[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znów zapadła cisza.Fin.Findekano.Imię, które prześladowało ich jak wyrzut sumienia.Oczywiście byli kuzynowi dozgonnie wdzięczni za odnalezienie i ocalenie porwanego brata, ale największa nawet radość nie była w stanie przytłumić palącego poczucia wstydu.Findekano dokonał bowiem tego, czego oni nie potrafili.Co więcej - nawet nie próbowali.Uznali, że brat przepadł, że Morgoth na pewno go zabił.Z góry przekreślili i jego, i swoje szanse.A Findekano nie zrezygnował.I sam jeden dokonał czynu, który słusznie rozsławił jego imię w pieśniach.Oni oczywiście również go wysławiali.Kano ułożył o nim przepiękną pieśń.Śpiewał ją cały obóz.Wszyscy wynosili pod niebiosa Findekana, syna Nolofinwego.Bracia Maitima też.Wychwalali dobroczyńcę i błogosławili.I nienawidzili jednocześnie.Bo łatwiej było im nienawidzić jego niż siebie.Wygodniej było zapomnieć, że zostawili Russandola w szponach Morgotha, skazując tym samym rodzonego brata na lata niewyobrażalnych tortur.Ale oczywiście do tego niegodnego uczucia nienawiści żaden z nich otwarcie by się nie przyznał, nawet pod biczami Balrogów.- ”I Wydziedziczeni staną się na wieki” - rzekł gorzko Kurufinwe.- Zaiste.Jeśli oddasz koronę stryjowi sprawisz, że puste słowa Valarów nabiorą mocy.Wydziedziczymy się sami, bez niczyjej pomocy.- Czyż nie tego właśnie chcieliśmy? Być kowalami własnego losu? - zapytał Maitimo kpiąco.- Coś za coś bracie.Korona albo Przysięga.Nie możemy mieć obu naraz.Mogę być albo królem tego obozu, albo sprzymierzeńcem króla, podążającym na czele wielkiej armii ku zemście.Trzeciego wyjścia nie ma.- Nie klęknę przed żadnym z synów Indis - rzekł Moryo, unosząc dumnie głowę.- Ani ja - zawtórował mu Tyelko.- Ani ja - dodał Kurufinwe.- Nie będziesz musiał - odparł spokojnie Maitimo, patrząc na Morya.- Wystarczy, że mnie ślubujesz posłuszeństwo.Ja będę rozmawiać ze stryjem i przepraszać w imieniu Rodu.Moryo odetchnął głęboko i zagryzł wargę.Pozostali bracia obserwowali go z napięciem.- Mam ci ślubować posłuszeństwo? - upewnił się.Maitimo nie odpowiedział.Patrzył tylko.- Uderzyłeś mnie - powiedział Moryo bardzo cicho.Russandol wyciągnął rękę i dotknął jego twarzy w delikatnym, czułym geście, w którym mignęło wreszcie coś z dawnego Maitima.Moryo zesztywniał, ale się nie odsunął.- Uderzyłeś mnie - powtórzył.- Powiedziałeś coś obrzydliwego - rzekł Maitimo równie cichym głosem, przesuwając kciukiem po jego policzku.- To było wstrętne, Moryo.Niegodne syna Feanara.- Nigdy więcej nie podnoś na mnie ręki.- Nigdy więcej tak nie mów.Nigdy.Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.A potem Moryo na moment przymknął powieki i oparł się policzkiem o dłoń brata, jak zwykł to robić, kiedy był małym elfem.Obaj odprężyli się w widoczny sposób.Maitimo cofnął rękę i wyprostował się.Zebrani odetchnęli.- Nie podoba mi się pomysł z oddaniem korony stryjowi! - oznajmił Kurufinwe, potrząsając głowa.- Mnie też, jeśli mam być szczery - odrzekł Maitimo.- Ale obawiam się, że nie mamy wyboru.Poza tym, czy to ci się podoba, czy nie, przekraczając Helkarakse stryj dowiódł swojego męstwa i odwagi.Dowiódł, że godzien jest korony.I tym samym dowiódł jeszcze czegoś.- Maitimo przerwał na moment, przesunął wzrokiem po wpatrzonych w niego twarzach, a potem rzekł z naciskiem - Nie musieliśmy zabijać Telerich i kraść ich okrętów.Nie było takiej potrzeby.Mogliśmy przejść po lodzie.- Sam powiedziałeś, że w lodach Helkarakse zginęło prawie.- zaczął Tyelko, ale Maitimo nie dał mu skończyć.- Nasze ryzyko.Mogliśmy spróbować.Oni ponieśli ciężkie straty, lecz przeszli.Skoro oni mogli, to my tym bardziej.I nie mielibyśmy rąk splamionych krwią niewinnych.- Co się stało, już się nie odstanie - powiedział Kurufinwe po chwili ciszy.- To prawda - Maitimo skinął głową.- Ale możemy sprawić, by ta sytuacja już się nie powtórzyła.Nie widzę innego sposobu, by zażegnać konflikt, jak zrzec się władzy.Pytanie tylko, czy mnie wesprzecie.Jeśli tak, obiecuję, że poprowadzę was ku spełnieniu Przysięgi.Zrobię wszystko, by odpłacić Morgothowi za nasze krzywdy.- A jeśli sprzeciwimy się oddaniu korony? - zapytał Kurufinwe.- Wtedy w dziesięć tysięcy zaatakujemy Angband i zginiemy bohaterską i bezsensowną śmiercią, a Wieczne Ciemności nas pochłoną.Zapadła głęboka, ponura cisza.Za oknami obóz tętnił życiem, poszczekiwały psy, rozlegały się głosy i śmiechy.Gdzieś w oddali zarżał koń, a drugi mu odpowiedział.Wszystko to brzmiało dziwnie nierealnie.Wydawało się, że kotary zagradzają drogę nie tylko światłu, ale i życiu.Jakby czas się zatrzymał.Wreszcie Maitimo podniósł głowę.- Makalaure? - rzekł pytająco.Kano drgnął, wyrwany z zamyślenia, zaskoczony tym, że brat zwraca się do niego, używając matczynego, prywatnego imienia.Spojrzeli sobie w oczy.On na powrót nas zjednoczył - pomyślał Kano, spoglądając z miłością na wymęczoną i wychudłą twarz brata.Na miedziane kosmyki nierównej długości wijące się wokół szyi (musieli obciąć mu włosy, bo nie sposób było rozczesać tej zlepionej, skołtunionej plątaniny).- Tchnął w nas życie.Bez niego przez te wszystkie lata byliśmy w rozsypce, straciliśmy wszelką inicjatywę.Każdy zajęty był sobą.Wystarczyło, że wrócił, nawet chory i słaby, a wszyscy skupili się wokół niego.Znowu jesteśmy rodziną.Na dobre czy na złe - on nas poprowadzi.Jesteśmy mu winni posłuszeństwo.Za Thangorodrim.Za to, że go zawiedliśmy.Kano uśmiechnął się lekko, ujął dłoń brata i ucałował ją ze czcią.- Masz moje poparcie - powiedział; nie czekając, co zrobi reszta, osunął się na kolano i, wciąż ściskając dłoń Maitima, zaczął uroczyście:- Ja, Kanafinwe Makalaure, syn Feanara, przysięgam oto.- uśmiechnął się, widząc kątem oka, że pozostali też odsuwają krzesła i klękają.Palce brata w podziękowaniu zacieśniły chwyt na jego dłoni i Kanafinwe przymknął oczy w błogim poczuciu, że wreszcie - nareszcie! robi to, co trzeba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •