuł, że rzadka sierść jeży mu się na plecach.Nigdy dotąd jeszcze mu się to nie zdarzyło. Posłuchaj no, ty gładkolicy geniuszu!  syknął  ty chodząca doskona-łości, ty Apollo belwederski, bo niestety to także rozumiesz! Nie będziemyurządzać żadnych pokazów zwierząt w klatce! Zrozumiano! Nie jestem gadają-cym szympansem. Przepraszam cię, Umu, rozumiem cię w zupełności.Ja tylko ze wzglę-dów naukowych. Mam gdzieś twoje względy naukowe! A oprócz tego nie nazywaj mnieUmu! Jestem Gill. Tylko, że ja też, i to może być pózniej zródłem komplikacji. Dopóki jest nas tylko dwóch, nie będzie żadnych komplikacji. Przypomnij sobie oprócz tego, że ja też się nie sprzeciwiałem, kiedymówiłeś do mnie Mat.Jest mi to obojętne. Powtarzam ci, nazywam się Gill.Lepiej, jak to sobie wyjaśnimy na sa-mym początku. W porządku, Gill.Z pewnych względów zrozumiałe, że ci na tym tak za-leży.Mat oparł się znów głęboko w fotelu, obaj milczeli. Podsumowując dotychczasowe osiągnięcia można powiedzieć, że107 rozwiązałeś problem żywności, a Sidowi jako tako idzie nauka nawigacji. Co rozumiesz przez  jako tako ? To, co słyszałeś.Odważyłbyś się powierzyć mu stery Galatei?Nie odpowiedział.Niemiłe pytanie, a w dodatku zbędne.Odpowiedz jestprzecież oczywista [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •