[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naprawdę macic tak krótką pamięć? Moja matka była dobrą kobietą!Moja matka była uzdrowicielką!Wainwright wystąpił naprzód, wystarczająco blisko Bess, by mogławyczuć w jego oddechu zapach whiskey i dostrzec w jego zbolałymwzroku szaleństwo.Jego głos przypominał powolne warczenie.- Twoja matka była wiedzmą!Tłum bez słowa odwrócił się do Bess plecami i zostawił ją klęczącą nazimnych kamiennych płytach, które ku zadowoleniu ogółu miałyuniemożliwić czarownicom powstanie z grobów i nagie przejażdżki namiotłach dookoła wsi.Bess patrzyła, jak odjeżdżają.Poruszyła się dopiero, gdy ostatni zintruzów zniknął z pola widzenia.Zrozumiała, że jej matka miała rację.Ci ludzie tkwili w szponach gorączki równie śmiertelnej jak dżuma iniebawem przyjdą po samą Bess.Szybko ruszyła do domu i zebrałatrochę rzeczy w niewielki węzełek.Jej dłoń zawisła nad tak cennymiprzedmiotami jak fajka ojca, lecz Bess jej nie zabrała.Miejsce takichrzeczy było w chacie.Wzięła najlepszy szal matki i zawiązała go wokółramion.Stojąc w progu, obrzuciła swój jedyny dom przeciągłymspojrzeniem, a potem wyszła, zamykając za sobą drewniane drzwi.Otwarła bramy pomiędzy zagródkami i wypuściła żywy inwentarz napola.Krowa przeszła kilka kroków i zaczęła się paść.Szepta odgoniła muchy rzutem ogona i zajęła sięposzukiwaniem delikatnych pędów.Zwierzęta miały pod dostatkiemtrawy i dostęp do zródlanej wody.Kurczęta będą sobie musiały poradzić zlisami.Bess zatrzymała się na chwilę przy grobach, nadal niezdolnawydobyć słów, i przemówiła do nieobecnych samym sercem.Wzapadającym mroku ruszyła pewnie przed siebie, nie wiedząc, kiedy i czyw ogóle powróci.Musiała dotrzymać obietnicy.Bess dobrze znała lasy Batchcombe.Bawiła się w nich jako dziecko, ajako osoba dorosła szukała w nich skarbów.Zakradała się tam, by zebraćdziki czosnek lub mech bądz zerwać kwiaty potrzebne matce doprzygotowania leków.Wraz z bratem wspinała się na wiele węzlastychdębów i zrywała paski srebrzystej kory brzóz, która pomagała rozpalićogień.Drogę znalazła bez trudu pomimo coraz słabszego światła.Zanimujrzała chatę Gideona, sowy zaczęły już pohukiwać, a jeże rozpoczynałyswą nocną aktywność.Sama chata była niewielka, drewniana izwyczajna.Jej wyblakłe bale doskonale pasowały do otaczających je pni iwydawały się zlewać z lasem, wtapiając się w kłujące objęcia drzew iposzycia.Wzrok przykuwała scena z lewej strony domu.Znajdowało siętam coś, co teraz, w ciemnościach , wyglądało jak dwa drzemiące smoki,siedzące ze zwieszonymi głowami, których dymiące oddechy oddawałypowolny rytm ich uśpionych serc.Po bliższym przyjrzeniu dziwy teokazywały się nic fantastycznymi stworzeniami, lecz dziełem człowieka,gdyż były to kopce, w których Gideon wypalał węgiel drzewny.Dzień inoc paliły się co najmniej dwa z nich, a inne stygły.Ich kruchy plonzmieniał się z płonącego drewna w suche, ciemne kawałki, oczekujące, ażktoś je podniesie z wypełnionego popiołem łoża.Gdy Bess znalazła siębliżej pomrukujących wgłębień, poczuła przerażający żar przebijający sięna zewnątrz pomimo warstwy torfu, która go przykrywała i nie dopuszczała powietrza do wnętrza.Dziewczynadziwiła się, że te plamy ognia nie wymknęły się spod kontroli i niepożarły domostwa, a może i całego lasu.Szybko przeszła obok tychstraszliwych obiektów i skierowała się do chaty.Właśnie zamierzałazapukać, kiedy drzwi otwarły się na oścież.Gideon musiał ją widzieć.Bez słowa patrzyli na siebie, a jedynym dzwiękiem przerywającym pełnąnapięcia ciszę był odległy pomruk płonącego węgla drzewnego.Po chwiliGideon odsunął się na bok i gestem zaprosił ją do środka.Nawet wówczasBess ciężko było uwierzyć, że z własnej woli oddaje się w opiekęmężczyznie, o którym wiedziała, iż jest zdolny do gwałtu i morderstwa zzimną krwią.Zobojętniała na własny los, co wynikało z rozpaczy, żalu iprzemożnego uczucia beznadziejności.Jedyną izbę, zajmującą całą powierzchnię domu, oświetlały słabodwie lampy.Oprócz nich światło dawał ogień płonący na kamiennympalenisku.Stały przy nim dwa krzesła, niewielki stół i ława, kilka półek, aprzeciwległym rogu duże, przykryte puchową pierzyną łoże.Besszwróciła się do Gideona.Już miała się odezwać, ale ją uprzedził:- Twoja matka nie żyje.Nie było to pytanie, tylko stwierdzenie faktu, tak wyzbytejakichkolwiek uczuć, że nie przyniosło ono Bess pociechy ani powodu dourazy.Skinęła jedynie głową, a potem powiedziała:- To moja matka.Ona kazała mi przyjść do pana.Gideon podszedł bliżej, taksując Bess wzrokiem, z głową lekkoprzechyloną na jedną stronę.Pomimo zmęczenia stwierdziła, że ma dośćenergii, by czuć oburzenie na taki sposób traktowania.Właśnie zostałasierotą, była sama na świecie, przerażona i wyczerpana, a on nie miał dlaniej jednego miłego słowa ani współczucia.Co sprawiło, że jej matkauwierzyła, iż w ogóle zamierzał jej pomóc? - Jeżeli nie jestem tu mile widziana, oczywiście sobie pójdę- oznajmiła.Gideon tylko machnął dłonią.- Wybacz mi - powiedział.- Mamy ze mnie gospodarz.Nie jestemprzyzwyczajony do towarzystwa.Usiądz, proszę.- Wskazał wygodne krzesło z lewej strony kominka.Bess zsunęła z ramion szal i umieściła go wraz z węzełkiem napodłodze.Krzesło było miękkie od poduszek, więc gdy tylko na nimusiadła, poczuła przemożne zmęczenie.- Odpocznij chwilę - polecił Gideon.- Kiedy ostatnio jadłaś?Bess potarła skronie.-Nie przypominam sobie.- Przyniosę coś zatem.Będziesz potrzebowała siły do tego, co nasczeka.Bess zamknęła oczy, zamierzając jedynie dać im odpocząć, lecz już pochwili usnęła.Zniła o smokach latających nad lasami Batchcombe, a gdyzmusiły Nathaniela Kilpecka do panicznej ucieczki, spomiędzy ich kłówwydobywał się dym.Następnie sen się zmienił i smoki zwróciły sięprzeciwko Bess.Obudziła się natychmiast, prostując plecy na krześle.Wjej przyćmioną świadomość wnikały dzwięki ballady  Greensleeves".Wełniany koc, którym przykrył ją Gideon, zsunął się na podłogę.Gdybyła w stanie skupić wzrok, dostrzegła, że siedzi nieruchomo jak kamieńna krześle naprzeciw niej, w dłoni trzyma fajkę i przygląda się jej, nucącmelodię.Przygląda się i czeka.Fajką wskazał stół.-Jedz-polecił.Bess spełniła polecenie.Z zaskoczeniem odkryła, że jest głodna jakwilk.Na stole stała smaczna potrawka z królika z pikantnymi ziołamioraz chleb, który można było moczyć w sosie.Jadła łakomie, nie dbającnawet o to, że Gideon nie spuszcza z niej wzroku.Kiedy skończyła, wstał i niespiesznie zacząłchodzić po izbie.Bess zaczęła się zastanawiać, co się teraz zdarzy.Przebywała z kimś, kto był dla niej przecież całkiem obcy.Nigdywcześniej nie spędziła nocy w jednej chacie z mężczyzną.Nie miał jej ktochronić.Była zdana na jego łaskę, a przecież nie miała pojęcia, czegonależy się po nim spodziewać, poza świadomością, że jest zdolny zabraćjąwszędzie tam, gdzie zapragnie.Wyprostowała się.Nie pozwoli odebraćsobie tej resztki godności, jaka jej jeszcze została.Zauważył jej niepokój,jednak nie zrobił nic, by uspokoić jej umysł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •