[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fara-day poczuł narastającą panikę.Nie tłumacząc się szwagierce, informując tylko,że ważne sprawy wzywają go na północ, wskoczył do pierwszego pociągu i wy-pożyczył w Barstow konia.Kiedy jednak dotarł do słonego jeziora, które wy-schło przed tysiącem lat, po Elizabeth ani ]ej obozie nie było nawet siadu.Zeskoczył z konia, zdarł z głowy kapelusz. Gdzie jesteś, najdroższa?  zawołał.RLT Odchodził od zmysłów z niepokoju.Czy coś jej się stało? A może zachoro-wała?Po powrocie do Casa Esmeralda zdesperowany wysłał telegram na adresuczelni, na której wykładała.Elizabeth jednak nie odpowiedziała.Wysłał drugi tym razem do jej dziekana  wyrażając niepokój o profesor Delafield.Dzie-kan odpisał, że nie spotkało jej żadne nieszczęście.Czuje się dobrze, wróciła doobowiązków zawodowych i prowadzi wykłady.Faraday ze zdumieniem wpatrywał się w litery.Był jak skamieniały.Nie czułnic. Profesor Delafield czuje się dobrze i wróciła do obowiązków zawodowych".Faraday napisał do Elizabeth długi płomienny list, w którym pytał, co się sta-ło, i błagał, by wróciła do Kalifornii.Kiedy nie odpowiedziała, napisał drugi inastępny, zaklinając o wyjaśnienia.Nie doczekawszy się odpowiedzi i na te, zro-zumiał, że Elizabeth go porzuciła, choć nie miał pojęcia dlaczego.Wpadł w rozpacz.Czyżby byt dla niej tylko zabawką? Może kobieta, którapali papierosy i nosi spodnie, igra z mężczyznami, by zemścić się na tychwszystkich, którzy wcześniej potraktowali ją jak igraszkę.Tak trwała nieustannakaruzela myśli i uczuć  od bólu, przez smutek, po gniew.Chciał wsiąść do najbliższego pociągu do Nowego Jorku, lecz Bettina przy-pomniała mu o jego zobowiązaniach wobec córki i wobec niej.Przygnębiony iapatyczny spędzał długie godziny na patiu Casa Esmeralda, przeglądając barwneszkice z pustyni.Pewnego dnia Morgana wdrapała mu się na kolana, otoczyłaramionkami jego szyję i spytała, dlaczego jest taki smutny.Przytulił ją mocno iukrył twarz w jej kasztanowych lokach.Potem przyniósł swoje rysunki przed-stawiające ruiny Pueblo Bonito, hogany Nawahów i puebla Indian Hopi.Trzymając córkę na kolanach, siedział w promieniach słońca i opowiadał oscenie, którą narysował w wiosce Indian Hopi. Ten taniec to modlitwa o deszcz.Oni, aniołku, wierzą, że węże są ichbraćmi, którzy zejdą pod ziemię i poproszą przodków, by sprowadzili deszcz.RLT Tych, którzy chodzą wokół placu i głośno się modlą, nazywają kapłanami wę-żów.Morgana z uwagą przyglądała się rysunkowi trzynastu mężczyzn, których cia-ła były pomalowane na brązowo, a twarze na czarno.Mieli na sobie skąpe prze-paski biodrowe, koszule z frędzlami i mokasyny.Na głowach zaś nosili czerwo-nobrązowe pióropusze.Niektórzy trzymali żywe węże w ustach, inni  w dło-niach, a jeszcze inni tańczyli z wężami oplecionymi wokół ramion. Byłem jednym z ostatnich białych, którzy widzieli tę uroczystość  opo-wiadał Faraday. Indianie nie mogą już odprawiać swoich rytuałów.Zostaływyjęte spod prawa. Co to znaczy, tatku? To znaczy, aniołku, że Indianie nie dostali na nie pozwolenia.Rząd zaka-zał im wykonywania ich tradycyjnych tańców. Dlaczego?Potarł brodę.Jak to wyjaśnić? Władze sądzą, że jeśli Indianie porzucą swoje tradycyjne obrzędy, stanąsię jak biali.Kiedy usłyszał o zakazie organizowania uroczystości, zadał Johnowi Wheele-rowi to samo pytanie. Kiedyś w ten sposób zapobiegano powstaniom"  odparł z niesmakiemkowboj.  No i przyjęło się uważać, że wystarczy zakazać im kultywowaniadawnych tradycji, a staną się pokorni jak owieczki".Faraday myślał o następnych pokoleniach, które taniec węża będą znały tylkoz opowieści.Czy jego rysunek będzie jednym z ostatnich świadectw ginącej tra-dycji? Teraz żałował, że nie utrwalił na papierze innych wydarzeń.%7łałował, żeWheeler wtedy w hoganie zabrał mu szkic z rytuału uzdrowienia.Kowboj niemiał racji, zabraniając rysowania i fotografowania świętych obrzędów Nawahów.Jeśli się ich jakoś nie utrwali, wszystkie odejdą w zapomnienie.RLT Przeraziła go ta myśl.Przypomniał sobie Elizabeth i zapał, z jakim dokumen-towała każdy prekolumbijski rysunek wyryty w skale. Stanowimy idealny tan-dem, Faradayu!".Serce znowu przeszył mu ból.Wiedział, że już zawsze tak bę-dzie, ilekroć o niej pomyśli.Gdyby chociaż zrealizowali swoje marzenia owspólnej pracy, gromadzeniu wiedzy antropologicznej i utrwaleniu jej na kartachksiążek.Kiedy przekładał kartkę, by pokazać Morganie następny rysunek  przed-stawiający Indianki Hopi przy żarnach  uświadomił sobie, że właściwie rozpo-czął już misję, o której myśleli z Elizabeth.Wyprawy z Johnem Wheelerem za-owocowały bogatym, kolorowym zapisem indiańskich tradycji.Na krótko nadbólem po utracie Elizabeth wzięło górę znajome podniecenie, które poczuł naSmith Peak.Ożyło w nim pragnienie kontynuowania tej misji.Chciał znów pod-różować ze szkicownikiem, tworzyć kronikę ginącej kultury.Po raz pierwszy od wielu tygodni zapłonęła w nim iskra nadziei.Przełożyłkartkę i wtedy odsłonił się portret dziewczyny, którą nazywał Kwiatem Dyni.Pa-trzył na jej podłużne oczy i pełne wargi, jakby liczył, że do niego przemówi. Co to jest, tatku?  zapytała Morgana, pokazując trzy pionowe kreski naczole dziewczyny. To tatuaż, aniołku.Indianie nacinają skórę i wcierają w nią atrament. Po co? Zdaje się, że to oznaka przynależności do plemienia.Dziewczynka przezdłuższą chwilę wpatrywała się w tatuaż. Czy my należymy do plemienia, tatku?  spytała wreszcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •