[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Rozmawiając z dziadkiem, nigdy nie wtrącała angielskich słów, wprzeciwieństwie do nas, chociaż robiliśmy to niechcący.– Ezi okwu? – Papa-Nnukwu podniósł wzrok i popatrzył na księdza białym jak mlekookiem.– Naprawdę? To teraz nasi synowie jeżdżą nawracać do krainy białych?– My jeździmy do krainy białych, biali jeżdżą do krainy czarnych – odrzekł ksiądz Amadi.– Wszędzie tam, gdzie potrzeba księdza.– To dobrze, synu.Ale nie okłamujcie ich.Nigdy.Nie uczcie ich pogardy dla ojców.–Dziadek spojrzał w dal i pokręcił głową.– Słyszał ksiądz? – rzuciła Amaka.– Niech ksiądz nie okłamuje tych biednychignorantów.– Będzie trudno, ale spróbuję – odrzekł po angielsku ksiądz Amadi.Gdy się uśmiechał,miał kurze łapki w kącikach oczu.– Wie ksiądz, to jest tak, jak z przyrządzaniem okpa – odezwał się Obiorą.– Miesza sięmąkę z olejem palmowym, a potem godzinami gotuje na parze.Myśli ksiądz, że wyjdzie ztego sama mąka? Albo sam olej?– O czym ty mówisz?– O religii i ucisku.– Powiadają, że szaleńcami są nie tylko ci nadzy żebracy na rynku – odparł ksiądz.–Widzę, że masz nawrót obłędu, że znowu mu uległeś, okwia?Obiorą i Amaka wybuchli śmiechem.Amaka nigdy nie śmiała się tak głośno jak przyksiędzu Amadim.– Oto słowa prawdziwego misjonarza – powiedziała.– Kiedy ktoś stawia ci czoło, powiedz, że zwariował.– A wasza kuzynka siedzi cichutko i tylko nas obserwuje.Widzicie? – spytał ksiądz,wskazując mnie gestem ręki.– Nie marnuje sił na niekończące się swary.Ale powiadam wam,w jej głowie aż buzuje od myśli.Pod pachami białej sutanny miał okrągłe plamy potu.Popatrzył na mnie i odwróciłamgłowę, bo nie chciałam spotkać się z nim wzrokiem.Za bardzo się wtedy denerwowałam,zapominałam, z kim przebywam, gdzie siedzę, jakiego koloru mam skórę.– Kambili, ostatnim razem nie chciałaś z nami jechać.– Ja… ja… Bo spałam.– Ale dzisiaj pojedziesz.Tylko ty.Wpadnę po ciebie, wracając miasta.Pojedziemy nastadion.Będziesz mogła z nami zagrać albo popatrzeć.– Ona umiera ze strachu! – rzuciła ze śmiechem Amaka.Patrzyła na mnie, ale jakoś takinaczej niż zwykle.Nie obwiniała mnie wzrokiem o coś, czego nie umiałam zrobić, i miałainną, łagodniejszą minę.– Nie ma się czego bać, nne.Będziesz się dobrze bawiła.Spojrzałam na ciocię.Na nosie miała maleńkie kropelki potu, które wyglądały jakpryszcze.Była taka szczęśliwa, taka spokojna i pomyślałam, jak to możliwe, że wszyscy sątacy rozradowani, podczas gdy we mnie szaleje płynny ogień, podczas gdy nadzieja i strachchwytają mnie za kostki u stóp.Zaraz potem ksiądz Amadi odjechał, a wtedy ciocia powiedziała:– Idź się przebrać, żeby na ciebie nie czekał.Najlepiej w szorty, bo nawet jeśli niebędziesz grała, pod wieczór zrobi się upał, a większość trybun nie ma zadaszenia.– Pewnie dlatego, że budowali ten stadion dziesięć lat – mruknęła Amaka.– Pieniądze trafiły do czyjejś kieszeni, jak zwykle.– Ale ja nie mam szortów.Ciocia nie spytała nawet dlaczego – pewnie już wiedziała – i poprosiła Amakę, żebypożyczyła mi swoje.Myślałam, że Amaka będzie ze mnie szydzić, ale ona dała mi żółteszorty bez słowa protestu, jakby uznała, że to normalne, że nie mam swoich.Długo jewkładałam, za to, w przeciwieństwie do niej, przed lustrem stałam bardzo krótko, bodręczyłoby mnie poczucie winy.Próżność to grzech.W domu przeglądaliśmy się w lustrzetylko po to, żeby sprawdzić, czy mamy dobrze zapięte guziki.Zaraz potem usłyszałam warkot toyoty przed domem.Wzięłam z toaletki szminkę Amaki iprzeciągnęłam nią po wargach.Umalowane wyglądały dziwnie, nie tak wspaniale jak ustaAmaki i nawet się nie błyszczały.Wytarłam je i spojrzałam do lustra.Były bladobrązowe,posępne.Przeciągnęłam je szminką jeszcze raz i zadrżała mi ręka.– Kambili! Ksiądz Amadi na ciebie trąbi! – zawołała ciocia Ifeoma.Wytarłam szminkęwierzchem dłoni i wyszłam.*Samochód pachniał tak jak on, orzeźwiającym zapachem, który skojarzył mi się z czystymbłękitnym niebem.Szorty miał chyba dłuższe niż ostatnim razem, bo sięgały aż za kolana.Aleteraz podjechały mu do góry, odsłaniając umięśnione udo obsypane drobniutkimi kępkamiciemnych włosów.Siedzieliśmy blisko siebie.Bardzo blisko, za blisko.W konfesjonale teżklęczałam blisko księdza i zawsze wtedy odczuwałam skruchę, ale nie umiałam odnaleźć wsobie skruchy, wdychając zapach wody kolońskiej księdza Amadiego.I ogarnęło mniepoczucie winy, ponieważ nie mogłam skupić się na moich grzechach, nie mogłam myśleć oniczym innym tylko o tym, że jest tak blisko mnie.– Śpię w jednym pokoju z dziadkiem – wypaliłam.– On jest poganinem.Zerknął na mnie i zanim odwrócił głowę, zauważyłam w jego oczach dziwne iskierki.Iskierki rozbawienia?– Dlaczego mi o tym mówisz?– Bo to grzech.– Dlaczego?Poczułam się tak, jakby opuścił linijkę tekstu.– Nie wiem.– Ojciec ci to powiedział.Spojrzałam w okno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •