[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było też wielu Aragończyków zMiguelem de Luisian, królewskim chorążym na czele, oraz niemało Katalończyków, a wśródnich Hug de Mataplana, kobieciarz i trubadur, ze swym ironicznym uśmiechem.Grupęuzupełniali rycerze zwani faidits, okcytańscy szlachcice, którym krzyżowcy zagrabili ziemie izamki; wielu z nich musiało sprzedać resztki swego mienia lub zaciągnąć pożyczkę, by nabyćkonia i niezbędny ekwipunek do walki z tymi, którzy z wszystkiego ich wyzuli.Dalej stali giermkowie, sierżanci i kapitanowie piechoty, a także łucznicy, kusznicy,procarze, lansjerzy i piesi z krótkimi mieczami.Pochodzili z oddziałów królewskich i książęcych, lub byli ochotnikamizwerbowanymi w Tuluzie, Foix i Cominges.Było też wielu najemników, którzy zawieralikontrakty na określony czas za określoną zapłatę.Zdarzało się, że w czasie jednej kampaniiwalczyli po stronie swoich wrogów z poprzedniej wojny.Pierwsi uciekali, kiedy bitwaprzybierała niekorzystny dla nich obrót. Zwit zaczął przed chwilą rozjaśniać niebo i wojsko wysłuchało mszy poprzedzającejbitwę.Już nie padało i kiedy kapłan zaczął czytać Ewangelię spomiędzy chmur wychynąłczerwonawy promyk słońca.Ludzie zachowywali całkowite milczenie przerywane tylkogłuchym szczękiem żelaza; patrzyli na wstający dzień, wiedząc, że dla wielu z nich będzie todzień ostatni.Jakby przychodzące z innego świata trele ptaków stanowiły kontrapunkt dla modlitwy,którą po łacinie, potężnym głosem odmawiał ksiądz.Pocałunek, uścisk,  kocham cię : takie było jego pożegnanie z Korbą, która, polecającgo swemu Bogu, pozostała w namiocie, pogrążona w modlitwie.Pedro spędził dużą część nocy czuwając nad swym orężem i modląc się, ale podkoniec zmogło go zmęczenie i spał może godzinę może mniej, kiedy Korba i jego giermek goobudzili.Był zmęczony, bardzo zmęczony, ale nadal się modlił.Miał nadzieję, że po nocnychmodłach odzyska wewnętrzny spokój, którego przez tyle miesięcy Bóg mu odmawiał ipójdzie w bój, ku swemu przeznaczeniu ze spokojnym umysłem.Ale tak się nie stało.- Panie Boże mój i Jezu Chryste, twój synu.- Pedro powtarzał w myśli swojąmodlitwę, kiedy spostrzegł, że słowa księdza dochodzą do niego z daleka, hełm mu ciąży, aon chwieje się na nogach.Z całej siły prawą rękę wsparł na mieczu, który wbił się w ziemię, a lewą ręką szukałjakiegoś oparcia.Zauważył, że hrabia Foix trzyma go za ramię, a hrabia Cominges podpiera z tyłu.Oddychał z trudem, krew napłynęła mu do głowy.Mógł zemdleć tutaj, na oczach swegowojska.Zmęczenie spowodowane długą drogą przebytą na koniu, rozpaczliwym kochaniemsię z Korbą i nocą spędzoną na powierzaniu swojej broni Bogu dawało o sobie znać.Chybaprzecenił własne siły.Stopniowo pulsowanie krwi w skroniach ustępowało, zaczynałprzychodzić do siebie.Kapłan przerwał modlitwę, a wojsko szemrało.- Mówcie dalej - rozkazał księdzu i odsunął ramiona obydwu hrabiów.- Dziękuję,panowie - powiedział cicho.- Zauważył, że hrabia Tuluzy, stojący po jego prawej stronie, nieruszył się, żeby mu pomóc, lecz przeciwnie, odsunął się, okazując niechęć.Ceremonia dobiegała końca.Ksiądz rozpoczął odmawiać Pater noster.Ludziewstawali do modlitwy, powstał szmer, który się przerodził w błagalny krzyk.Jedni odmawialiOjcze nasz po łacinie, inni w swoim ojczystym języku, a spora grupa wprowadzała domodlitwy niewielkie ale znaczące zmiany.Inkwizytor natychmiast by rozpoznał, że jest toheretyckie Ojcze nasz.Ojcze nasz katarów. W tym hałasie nikt nie usłyszał galopu konia.Oddawszy wodze rumaka jednemu zgiermków, jezdziec zbliżył się do Pedra, przyklęknął i rzekł:- Panie mój, don Pedro.Francuzi właśnie wyszli z Muret i podążają w naszą stronę.- Z jakim wojskiem?- To jazda, panie.Utworzyli dwa oddziały jezdzców, wyszli przez wschodnią bramę,przejeżdżają nad brzegiem Garonny.Za nimi idzie piechota z dzidami.Przebyli most na rzeceLoja, i zaatakowali tuluzańczyków z ich machinami oblężniczymi.- Ilu ich jest?- Około tysiąca jezdzców, panie i trochę pieszych lansjerów.- Dobrze.Wyjdziemy im na spotkanie.Także tylko z jazdą.- Pedro nie chciał miećprzewagi w tym sądzie Bożym, postanowił, że będą walczyć równymi siłami.- Don Pedro - hrabia Tuluzy podniósł głos.- Powinniśmy umocnić się w obozie i tuczekać na ich atak, tak jak wam powiedziałem.Wychodzić im na spotkanie to szaleństwo!- Głupota! - odrzekł Pedro.- Będziemy walczyć w jednakowych warunkach i naotwartym polu.- Nie będzie jednakowych warunków, don Pedro.Ich jazda liczebnością prawiedorównuje naszej, a nasza jest bardziej zmęczona po wczorajszym marszu.Uwierzcie mi,panie.Oni mają za sobą wiele lat walki.Są bardzo wprawieni w atakowaniu izdyscyplinowani.Dobrze ich znam.To najlepsza jazda na świecie.A poza tym ich wojskawielokrotnie walczyły razem tu, w Okcytanii, a nasze połączyły się dopiero wczoraj,pochodzą z różnych stron, mówią różnymi językami.Bardzo się obawiam, że będą działaćbezładnie na otwartym polu.- Nie.Moja jazda jest bardziej waleczna.Jesteśmy lepsi od krzyżowców! I pokonamyich!- Na pohybel im! - krzyknął hrabia Foix, a jego wojsko poderwało się, unosząc w góręoręż.- Poczekajcie chwilę, panie - nalegał Ramón, biorąc Pedra za ramię.- Posłuchajciemnie.Zorganizujmy obronę tutaj.Znajdujemy się na terenie położonym wyżej, a oni atakując,będą musieli wspinać się w górę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •