[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obróciłem się, uzbrojony w dowcipny, lekko obsceniczny żarcik, który jednak skonał, nim zdołałem otworzyć usta, bo to nie Juliet szła ku mnie, tylko młoda kobietaw wielkich profesorskich okularach, o jasnych, prawie białych włosach, sięgającychramion.Była drobna i szczupła, bardzo blada.Szła zgarbiona, jakby chroniąc sięprzed ulewą.Tyle że deszcz odpłynął na zachód: był pogodny, wiosenny wieczór igdyby nie chłód w cieniu kościoła, może nawet byłoby mi zbyt gorąco w moim ciężkimszynelu.Tak czy inaczej, jej było chyba chłodno w beżowym kostiumie, zbyt skąpym,choć miał długie rękawy i spódnicę sięgającą do połowy łydki.Splotła ręce na piersi,nerwowo pocierając ramiona, i podeszła do mnie.Spoza okularów, dających wyrazny przekaz:  jestem osobą poważną ,mrugnęły pozbawione rzęs ciemne oczy.- Pan Castor? - spytała z wahaniem kobieta.- To ja - przyznałem.- Jestem Susan Book, zakrystianka.Uhm.Panna Salazar czeka na tyłach, nacmentarzu.Prosiła, żebym wskazała panu drogę.Przemawiała z intonacją wznoszącą, zmieniającą każde stwierdzenie w pytanie.Zazwyczaj nieco mnie to irytuje, lecz Susan Book wyraznie tak bardzo zależało nazadowoleniu innych, że niechęć do niej nawet w zaciszu własnego umysłuprzypominałaby potraktowanie szczeniaka rozpalonym pogrzebaczem.Nieśmiałowyciągnęła rękę, ująłem ją i uścisnąłem, przytrzymując dość długo, by posłuchaćuczuć.Były mroczne i splątane - coś najwyrazniej ciążyło jej na sercu.Pospieszniewypuściłem dłoń.Miałem zdecydowanie dosyć jak na jeden dzień.- Cały należę do pani - oznajmiłem i machnąłem ręką, wskazując, byprowadziła.Wzdrygnęła się i obróciła gwałtownie, jakby sądziła, że pokazuję coś za jejplecami.Potem doszła do siebie, zarumieniła się i zerknęła na mnie szybko, z lękiem.- Przepraszam - mruknęła.- Jestem dziś naprawdę podenerwowana.Towszystko.- Wzruszyła ramionami i skrzywiła się.Nie wiedząc o czym mowa, mogłem tylko przytaknąć współczująco.Obróciłasię na pięcie i ruszyła w stronę, z której przyszła.Przyspieszyłem lekko, maszerującobok niej.- Jest niesamowita, prawda? - powiedziała z podziwem.- Juliet?- Tak, Jul.panna Salazar.Jest taka silna.Nie chodzi mi o siłę fizyczną, tylkoduchową.Siłę wiary.Wystarczy na nią spojrzeć, by pojąć, że nic jej nie poruszy ani nie sprawi, by zaczęła w siebie wątpić.- W jej głosie zabrzmiała nuta tęsknoty.-Naprawdę to podziwiam.- Ja też - odrzekłem.- No, do pewnego stopnia.Odrobina niepewności czasemsię jednak przydaje.- Naprawdę?- Zdecydowanie.Na przykład, nie pozwala nam rzucić się w przepaść, kiedyuznamy, że umiemy latać.Susan zaśmiała się niepewnie, jakby nie do końca przekonana, czy żartuję, czynie.- Kanonik mówi, że wątpliwości są jak ćwiczenia - oznajmiła.- Jeśli ma rację,do tej pory powinnam już wyciskać ze sto kilo.Cały czas nawiedzają mniewątpliwości.Ale to.może.Może dzięki temu wszystkiemu stanę się silniejsza.Zezła zawsze wynika jakieś dobro.To Jego plan.Natychmiast wyłapałem duże J w słowie  Jego.Mój brat Matthew też goużywa.Lecz niemal równie wielki nacisk położyła na  to wszystko i miałem ochotęspytać, co, do diabła, się tu stało.Założyłem jednak, że istnieje powód, dla któregoJuliet mnie nie uprzedziła, toteż trzymałem gębę na kłódkę.Nie wspomniałem też anisłowem o Juliet, chociaż zastanawiałem się, co pomyślałaby Susan, gdyby wiedziała,jak naprawdę nazywa się panna Salazar albo skąd pochodzi.Lepiej nie pozbawiać jejzłudzeń.Kościół stał na bardzo wąskiej parceli przy Du Cane Road, niemal dokładnienaprzeciwko ponurej bryły więzienia Wormwood Scrubs, którego gniewna, ceglanaczerwień przetykana bielą przywodziła na myśl kość sterczącą z otwartej rany.Polewej stronie kościoła, tam gdzie poprowadziła mnie Susan Book, stała zwieńczonadaszkiem furtka; po jej drugiej stronie dostrzegłem mały, wypielęgnowany cmentarz,idealną dekorację do musicalowej wersji Elegii Graya.Tę furtkę także zamknięto nałańcuch z kłódką.Susan wyjęła z kieszeni niewielkie kółko z kluczami, pogrzebaławśród nich i znalazła właściwy.Po krótkiej manipulacji i majstrowaniu przekręcił sięw kłódce i moja towarzyszka zsunęła łańcuch, tak że furtka otworzyła się szeroko.Susan odstąpiła na bok, przepuszczając mnie.- Otworzę wam drzwi zakrystii - oznajmiła.- Mieści się tam, przy zachodnimtransepcie.Panna Salazar jest.- Wskazała, ale zdążyłem już zauważyć Juliet. Cmentarz znajdował się na lekkim wzniesieniu, a ona siedziała zeskrzyżowanymi nogami na marmurowym pomniku, rysującym się ostro na tle nieba,którego połowę przesłaniał olbrzymi dąb, na oko liczący sobie co najmniej paręset lat.- Dziękuję - rzekłem.- Dołączymy do pani za parę minut.Susan Book stała przez chwilę bez ruchu, patrząc na wzgórze, na sylwetkęJuliet.Potem ruszyła pospiesznie, oglądając się na mnie przez ramię, oszołomiona,jakbym przyłapał ją na chwili zwątpienia.Pomachałem do niej - mam nadzieję, żegestem dodającym otuchy - i podszedłem do Juliet.Siedziała ze spuszczoną głową;gdy się zbliżyłem, nie uniosła wzroku.Zdawało się, że w ogóle mnie nie zauważyła,choć wiedziałem doskonale, że usłyszała szczęk klucza w zamku furtki, wyczuła wpowietrzu zapach mojej wody po goleniu i skosztowała feromonów, sprawdzając, jakimiałem dzień.Gdy znalazłem się na tyle blisko, by nie musieć podnosić głosu,zadałem pierwsze pytanie, które mi się narzuciło:- Dlaczego kościół? Zrobiłaś się religijna?Jej głowa uniosła się gwałtownie.Juliet spojrzała na mnie, marszcząc brwi,oczy zwęziły się niebezpiecznie.Uniosłem ręce, w pantomimie oznaczającej  niemiałem żadnych złych zamiarów.Czasami posuwam się za daleko, a onanieodmiennie daje mi znać, gdy tak się stanie.Jak zwykle, kiedy raz zacząłem już na nią patrzeć, najtrudniej było przestać.Juliet jest absurdalnie, niewiarygodnie piękna.Skórę ma pozbawioną melaniny,alabastrowo gładką, białą jak każde banalne porównanie, które zechcecie zacytować.Jeśli wybierzecie najbardziej pospolitą wersję, śnieg, pomyślcie o jej oczach jak odwóch głębokich przeręblach, czarnych niczym niebo o północy.Tyle że tym razemwędkarz ukrywał się w nich i zdobycz nawet nie czuła, jak połyka haczyk, dopóki nieutknął głęboko w jej gardle.Włosy także ma czarne: wodospad czerni opadającyniemal do pasa, lśniący i gładki.Jej ciało.Nie będę nawet próbował go opisywać.Patrząc na nie, można się zagubić.Zdarzyło się to zresztą wielu, i to ludziomsilniejszym od was.Większość już nie wróciła.Bo rzecz w tym - i wiem, że już o tym wspominałem - że Juliet nie jestczłowiekiem.To demon, z rodzaju sukubów, których ulubioną metodą żerowania jestpodniecanie ofiary do tego stopnia, że jej układ nerwowy zaczyna się przepalać, apotem wysysanie duszy z ciała.Nawet dziś wieczór, mimo skromnego ubrania -czarne spodnie, wysokie buty i luzna biała koszula z wyhaftowaną z lewej stronyczerwoną różą - nikt nie wziąłby jej za cokolwiek innego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •