[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po południu selveneswrócili na zamek, prowadząc ze sobą ładną ciemnowłosą dziewczynę.Zabrali ją do pokojuna drugim piętrze, gdzie czekała już Ursanna de Veysse, kazali podać wino i owoce.Zzadrzwi dochodziły śmiechy i śpiewy, wszyscy najwyrazniej znakomicie się bawili.A potem selvenes zaczęli umierać.Dwoje skonało już w pokoju, pozostałym udałosię wybiec na zewnątrz.Młoda pokojówka, która chciała pomóc swojej pani, nagleupadła bez życia na schodach.I wtedy p zostali służący, przekonani, że mają doczynienia z p tężną magią, po prostu uciekli.%7ładen z nich nie widział tajemniczegonapastnika, który tego popołudnia siał w zamku śmierć.Ktoś - Jordan nie wiedział kto, bo na widok jego miny służący pośpiesznie zwalaliwinę jeden na drugiego - przekręcił klucz, pewnie w nadziei, że w ten sposób odgrodzi sięod niebezpieczeństwa.Nie wiedział, że w środku została dziewczyna, której udało sięuniknąć śmierci.Dziewczyna, której dziewięć godzin spędzonych w pokoju razem zdwójką zmarłych na zawsze odebrało rozum.W ciałach selvenes, podobnie jak w przypadku marynarzy i pasażerów Dei Gratii",Jordan nie znalazł żadnych śladów, dzięki którym mógłby rozwikłać zagadkę ich śmierci.Jedyną wskazówką pozostawały słowa selvenes.Wtedy, w kościele, powiedzieli mu, żewyłowili z wody jednego z pasażerów.Był taki śliczny i bezradny, że nie mieliśmy sercago dobić, mówili, śmiejąc się.Teraz powoli wraca do zdrowia.Ale służba zaprzeczyła, by w129zamku przebywał ktoś taki.Selvenes zakpili sobie z Jordana.Ale gdyby w ogóle nie byłożadnego nieprzytomnego pasażera, żart ten nie miałby sensu.Miałby za to sens, gdybyów śliczny i bezradny pasażer był.no właśnie, kim?I dlaczego nikt nie widział mordercy? Młoda pokojówka skonała na oczachpozostałych służących, a mimo to nikt nie potrafił powiedzieć, co właściwie ją zabiło.Może morderca jest niewidzialny.Albo tak mały, że trudno go dostrzec.W głowie Jordana pojawiło się niejasne wspomnienie.Te słowa: maleńki morderca"z czymś mu się kojarzyły.Gdzieś już je słyszał albo czytał.I piękny.Właśnie tak: maleńki, piękny morderca".Selvenes wspominali, że uratowany z Dei Gratii" pasażer był bardzo ładny.Z zamyślenia wyrwał Jordana wrzask.Krótki, ostry, straszny.I w jakiś upiorny sposóbpodobny do tamtego przeciągłego wycia, które słyszał w zamku.Odwrócił się.Dóna Margalida szarpała się z siostrzenicą, najwyrazniej nie mogącsobie z nią poradzić.Ramiona dziewczyny młóciły powietrze, Andrea poruszała się jakzepsuta mechaniczna lalka: sztywno, chaotycznie, z nieludzką determinacją.Parłanaprzód w stronę morza, kalecząc dłonie i kolana na ostrych skałach.Uciekała przedczymś, co znajdowało się na łące.Dóna Margalida próbowała ją przytrzymać, uspokajającjednocześnie.Jordan podbiegł i chwycił dziewczynę.Z jej otwartych ust wciąż wydobywały sięchrapliwe krzyki, wybałuszone, po brzegi wypełnione grozą oczy wpatrywały się teraz włąkę, w jeden punkt, w którym nic, na Boga, nic nie było przerażającego.- Co się stało, kochanie? Powiedz, ciocia zaraz ci pomoże.Zdesperowany Jordan uderzył Andreę w twarz.Pierścień, który nosił teraz na prawej,zdrowej dłoni, rozciął jej wargę.Wąski strumyczek krwi pociekł po brodzie dziewczyny.Krzyczała coraz ciszej, zachłystując się, jakby nie mogła złapać tchu.W końcu umilkła.130Strumyczek krwi na brodzie powoli zwalniał biegu, aż zamarł zupełnie.Jordan położył nieruchomą dziewczynę na ziemi.Nie oddychała już.I nie musiał nawetrozcinać jej ciała, by poznać przyczynę śmierci.W ten radosny, słoneczny dzień, gdy wiosenny wiaterek poruszał długimi zdzbłami traw,po błękitnym niebie krążyły mewy, a na uchu wełnistej owieczki przysiadł kolorowymotyl, Andrea umarła z przerażenia.- Panie.- Peyretou na widok wyrazu twarzy pracodawcy cofnął się i zamilkł.- Tak?Chłopak przez chwilę zbierał się na odwagę.Na szczęście Jordan wyglądał już naopanowanego.- Posłaniec właśnie przyniósł list.Z Dubes.Ojciec Inian upadł obok kuchennego stołu.Chyba.W każdym bądz razie właśnietam pił mocną wódkę pędzoną przez tutejszych chłopów, a gdy skończył się jej zapas,przerzucił się na mszalne wino.Spił się jak świnia, myśląc o tym, jak wiele pracy czekago, nim zdoła przywrócić Bogu mieszkańców Górnego Tarris, i o tym, co wydarzyło sięw zamku.On także wiedział, że jeśli w najbliższym czasie nie uda się odnalezć tajemniczegozabójcy, w zamku znów ktoś umrze.Niewiele pamiętał z tej nocy.Rankiem ktoś chwycił go pod ramiona i zawlókł dołóżka, a nawet przewrócił na bok, dzięki czemu ksiądz nie zadławił się własnymiwymiocinami.Potem nieznany dobroczyńca odszedł, a ksiądz zasnął.Zbudził się po południu, gdy słońce powoli zbliżało się do horyzontu.Ktoś potrząsałnim mocno.- Czy chciałby ojciec zobaczyć portret mordercy?131Zadane uprzejmym tonem pytanie było dość cudaczne i ojciec Inian, uznając, że tosen, postanowił je zignorować.Zamknął na powrót oczy.Oprzytomniał na dobredopiero wtedy, gdy ktoś wylał mu na głowę kubeł zimnej wody.Usiadł na posłaniu irozkaszlał się.Pod jego czaszką rozlewało się pulsujące ognisko bólu, a suchy jakpieprz język przywarł do podniebienia, lecz myślał już w miarę jasno.Domenic Jordan podał mu szklankę wody, potem następną.- Chcę ojcu coś pokazać - powiedział.- Coś bardzo ważnego.- To o tym mordercy to nie żart?- Nie.Proszę spojrzeć.Jordan podał księdzu rysunek.Ojciec Inian patrzył przez chwilę na zbiorowy portretznajomych Andrei.Znajomych, których z pewnością nie zaakceptowałaby dónaMargalida.- To jeden z selvenes7.Od początku tak myślałem! Który to?- Ojciec widzi tylko to, co chce zobaczyć skarcił go łagodnie Jordan.- Proszęprzyjrzeć się uważniej.Wstał i otworzył okno.Słoneczne światło zakłuło księdza pod czaszką.Jęknął.- Tutaj.Ojciec Inian powiódł wzrokiem za palcem Jordana.Selvenes siedzieli na kobiercu wjakimś pokoju, z tyłu, za ich plecami, znajdował się stół.Na stole stał wielki szklanysłój z uwięzionym w środku kolorowym motylem.Rysunek nakreślono na tyle precyzyjnie,by rozpoznać, iż nie jest to żaden z miejscowych okazów.Motyl był zbyt duży, zbytegzotyczny.- Nie pojmuję.132- Otrzymałem dziś list, który potwierdził moje podejrzenia.Znajomy, któregoprosiłem o pomoc, podał mi między innymi nazwiska dwóch pasażerów Dei Gratii".Dla jednego z nich, mężczyzny o nazwisku Rustic Damarin, podróż do Dubes była ostatnimetapem znacznie dłuższej drogi.Wracał do domu aż z leżącej u wybrzeży Nowego ZwiataWyspy Prawdziwego Krzyża, gdzie spędził ostatnie lata.Nazwisko to pewnie nic ojcu nie mówi,ale ja je znam.Na Uniwersytecie Alestrańskim wiele o nim swego czasu dyskutowano.Jakieśpółtora roku temu przysłał list, właśnie z Wyspy Prawdziwego Krzyża, w którym chwalił się, żeodkrył osobliwe stworzenie.Był to motyl od jego nazwiska nazwany Damarinusem.Motyl tenmiał ponoć posiadać niezwykły system obronny.Damarin twierdził, że pył na jego skrzydłachzawiera nieznaną truciznę, która błyskawicznie paraliżuje układ oddechowy.Pył osypuje siępodczas lotu, a każdy ptak czy drapieżnik, który znajdzie się wystarczająco blisko, by wciągnąćgo do płuc, natychmiast pada martwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Po południu selveneswrócili na zamek, prowadząc ze sobą ładną ciemnowłosą dziewczynę.Zabrali ją do pokojuna drugim piętrze, gdzie czekała już Ursanna de Veysse, kazali podać wino i owoce.Zzadrzwi dochodziły śmiechy i śpiewy, wszyscy najwyrazniej znakomicie się bawili.A potem selvenes zaczęli umierać.Dwoje skonało już w pokoju, pozostałym udałosię wybiec na zewnątrz.Młoda pokojówka, która chciała pomóc swojej pani, nagleupadła bez życia na schodach.I wtedy p zostali służący, przekonani, że mają doczynienia z p tężną magią, po prostu uciekli.%7ładen z nich nie widział tajemniczegonapastnika, który tego popołudnia siał w zamku śmierć.Ktoś - Jordan nie wiedział kto, bo na widok jego miny służący pośpiesznie zwalaliwinę jeden na drugiego - przekręcił klucz, pewnie w nadziei, że w ten sposób odgrodzi sięod niebezpieczeństwa.Nie wiedział, że w środku została dziewczyna, której udało sięuniknąć śmierci.Dziewczyna, której dziewięć godzin spędzonych w pokoju razem zdwójką zmarłych na zawsze odebrało rozum.W ciałach selvenes, podobnie jak w przypadku marynarzy i pasażerów Dei Gratii",Jordan nie znalazł żadnych śladów, dzięki którym mógłby rozwikłać zagadkę ich śmierci.Jedyną wskazówką pozostawały słowa selvenes.Wtedy, w kościele, powiedzieli mu, żewyłowili z wody jednego z pasażerów.Był taki śliczny i bezradny, że nie mieliśmy sercago dobić, mówili, śmiejąc się.Teraz powoli wraca do zdrowia.Ale służba zaprzeczyła, by w129zamku przebywał ktoś taki.Selvenes zakpili sobie z Jordana.Ale gdyby w ogóle nie byłożadnego nieprzytomnego pasażera, żart ten nie miałby sensu.Miałby za to sens, gdybyów śliczny i bezradny pasażer był.no właśnie, kim?I dlaczego nikt nie widział mordercy? Młoda pokojówka skonała na oczachpozostałych służących, a mimo to nikt nie potrafił powiedzieć, co właściwie ją zabiło.Może morderca jest niewidzialny.Albo tak mały, że trudno go dostrzec.W głowie Jordana pojawiło się niejasne wspomnienie.Te słowa: maleńki morderca"z czymś mu się kojarzyły.Gdzieś już je słyszał albo czytał.I piękny.Właśnie tak: maleńki, piękny morderca".Selvenes wspominali, że uratowany z Dei Gratii" pasażer był bardzo ładny.Z zamyślenia wyrwał Jordana wrzask.Krótki, ostry, straszny.I w jakiś upiorny sposóbpodobny do tamtego przeciągłego wycia, które słyszał w zamku.Odwrócił się.Dóna Margalida szarpała się z siostrzenicą, najwyrazniej nie mogącsobie z nią poradzić.Ramiona dziewczyny młóciły powietrze, Andrea poruszała się jakzepsuta mechaniczna lalka: sztywno, chaotycznie, z nieludzką determinacją.Parłanaprzód w stronę morza, kalecząc dłonie i kolana na ostrych skałach.Uciekała przedczymś, co znajdowało się na łące.Dóna Margalida próbowała ją przytrzymać, uspokajającjednocześnie.Jordan podbiegł i chwycił dziewczynę.Z jej otwartych ust wciąż wydobywały sięchrapliwe krzyki, wybałuszone, po brzegi wypełnione grozą oczy wpatrywały się teraz włąkę, w jeden punkt, w którym nic, na Boga, nic nie było przerażającego.- Co się stało, kochanie? Powiedz, ciocia zaraz ci pomoże.Zdesperowany Jordan uderzył Andreę w twarz.Pierścień, który nosił teraz na prawej,zdrowej dłoni, rozciął jej wargę.Wąski strumyczek krwi pociekł po brodzie dziewczyny.Krzyczała coraz ciszej, zachłystując się, jakby nie mogła złapać tchu.W końcu umilkła.130Strumyczek krwi na brodzie powoli zwalniał biegu, aż zamarł zupełnie.Jordan położył nieruchomą dziewczynę na ziemi.Nie oddychała już.I nie musiał nawetrozcinać jej ciała, by poznać przyczynę śmierci.W ten radosny, słoneczny dzień, gdy wiosenny wiaterek poruszał długimi zdzbłami traw,po błękitnym niebie krążyły mewy, a na uchu wełnistej owieczki przysiadł kolorowymotyl, Andrea umarła z przerażenia.- Panie.- Peyretou na widok wyrazu twarzy pracodawcy cofnął się i zamilkł.- Tak?Chłopak przez chwilę zbierał się na odwagę.Na szczęście Jordan wyglądał już naopanowanego.- Posłaniec właśnie przyniósł list.Z Dubes.Ojciec Inian upadł obok kuchennego stołu.Chyba.W każdym bądz razie właśnietam pił mocną wódkę pędzoną przez tutejszych chłopów, a gdy skończył się jej zapas,przerzucił się na mszalne wino.Spił się jak świnia, myśląc o tym, jak wiele pracy czekago, nim zdoła przywrócić Bogu mieszkańców Górnego Tarris, i o tym, co wydarzyło sięw zamku.On także wiedział, że jeśli w najbliższym czasie nie uda się odnalezć tajemniczegozabójcy, w zamku znów ktoś umrze.Niewiele pamiętał z tej nocy.Rankiem ktoś chwycił go pod ramiona i zawlókł dołóżka, a nawet przewrócił na bok, dzięki czemu ksiądz nie zadławił się własnymiwymiocinami.Potem nieznany dobroczyńca odszedł, a ksiądz zasnął.Zbudził się po południu, gdy słońce powoli zbliżało się do horyzontu.Ktoś potrząsałnim mocno.- Czy chciałby ojciec zobaczyć portret mordercy?131Zadane uprzejmym tonem pytanie było dość cudaczne i ojciec Inian, uznając, że tosen, postanowił je zignorować.Zamknął na powrót oczy.Oprzytomniał na dobredopiero wtedy, gdy ktoś wylał mu na głowę kubeł zimnej wody.Usiadł na posłaniu irozkaszlał się.Pod jego czaszką rozlewało się pulsujące ognisko bólu, a suchy jakpieprz język przywarł do podniebienia, lecz myślał już w miarę jasno.Domenic Jordan podał mu szklankę wody, potem następną.- Chcę ojcu coś pokazać - powiedział.- Coś bardzo ważnego.- To o tym mordercy to nie żart?- Nie.Proszę spojrzeć.Jordan podał księdzu rysunek.Ojciec Inian patrzył przez chwilę na zbiorowy portretznajomych Andrei.Znajomych, których z pewnością nie zaakceptowałaby dónaMargalida.- To jeden z selvenes7.Od początku tak myślałem! Który to?- Ojciec widzi tylko to, co chce zobaczyć skarcił go łagodnie Jordan.- Proszęprzyjrzeć się uważniej.Wstał i otworzył okno.Słoneczne światło zakłuło księdza pod czaszką.Jęknął.- Tutaj.Ojciec Inian powiódł wzrokiem za palcem Jordana.Selvenes siedzieli na kobiercu wjakimś pokoju, z tyłu, za ich plecami, znajdował się stół.Na stole stał wielki szklanysłój z uwięzionym w środku kolorowym motylem.Rysunek nakreślono na tyle precyzyjnie,by rozpoznać, iż nie jest to żaden z miejscowych okazów.Motyl był zbyt duży, zbytegzotyczny.- Nie pojmuję.132- Otrzymałem dziś list, który potwierdził moje podejrzenia.Znajomy, któregoprosiłem o pomoc, podał mi między innymi nazwiska dwóch pasażerów Dei Gratii".Dla jednego z nich, mężczyzny o nazwisku Rustic Damarin, podróż do Dubes była ostatnimetapem znacznie dłuższej drogi.Wracał do domu aż z leżącej u wybrzeży Nowego ZwiataWyspy Prawdziwego Krzyża, gdzie spędził ostatnie lata.Nazwisko to pewnie nic ojcu nie mówi,ale ja je znam.Na Uniwersytecie Alestrańskim wiele o nim swego czasu dyskutowano.Jakieśpółtora roku temu przysłał list, właśnie z Wyspy Prawdziwego Krzyża, w którym chwalił się, żeodkrył osobliwe stworzenie.Był to motyl od jego nazwiska nazwany Damarinusem.Motyl tenmiał ponoć posiadać niezwykły system obronny.Damarin twierdził, że pył na jego skrzydłachzawiera nieznaną truciznę, która błyskawicznie paraliżuje układ oddechowy.Pył osypuje siępodczas lotu, a każdy ptak czy drapieżnik, który znajdzie się wystarczająco blisko, by wciągnąćgo do płuc, natychmiast pada martwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]