[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na przykład wyrzut sumienia za to, żenależą do gatunku, który zabił własnego boga.- Co słychać w świetlicy? - spytał Gabriel.Trudnomu się mówiło, usta odwykły.- Już nie będę chodziła do świetlicy.Przekrzywił głowę.Zabolało.Matka położyła dłoń najego włosach.Krótka, kłująca szczecina.- A co na to Pan Zwietlica? - spytał.- Wszystko już jest inaczej - powiedziała.- Przepra-szam.- Za co mnie przepraszasz?Wzięła głęboki oddech, zamrugała oczami i powstrzy-mała płacz.- Policjanci mówią, że złapią człowieka, który ci tozrobił.Gabriel chciał się zaśmiać, ale zaczął kaszleć.Matkazaczęła go głaskać.Ta dłoń nie denerwowała go już, byładłonią człowieka, a nie matki, od której wstyd przyjmowaćpieszczotę.Więc o to chodzi, pomyślał, zamykając oczy i wyciąga-jąc się na łóżku po skurczach kaszlu.Dłoń głaszcząca po-liczki, przesuwająca się po skórze, po gruczołach, keraty-nocytach, melanocytach, małych włoskach.Poczuł, jakjego pierś unosi się, jak rozszerzają się żebra, a płuca na-dymają się i znowu kurczą.Oddycham, pomyślał.Zanim nadejdzie śmierć, gdy dusza idzie na ryby, nadjeziora odległe, ciała oddychają.Oddychają ludzie i zwie-rzęta jak łagodne ukwiały.Gdzie spojrzeć, oddychają nasibliscy i wrogowie.Otaczają nas pompy.Otaczają nas mie-chy.%7łycie to siła, która męczy i naciąga mięśnie, to prze-moc kwaśnawa, która twarz wykrzywia i skręca, aby po-wstał znany ludziom grymas: on się uśmiecha.Patrzcie,jak mi smutno.Bez tego jest spokój, luzniej jest bez tego.Wszystkowtedy spada, miłe jest spadanie.To jedyny ruch dostępnyumarłym.Jak rozluznione zwierzęta, uśmiechnięte lwymorskie, oni spadają, spadają wśród mroku, wśród wiecz-nego powiewu od oceanu.Tu nie będzie kropki, to powol-ne spadanie, tu nie będzie dna.- Siostro! Siostro! - zaczęła krzyczeć matka, ale jejgłos był coraz dalej, a Gabriel spadał coraz niżej.Teraz był sam.Wciąż jasno.Nie wiedział, czy to ten samdzień, czy może następny.Poczuł zimno, wlewające się wrękę.Uniósł ją i spojrzał.Pod skórą dłoni drżą niebieska-we żyły, biegną jak rzeki między wzgórza knykci.Odwró-cił dłoń.Z nadgarstka wyrastał plastikowy kranik, wbity wrękę i przyklejony plastrem.Plastikowa rurka biegła doumocowanego na metalowym stojaku worka z przezroczy-stym płynem.Widać wyjęli go prosto z lodówki i stąd tenchłód.Odwrócił głowę i wyjrzał za okno.Zobaczył niskie,żółte budynki szpitala na ziemi ściętej mrozem.Z wielkie-go komina unosiły się kłęby białej pary, zimny wiatr przy-ciskał ją do ziemi, nie dawał wzlecieć w niebo.Drzwi otworzyły się i wszedł kwadratowy komisarz po-licji, którego widział dawno temu, gdy próbował zgłosićsprawę swojego pobicia.Pokój wypełnił ostry zapachwody po goleniu.Policjant uśmiechnął się do Gabriela iusiadł na łóżku naprzeciwko.Czekał, aż chłopak odezwiesię pierwszy.- Jak to się stało? - spytał Gabriel.- Zawsze wracają na miejsce morderstwa - odpowie-dział komisarz z zadowoleniem.- Zawsze.Gabriel skrzywił się i wzruszył ramionami.- Natomiast kretyn, który cię postrzelił, pilnuje terazruchu.Mieli cię złapać, a nie polować na kaczki.- Aha.- Gdzie pistolet?- Wyrzuciłem.- A skąd go wziąłeś?- Znalazłem.Milczeli chwilę.- Skąd wiedzieliście, że to ja? - spytał Gabriel.- A wiedzieliśmy?- Miał pan mój adres.Komisarz złożył usta w dzióbek.- Twój rower ma podobno bardzo rzadko spotykanymodel kierownicy.Którą widać na zdjęciu spod cmenta-rza.Swoją drogą, ten gość, od którego kupiłeś rower, toniezły czub.Powiedział, że chce nas poinformować, bo niecierpi bezprawia, a Strażnik Parku dopuszcza się bezpra-wia.- A niby taki anarchista z kolczykami.- Nie było trudno cię znalezć, jezdziłeś po całej dziel-nicy w biały dzień.A na dodatek chciałeś, żeby biednyStachu z Inspectio odnalazł ci kolegę z podstawówki.Niepo to staruszek szedł na swoje, żeby mieć więcej kłopo-tów.- Jeśli dopuszczałem się bezprawia, to czemu pan tozrobił?- Co zrobiłem?- Pan przysłał mi jego adres.- Nic nie przysyłałem.- Komisarz teatralnie rozłożyłręce.Zachowywał się jak człowiek, który właśnie dopro-wadził do końca jakiś sprytny kawał, a puenta leżała przednim na szpitalnym łóżku.- Nic o tym nie wiem.- Aha.No to inaczej: czemu ktoś przysłał mi jego ad-res?- Jak sądzę, bo gówniarz był bezkarny i ten ktoś niemógł tego znieść.- Nikt nie jest bezkarny.- Tobie się upiekło.Co to było? Pobił was trochę i zwyżywał? Widzisz, inni mieli gorzej.Zgwałcił i pobiłkobietę w ciąży, poroniła.Skatował włóczęgę, zgwałcił gokijem, włóczęga potem umarł w szpitalu.Ale chłopak miałznajomych.Pracował jako silna ręka w zorganizowanejgrupie przestępczej.Więc nie miej za złe Stachowi, że cięspławił.- Pan mnie nie spławił.- Nie ja, tylko ktoś.Gnojek skrzywdził tylu ludzi, aten ktoś, kto przysłał ci jego adres, nie mógł nic zrobić ibardzo go to męczyło.Ale nie sądził, że go zabijesz.- A myślał, że co zrobię? Postraszę go i będzie lep-szy?- Nie wiem.Może przestrzelisz mu nogę.Nie sądził,że go zabijesz.- Na przyszłość nie popełni pan takiego błędu.- Ty też.Ty też.Gabriel przyglądał się ciężkiemu, zmęczonemu męż-czyznie.Komisarz z kolei opuścił wzrok na szeroką dłoń,owłosioną i ozdobioną złotym sygnetem.Wskazującympalcem delikatnie gładził paznokieć kciuka, jakby pocie-szał grubego, różowego maluszka.Korzystając, że poli-cjant nie patrzy, Gabriel niepostrzeżenie powtórzył tęczynność, chcąc ją wypróbować i sprawdzić, co czujegość.- Zastanawiałeś się kiedyś, czym jest zło? - spytałpowoli komisarz, nie podnosząc wzroku.- Nie, nigdy - odpowiedział Gabriel i przestał pocie-rać kciuk.- Ha.No a ja się często zastanawiałem w twoim wie-ku.I pózniej też.- Wyszło coś z tego zastanawiania?- Wyszło, wyszło.W ogóle warto się zastanawiać, cood lat próbuję wytłumaczyć tym moim kochanym pod-władnym matołkom.Ktoś musi się zastanawiać, skoronawet intelektualiści uznali, że do niczego i tak nie da radydojść i każdy ma rację [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Na przykład wyrzut sumienia za to, żenależą do gatunku, który zabił własnego boga.- Co słychać w świetlicy? - spytał Gabriel.Trudnomu się mówiło, usta odwykły.- Już nie będę chodziła do świetlicy.Przekrzywił głowę.Zabolało.Matka położyła dłoń najego włosach.Krótka, kłująca szczecina.- A co na to Pan Zwietlica? - spytał.- Wszystko już jest inaczej - powiedziała.- Przepra-szam.- Za co mnie przepraszasz?Wzięła głęboki oddech, zamrugała oczami i powstrzy-mała płacz.- Policjanci mówią, że złapią człowieka, który ci tozrobił.Gabriel chciał się zaśmiać, ale zaczął kaszleć.Matkazaczęła go głaskać.Ta dłoń nie denerwowała go już, byładłonią człowieka, a nie matki, od której wstyd przyjmowaćpieszczotę.Więc o to chodzi, pomyślał, zamykając oczy i wyciąga-jąc się na łóżku po skurczach kaszlu.Dłoń głaszcząca po-liczki, przesuwająca się po skórze, po gruczołach, keraty-nocytach, melanocytach, małych włoskach.Poczuł, jakjego pierś unosi się, jak rozszerzają się żebra, a płuca na-dymają się i znowu kurczą.Oddycham, pomyślał.Zanim nadejdzie śmierć, gdy dusza idzie na ryby, nadjeziora odległe, ciała oddychają.Oddychają ludzie i zwie-rzęta jak łagodne ukwiały.Gdzie spojrzeć, oddychają nasibliscy i wrogowie.Otaczają nas pompy.Otaczają nas mie-chy.%7łycie to siła, która męczy i naciąga mięśnie, to prze-moc kwaśnawa, która twarz wykrzywia i skręca, aby po-wstał znany ludziom grymas: on się uśmiecha.Patrzcie,jak mi smutno.Bez tego jest spokój, luzniej jest bez tego.Wszystkowtedy spada, miłe jest spadanie.To jedyny ruch dostępnyumarłym.Jak rozluznione zwierzęta, uśmiechnięte lwymorskie, oni spadają, spadają wśród mroku, wśród wiecz-nego powiewu od oceanu.Tu nie będzie kropki, to powol-ne spadanie, tu nie będzie dna.- Siostro! Siostro! - zaczęła krzyczeć matka, ale jejgłos był coraz dalej, a Gabriel spadał coraz niżej.Teraz był sam.Wciąż jasno.Nie wiedział, czy to ten samdzień, czy może następny.Poczuł zimno, wlewające się wrękę.Uniósł ją i spojrzał.Pod skórą dłoni drżą niebieska-we żyły, biegną jak rzeki między wzgórza knykci.Odwró-cił dłoń.Z nadgarstka wyrastał plastikowy kranik, wbity wrękę i przyklejony plastrem.Plastikowa rurka biegła doumocowanego na metalowym stojaku worka z przezroczy-stym płynem.Widać wyjęli go prosto z lodówki i stąd tenchłód.Odwrócił głowę i wyjrzał za okno.Zobaczył niskie,żółte budynki szpitala na ziemi ściętej mrozem.Z wielkie-go komina unosiły się kłęby białej pary, zimny wiatr przy-ciskał ją do ziemi, nie dawał wzlecieć w niebo.Drzwi otworzyły się i wszedł kwadratowy komisarz po-licji, którego widział dawno temu, gdy próbował zgłosićsprawę swojego pobicia.Pokój wypełnił ostry zapachwody po goleniu.Policjant uśmiechnął się do Gabriela iusiadł na łóżku naprzeciwko.Czekał, aż chłopak odezwiesię pierwszy.- Jak to się stało? - spytał Gabriel.- Zawsze wracają na miejsce morderstwa - odpowie-dział komisarz z zadowoleniem.- Zawsze.Gabriel skrzywił się i wzruszył ramionami.- Natomiast kretyn, który cię postrzelił, pilnuje terazruchu.Mieli cię złapać, a nie polować na kaczki.- Aha.- Gdzie pistolet?- Wyrzuciłem.- A skąd go wziąłeś?- Znalazłem.Milczeli chwilę.- Skąd wiedzieliście, że to ja? - spytał Gabriel.- A wiedzieliśmy?- Miał pan mój adres.Komisarz złożył usta w dzióbek.- Twój rower ma podobno bardzo rzadko spotykanymodel kierownicy.Którą widać na zdjęciu spod cmenta-rza.Swoją drogą, ten gość, od którego kupiłeś rower, toniezły czub.Powiedział, że chce nas poinformować, bo niecierpi bezprawia, a Strażnik Parku dopuszcza się bezpra-wia.- A niby taki anarchista z kolczykami.- Nie było trudno cię znalezć, jezdziłeś po całej dziel-nicy w biały dzień.A na dodatek chciałeś, żeby biednyStachu z Inspectio odnalazł ci kolegę z podstawówki.Niepo to staruszek szedł na swoje, żeby mieć więcej kłopo-tów.- Jeśli dopuszczałem się bezprawia, to czemu pan tozrobił?- Co zrobiłem?- Pan przysłał mi jego adres.- Nic nie przysyłałem.- Komisarz teatralnie rozłożyłręce.Zachowywał się jak człowiek, który właśnie dopro-wadził do końca jakiś sprytny kawał, a puenta leżała przednim na szpitalnym łóżku.- Nic o tym nie wiem.- Aha.No to inaczej: czemu ktoś przysłał mi jego ad-res?- Jak sądzę, bo gówniarz był bezkarny i ten ktoś niemógł tego znieść.- Nikt nie jest bezkarny.- Tobie się upiekło.Co to było? Pobił was trochę i zwyżywał? Widzisz, inni mieli gorzej.Zgwałcił i pobiłkobietę w ciąży, poroniła.Skatował włóczęgę, zgwałcił gokijem, włóczęga potem umarł w szpitalu.Ale chłopak miałznajomych.Pracował jako silna ręka w zorganizowanejgrupie przestępczej.Więc nie miej za złe Stachowi, że cięspławił.- Pan mnie nie spławił.- Nie ja, tylko ktoś.Gnojek skrzywdził tylu ludzi, aten ktoś, kto przysłał ci jego adres, nie mógł nic zrobić ibardzo go to męczyło.Ale nie sądził, że go zabijesz.- A myślał, że co zrobię? Postraszę go i będzie lep-szy?- Nie wiem.Może przestrzelisz mu nogę.Nie sądził,że go zabijesz.- Na przyszłość nie popełni pan takiego błędu.- Ty też.Ty też.Gabriel przyglądał się ciężkiemu, zmęczonemu męż-czyznie.Komisarz z kolei opuścił wzrok na szeroką dłoń,owłosioną i ozdobioną złotym sygnetem.Wskazującympalcem delikatnie gładził paznokieć kciuka, jakby pocie-szał grubego, różowego maluszka.Korzystając, że poli-cjant nie patrzy, Gabriel niepostrzeżenie powtórzył tęczynność, chcąc ją wypróbować i sprawdzić, co czujegość.- Zastanawiałeś się kiedyś, czym jest zło? - spytałpowoli komisarz, nie podnosząc wzroku.- Nie, nigdy - odpowiedział Gabriel i przestał pocie-rać kciuk.- Ha.No a ja się często zastanawiałem w twoim wie-ku.I pózniej też.- Wyszło coś z tego zastanawiania?- Wyszło, wyszło.W ogóle warto się zastanawiać, cood lat próbuję wytłumaczyć tym moim kochanym pod-władnym matołkom.Ktoś musi się zastanawiać, skoronawet intelektualiści uznali, że do niczego i tak nie da radydojść i każdy ma rację [ Pobierz całość w formacie PDF ]