[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Słuchaj, wydaj to mówiły. Idz gdzie trzeba i wydaj!Aatwo powiedzieć.Jedyną odpowiednią instytucją, jaka mi przyszła na myśl, była redakcjaPrzekroju.Zdobyłam się na czyn rewolucyjny, zadzwoniłam do Krakowa, okazało się, żeMarian Eile, ówczesny naczelny, znajduje się właśnie w Warszawie.Zadzwoniłam do Eilego.Miał chwilę czasu, poleciałam na spotkanie, wziął utwór i przeczytał.Potem nastąpiła chwila, dla mnie rzędu wybuchu wulkanu. Czy ty piszesz więcej? spytał Eile, który już od czwartej strony zaczął mnietraktować jak jednostkę znajomą od urodzenia. Pisałabym więcej odparłam uczciwie i z ciężkim westchnieniem gdybym miałana czym.Pisuję artykuły, ręcznie, potem pożyczam maszynę od mojej ciotki.Ręcznie piszemi się za wolno, bazgroły są to, nie widzę tekstu.Maszynę muszę jej oddawać, ona też dużopisze.Przez brak tej cholernej maszyny nie mogę pisać tyle, ile bym chciała. W takim razie ja ci dam maszynę powiedział Eile.Nie zrozumiałam, co ma na myśli. Jak to? spytałam. Co to znaczy? Umarła moja ciotka.Została po niej maszyna, stara, ale jeszcze w niezłym stanie.Niepotrzebna mi, dam ci ją. Znaczy, pożyczy mi pan?& Pożyczysz mi? Nie.Dam. Jak to& ? Na własność? Na zawsze? Na własność i na zawsze.Raj absolutny otwarł się przede mną, pienia anielskie zabrzmiały mi w uszach.Słowo daję,wchodziłam z tą maszyną po schodach i ze wzruszenia płakałam rzewnymi łzami.Eiledołożył mi jeszcze do tego całą kupę papieru, ciężkie to było jak piorun, nie szkodzi, nieczułam ciężaru.Przeżywałam najpiękniejsze wydarzenie całej egzystencji.W ten sposób, jeśli ktoś mnie nie lubi, winą za moją twórczość może sobie obciążaćMariana Eilego.Wypchnął mnie także do Czytelnika. Już tam o tobie rozmawiałem rzekł z troską. Ale ubierz się jakoś gorzej, albo co, żeby nie powiedzieli, że Marianinteresuje się dziewczyną, a nie pisarstwem.Nie wyglądaj za dobrze.Zastosowałam się do zalecenia.Pojechałam do Czytelnika z pracy, miałam na sobie starąspódnicę, wymazaną grafitem z ołówka, starą bluzkę, której chyba brakowało guzika, byłamboso, w sandałach, rozczochrana, nie umalowana, z lśniącym nosem, w ręku trzymałam siatkęz włoszczyzną, kartoflami i pieczywem.W redakcji natknęłam się na istoty, którym zaplecami łagodnie szeleściły anielskie skrzydła, były to panie Borowiczowa i Szymańska,bóstwa, jakich na tej wybrakowanej ziemi w ogóle się nie spotyka.Potraktowały mnieniebiańsko i kazały dopisać dalszy ciąg.Pierwsza część Klina była za długa na nowelę i za krótka na powieść.Dalszy ciąg wpierwszej chwili nieco mnie ogłuszył, ale tu w sprawę wdał się Szkorbut.W zasadzie zdążyłam się przyzwyczaić do reportażu.Te zakłady pracy, te Domy Kultury,te zjawiska dodatkowe, które wykorzystywałam okazjonalnie, chociażby wesołe miasteczkoprzed moim domem, zbakierowały mój umysł.Nie ośmieliłam się wszystkiego wymyślićsama, wyobraznia siedziała cicho i odmawiała współpracy, jeśli zaś już ruszyła, prezentowałaobrazy rozszalałe i nie do przyjęcia.Przydeptywałam ją, jak mogłam.Nieśmiałe popiskiwaniadały w rezultacie zaledwie kanwę, haft wykonało życie.Z moim szwagrem Andrzejem, mężem Jadwigi, od czasu do czasu współpracowałam.Zciśle biorąc, pomagałam mu, umiałam kreślić, robotę podrzędną odwalałam jak złoto, niebruzdziła mi w tym żadna ambicja, on był projektantem genialnym, a ja wręcz przeciwnie, igodziłam się z tym bez najmniejszego oporu.Nie pamiętam, co wtedy robił, jakiś konkurs,czy kurię biskupią w Kielcach, w każdym razie gdzieś w okolicy owych zmagań pojawił się Szkorbut.Najpierw co parę dni, potem codziennie, potem nawet po parę razy w ciągu dnia dzwoniłtelefon i męski albo damski głos pytał w napięciu: Szkorbut? Szkorbut?Z początku tak Jadwiga, jak i Andrzej grzecznie odpowiadali, że pomyłka.Potem zaczęłoich to denerwować i odzywali się mniej uprzejmie, albo od razu odkładali słuchawkę.Potemprzystąpili do karczemnych awantur.Nie pomagało, szkorbut dobijał się do nich nadal.Któregoś dnia śmiertelnie zmęczony Andrzej podniósł słuchawkę. Szkorbut? spytała facetka z tamtej strony. Tak, szkorbut zgodził się Andrzej, bo już nie miał siły się kłócić. Kto mówi? Władysław Jagiełło. Panie Władeczku! krzyknęła na to dama. Tu Jadwiga! Ja się muszę z panemzobaczyć!Ustrzeliła go dokładnie.Nieco z tego zbaraniał. Sami rozumiecie mówił do nas pózniej. Dzwoni do mnie królowa Jadwiga, chcesię ze mną spotkać, jak ja mogę odmawiać monarchini&Otrząsnąwszy się z zaskoczenia, umówił się z tajemniczą osobą o szóstej po południu wkawiarni Stylowa , która mieściła się wówczas na rogu Pięknej i placu Konstytucji, parękroków od jego miejsca zamieszkania.Niestety, pomylił godzinę, poleciał na siódmą, żadnejdamy już nie znalazł i ciężko mi było przebaczyć mu tę pomyłkę.Szkorbut jednak dzwonił ciągle, zatem wspólnymi siłami ustaliliśmy, że należy o nimzawiadomić milicję.Diabli wiedzą, co to jest, może nic, a może jakieś przestępcze hasło,niech się martwi właściwa instytucja.Milicja przyjęła informację, podziękowała, poprosiła ozgodę na założenie w telefonie podsłuchu, zgoda została udzielona prawie z zapałem i zarazpotem Andrzej zadzwonił do swojego kumpla, medyka, żeby mi skombinował lipnezwolnienie lekarskie.Ta robota tutaj była pilna, musiałam chodzić do pracy i należało mnie ztej pracy wyrwać.Podał mu moje dokładne personalia, a do tego jeszcze uzgodnili, na comogę być chora i wyszło im, że najlepsze będzie zatrucie pokarmowe.Zważywszy podsłuch,oczekiwałam jakichś konsekwencji, ale milicja kichała na moje zatrucie i nic nie było, za toszkorbut skończył się jak nożem uciął.Komunikatu na ten temat nie udzielono nam żadnego i do dziś nie wiemy, co to naprawdębyło.Mogłam zatem wykorzystać wydarzenie w sposób dowolny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
. Słuchaj, wydaj to mówiły. Idz gdzie trzeba i wydaj!Aatwo powiedzieć.Jedyną odpowiednią instytucją, jaka mi przyszła na myśl, była redakcjaPrzekroju.Zdobyłam się na czyn rewolucyjny, zadzwoniłam do Krakowa, okazało się, żeMarian Eile, ówczesny naczelny, znajduje się właśnie w Warszawie.Zadzwoniłam do Eilego.Miał chwilę czasu, poleciałam na spotkanie, wziął utwór i przeczytał.Potem nastąpiła chwila, dla mnie rzędu wybuchu wulkanu. Czy ty piszesz więcej? spytał Eile, który już od czwartej strony zaczął mnietraktować jak jednostkę znajomą od urodzenia. Pisałabym więcej odparłam uczciwie i z ciężkim westchnieniem gdybym miałana czym.Pisuję artykuły, ręcznie, potem pożyczam maszynę od mojej ciotki.Ręcznie piszemi się za wolno, bazgroły są to, nie widzę tekstu.Maszynę muszę jej oddawać, ona też dużopisze.Przez brak tej cholernej maszyny nie mogę pisać tyle, ile bym chciała. W takim razie ja ci dam maszynę powiedział Eile.Nie zrozumiałam, co ma na myśli. Jak to? spytałam. Co to znaczy? Umarła moja ciotka.Została po niej maszyna, stara, ale jeszcze w niezłym stanie.Niepotrzebna mi, dam ci ją. Znaczy, pożyczy mi pan?& Pożyczysz mi? Nie.Dam. Jak to& ? Na własność? Na zawsze? Na własność i na zawsze.Raj absolutny otwarł się przede mną, pienia anielskie zabrzmiały mi w uszach.Słowo daję,wchodziłam z tą maszyną po schodach i ze wzruszenia płakałam rzewnymi łzami.Eiledołożył mi jeszcze do tego całą kupę papieru, ciężkie to było jak piorun, nie szkodzi, nieczułam ciężaru.Przeżywałam najpiękniejsze wydarzenie całej egzystencji.W ten sposób, jeśli ktoś mnie nie lubi, winą za moją twórczość może sobie obciążaćMariana Eilego.Wypchnął mnie także do Czytelnika. Już tam o tobie rozmawiałem rzekł z troską. Ale ubierz się jakoś gorzej, albo co, żeby nie powiedzieli, że Marianinteresuje się dziewczyną, a nie pisarstwem.Nie wyglądaj za dobrze.Zastosowałam się do zalecenia.Pojechałam do Czytelnika z pracy, miałam na sobie starąspódnicę, wymazaną grafitem z ołówka, starą bluzkę, której chyba brakowało guzika, byłamboso, w sandałach, rozczochrana, nie umalowana, z lśniącym nosem, w ręku trzymałam siatkęz włoszczyzną, kartoflami i pieczywem.W redakcji natknęłam się na istoty, którym zaplecami łagodnie szeleściły anielskie skrzydła, były to panie Borowiczowa i Szymańska,bóstwa, jakich na tej wybrakowanej ziemi w ogóle się nie spotyka.Potraktowały mnieniebiańsko i kazały dopisać dalszy ciąg.Pierwsza część Klina była za długa na nowelę i za krótka na powieść.Dalszy ciąg wpierwszej chwili nieco mnie ogłuszył, ale tu w sprawę wdał się Szkorbut.W zasadzie zdążyłam się przyzwyczaić do reportażu.Te zakłady pracy, te Domy Kultury,te zjawiska dodatkowe, które wykorzystywałam okazjonalnie, chociażby wesołe miasteczkoprzed moim domem, zbakierowały mój umysł.Nie ośmieliłam się wszystkiego wymyślićsama, wyobraznia siedziała cicho i odmawiała współpracy, jeśli zaś już ruszyła, prezentowałaobrazy rozszalałe i nie do przyjęcia.Przydeptywałam ją, jak mogłam.Nieśmiałe popiskiwaniadały w rezultacie zaledwie kanwę, haft wykonało życie.Z moim szwagrem Andrzejem, mężem Jadwigi, od czasu do czasu współpracowałam.Zciśle biorąc, pomagałam mu, umiałam kreślić, robotę podrzędną odwalałam jak złoto, niebruzdziła mi w tym żadna ambicja, on był projektantem genialnym, a ja wręcz przeciwnie, igodziłam się z tym bez najmniejszego oporu.Nie pamiętam, co wtedy robił, jakiś konkurs,czy kurię biskupią w Kielcach, w każdym razie gdzieś w okolicy owych zmagań pojawił się Szkorbut.Najpierw co parę dni, potem codziennie, potem nawet po parę razy w ciągu dnia dzwoniłtelefon i męski albo damski głos pytał w napięciu: Szkorbut? Szkorbut?Z początku tak Jadwiga, jak i Andrzej grzecznie odpowiadali, że pomyłka.Potem zaczęłoich to denerwować i odzywali się mniej uprzejmie, albo od razu odkładali słuchawkę.Potemprzystąpili do karczemnych awantur.Nie pomagało, szkorbut dobijał się do nich nadal.Któregoś dnia śmiertelnie zmęczony Andrzej podniósł słuchawkę. Szkorbut? spytała facetka z tamtej strony. Tak, szkorbut zgodził się Andrzej, bo już nie miał siły się kłócić. Kto mówi? Władysław Jagiełło. Panie Władeczku! krzyknęła na to dama. Tu Jadwiga! Ja się muszę z panemzobaczyć!Ustrzeliła go dokładnie.Nieco z tego zbaraniał. Sami rozumiecie mówił do nas pózniej. Dzwoni do mnie królowa Jadwiga, chcesię ze mną spotkać, jak ja mogę odmawiać monarchini&Otrząsnąwszy się z zaskoczenia, umówił się z tajemniczą osobą o szóstej po południu wkawiarni Stylowa , która mieściła się wówczas na rogu Pięknej i placu Konstytucji, parękroków od jego miejsca zamieszkania.Niestety, pomylił godzinę, poleciał na siódmą, żadnejdamy już nie znalazł i ciężko mi było przebaczyć mu tę pomyłkę.Szkorbut jednak dzwonił ciągle, zatem wspólnymi siłami ustaliliśmy, że należy o nimzawiadomić milicję.Diabli wiedzą, co to jest, może nic, a może jakieś przestępcze hasło,niech się martwi właściwa instytucja.Milicja przyjęła informację, podziękowała, poprosiła ozgodę na założenie w telefonie podsłuchu, zgoda została udzielona prawie z zapałem i zarazpotem Andrzej zadzwonił do swojego kumpla, medyka, żeby mi skombinował lipnezwolnienie lekarskie.Ta robota tutaj była pilna, musiałam chodzić do pracy i należało mnie ztej pracy wyrwać.Podał mu moje dokładne personalia, a do tego jeszcze uzgodnili, na comogę być chora i wyszło im, że najlepsze będzie zatrucie pokarmowe.Zważywszy podsłuch,oczekiwałam jakichś konsekwencji, ale milicja kichała na moje zatrucie i nic nie było, za toszkorbut skończył się jak nożem uciął.Komunikatu na ten temat nie udzielono nam żadnego i do dziś nie wiemy, co to naprawdębyło.Mogłam zatem wykorzystać wydarzenie w sposób dowolny [ Pobierz całość w formacie PDF ]