[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kandydaciwyglądali na oszołomionych i niepewnych siebie.Wszystkie rozmowy stanowiły wariacje natemat:- Ale co zrobiłeś, kiedy.Na placu nie było żadnych demonstrantów.Dziwne, bo pogoda znacznie siępoprawiła.Po niebie przesuwały się wysokie chmury, a od lądu wiał zimny wiatr.Ale mimowszystko było dość zimno.Lawrence pomyślał, że chętnie zjadłby pieczonego ziemniaka.Gdy wszedł do baru, Joona już tam była.Siedziała na swoim zwykłym miejscu,otoczona przez puste stołki.Lawrence nie był pewien, jak wyglądają teraz ich relacje, więcdla pewności usadowił się o jeden stołek dalej i zamówił swój sok.- Może powinieneś poprosić o coś mocniejszego? - podsunęła.- Wyglądasz, jakbyśmiał ciężki dzień.- Alkohol nic tu nie da.Poza tym wygląda na to, że jutro będzie jeszcze gorzej.Muszęmieć czysty umysł.- Warto się tak męczyć? Lawrence pociągnął długi łyk ze szklanki.- O, tak.- Nie wydaje mi się.Spójrz na siebie.Co oni ci dziś zrobili?- Może powiem tak: jeśli kiedyś rozbijesz się samolotem na lodowej pustynizamieszkałej przez ludożercze zombie, to trzymaj się blisko mnie.W porównaniu z tym, codziś przeszedłem, to pestka.Joona przekrzywiła głowę, obrzucając go zainteresowanym spojrzeniem.- I jak to ma pomagać w wyborze przyszłych oficerów?- Testuje naszą umiejętność myślenia pod presją.Przez cały dzień wrzucali nas w samśrodek najróżniejszych sytuacji.- Obrócił szklankę w dłoniach, wpatrując się w niąnieszczęśliwym wzrokiem.- Niezbyt dobrze mi poszło.Sam już nie wiem, ile razy zginąłem.Ale z tego, co słyszałem od innych to chyba poradzili sobie niewiele lepiej.- Dobry jesteś?- Co masz na myśli?Joona przesunęła rękę po barze, odsuwając od siebie filiżankę.Nachyliła się ku niemuz kocią gracją.- To znaczy.jesteś żołnierzem, prawda? Bywałeś już w ciężkiej sytuacji na którejś ztych planet, które plądrowaliście?- Tak.Ale przed wyruszeniem szkolili nas we wszystkim.Tłumaczyli, jak radzić sobiez wrogim tłumem albo w razie napaści.Wtedy wiem, co robić.- Tak, ale wszystko sprowadza się do tego, by zachować opanowanie, kiedy robi sięgorąco.Teraz po prostu podkręcili płomień.Te sytuacje naprawdę były bez wyjścia czy poprostu dałeś ciała?- Oho, widzę, że nie bierzesz jeńców.Pewnie w niektórych przypadkach mógłbym sięspisać lepiej, gdybym lepiej znał się na inżynierii i takich tam.- A nie przyszło ci do głowy, że te testy mogą mieć podwójny cel? Moim zdaniemtestują nie tylko umiejętność myślenia, ale i charakter.Lawrence zgarbił się na stołku.- Pewnie tak.W takim razie mam przejebane.- Dlaczego? - spytała z leniwym rozbawieniem.Lawrence dopiero teraz zdał sobiesprawę, jaka jest naćpana.- Bo nie mam charakteru.Sama to powiedziałaś.- Wcale nie.Powiedziałam, że masz niewłaściwy charakter, a to powinno się świetniesprawdzić w takim eksperymencie.Właśnie kogoś takiego potrzebują. - Miejmy nadzieję.Dasz radę wrócić do domu?Dziewczyna wyprostowała się gwałtownie.- Nie potrzeba mi twojej pomocy.Mam kartę rowerową.Wezmę sobie rower zestojaka i fiuuu! Jestem w domu.- Spojrzała na barmana i pokiwała palcem, wskazującfiliżankę.- Jeszcze raz to samo.Lawrence dopił sok i wstał.- Uważaj na siebie.Przed wyjściem podszedł do drugiego końca baru, gdzie barman właśnie parzyłherbatę.- Proszę coś dla mnie zrobić - powiedział cicho.- Gdy będzie wychodziła, proszęwezwać jej taksówkę.To powinno wystarczyć.- Położył na blacie europejskądwudziestodolarówkę.Barman skinął głową i schował banknot do kieszeni.- Jasne.Trzeci dzień upłynął pod znakiem pracy zespołowej.AS podzielił kandydatów napięcioosobowe grupy i umieścił ich we współdzielonym i-środowisku.Seria składała się zośmiu testów.Przez pierwsze pięć wszyscy na zmianę pełnili funkcję dowódcy grupy,podczas ostatnich trzech wszyscy mieli równy głos.W charakterze pierwszego ćwiczenia grupa Lawrence'a miała przeprawić się na drugibrzeg rzeki.Znajdowali się w środku dusznej, upalnej dżungli, pełnej owadów kąsającychodsłonięte miejsca i bulgoczących bagien wydzielających zapach siarki.Ze środka rzekizerkały na nich krokodyle, od czasu do czasu kłapiąc paszczami w oczekiwaniu.Na brzeguułożono liny, beczki smaru i deski.Niestety, było ich mało - nawet ułożone jedna za drugą niesięgnęłyby na drugi brzeg.Dowódca grupy zaczął wykrzykiwać rozkazy.Zamierzał zbudować platformęsięgającą do połowy rzeki, a potem zabrać deski z tyłu i przymocować na przodzie.Lawrencepomagał z zapałem, chociaż wiedział, że to strata czasu.Powinni zbudować tratwę.Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zacząć się ociągać, albo może zawiązać węzełluzniej niż należało.Nie byłby to otwarty sabotaż.ale skoro pomysł dowódcy i tak musiałprzepaść? Tylko dwa miejsca dla kandydatów.Uznał jednak, że AS prawdopodobniemonitoruje wszystkich, szukając śladów braku zaangażowania.Oczywiście, gdy tylko zamienili most w platformę i zaczęli budować ostatni odcinek,dwóch ludzi zaraz wpadło do wody.Krokodyle rzuciły się na nich, szeroko otwierając paszcze.Podczas swojej rundy Lawrence musiał umieścić ostatni głaz w prymitywnym kręguwarownym.Szybko przejrzał ekwipunek, który otrzymali, głównie tyczki, łopaty i liny, iwydał pozostałym instrukcje.Zmierzyli długość głazu i wysokość innych - dzięki temuustalili, jak głęboki dół należy wykopać.Potem przez dłuższy czas usiłowali wsunąć głaz dodziury, używając zaimprowizowanego systemu bloczków i dzwigni.Ta część wymagałanajwiększej koordynacji.Na szczęście, wszyscy pracowali idealnie, dokładnie wykonującrozkazy Lawrence'a.Ostatecznie masywny blok stanął na sztorc.Przez chwilę kołysał się naboki, ale w końcu znieruchomiał.Trzy ostatnie testy wprawiły go w irytację, a pózniej w zawód.Członkowie grupy byliza bardzo pochłonięci rywalizacją.Każdy upierał się przy realizacji własnego pomysłu.Lawrence podejrzewał, że AS specjalnie dobrał zadania w taki sposób, by każdy problemmiał kilka różnych rozwiązań.Kandydaci bez przerwy kwestionowali swoje decyzje, jęcząc inarzekając, zwłaszcza gdy odrzucono ich własny pomysł.Lawrence był przekonany, że towłaśnie on znalazł najskuteczniejsze rozwiązanie drugiego zadania i próbował krzykiemnakłonić pozostałych do współpracy, ale jego towarzysze zareagowali otwartą wrogością.Wszyscy byli zajęci raczej rywalizacją niż współpracą.Symulacje powoli odchodziły odrzeczywistych scenariuszy.Lawrence miał świeżo w pamięci doświadczenia z własnymplutonem i wiedział, że w rzeczywistości znacznie łatwiej się dogadać.Tego wieczoru prawie nikt się nie odzywał.Lawrence słyszał, że wśród innychzespołów podczas trzech ostatnich zadań o mało nie doszło do bójek.Przynajmniej jegowłasna grupa zachowywała się względnie spokojnie.Miał nadzieję, że policzą im to na plus.Joona stała na placu.Stragan z ziemniakami znów się pojawił, podobnie jak grupkademonstrantów.Dziewczyna szybko dostrzegła Lawrence'a i ruszyła prosto na niego.Mężczyzna zbył uśmiechem zdziwione spojrzenia pozostałych kandydatów, chociaż dobrzewiedział, co im chodzi po głowie.- To twoje - oznajmiła krótko Joona, wciskając mu dwudziestkę do ręki.- Niepotrzeba mi twojej litości.- To nie była litość.Po prostu martwiłem się o ciebie.- A prosiłam, żebyś się martwił?- A jak miałabyś to zrobić? Nie wiedziałaś nawet, na jakiej jesteś planecie.Dziewczyna odwróciła się gwałtownie i odeszła do swoich przyjaciół.- Radziłam sobie doskonale, zanim się zjawiłeś, kosmiczny chłopczyku.- Przepraszam, że żyję! - wrzasnął za nią Lawrence [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •