[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Michał Olszewski szarpał mnie lewą ręką, w prawej cały czas ściskając halabardę z ostrzem pokrytym jakąś brunatną mazią.– Zabiłem go! – jęczał strasznie.– Zabiłem go! Skradał się! Runął na mnie! W czarnej opończy! Zabiłem człowieka! Rzut oka na halabardę upewnił nas, że nie majaczy.– To i chwała Bogu – zawyrokowała nerwowo Lucyna, usiłując wydrzeć mu szlafrok.– Nie wycieraj, synku, tego narzędzia moim szlafrokiem… Zabiłeś go, bardzo dobrze, będzie wreszcie spokój… – Zabiłem człowieka… – jęczał rozdzierająco półprzytomny Michał.– W czarnej opończy…! Rzucił się na mnie…! W pośpiechu nie mogłam znaleźć pod łóżkiem rannych pantofli.Błysnęła mi myśl, że skąd opończa, ale odpowiedź przyszła od razu.Pewnie znów jakaś historyczna postać.Jeszcze nam tylko tego brakowało, żebyśmy sami zaczęli ich zabijać, potworne, co ten Michał zrobił.Lucyna była okropnie blada, ale usiłowała trzymać się twardo.– Gdzie on jest? – spytała rzeczowo.– Przy studni? – Co? Nie… Wleciał.Wleciał do studni… – A kto to był? Ktoś znajomy? – Nie wiem… Zabiłem go… Rzucił się na mnie… Lucynie udało się wreszcie włożyć szlafrok.Jęcząc i szczękając zębami, Michał Olszewski poprowadził nas na miejsce swojej zbrodni.Usiłowałam go po drodze pocieszyć, tłumacząc, że zabił tego kogoś w obronie własnej, ale sama się czułam niewyraźnie.Zza obory dobiegło szczekanie psa.– Obszczekuje zwłoki – szepnął Michał martwym głosem.– Wie, co robi – rzekła Lucyna z zimną krwią.– A przedtem co? Nie szczekał? – Nie wiem.Nie słyszałem… W szarym blasku wstającego poranka coś niecoś było już widać.Wyjrzeliśmy zza węgła obory.Pistolet stał nad studnią i szczekał w głąb, bardziej można było domyślić się go, niż zobaczyć.– Dziwne – zauważyła Lucyna niespokojnie.– Pistolet szczeka, zamiast wyć.Może on jeszcze żyje? – Wolałbym chyba, żeby żył.– wymamrotał niepewnie Michał.Osobiście też bym wolała.Jedyną pociechę stanowiła nadzieja, że może zabił mordercę.Ostrożnie zajrzeliśmy do studni, wybałuszając oczy w ciemność.Po dłuższym patrzeniu można było dostrzec w głębi jakąś czarną masę, zupełnie nieruchomą.– Chyba jest – stwierdziła Lucyna.– Rzeczywiście, w czarnej opończy… – Może i w opończy, ale nic nie widać – powiedziałam z niezadowoleniem.– Trzeba było wziąć latarkę.Pan miał latarkę.Michał obejrzał się bezradnie.Miał latarkę, ale gdzieś mu przepadła.Powinna tu leżeć.W zdenerwowaniu i pośpiechu zapomniałyśmy o latarkach, chociaż w pokoju były pod ręką dwie.Przez chwilę nerwowo i bezmyślnie gmeraliśmy między kamieniami, po czym znów spróbowaliśmy zajrzeć do studni.Z całą pewnością na dnie leżała czarna masa, nie wiadomo, żywa czy martwa.Wszystko razem wydawało się zupełnie rozpaczliwe.– Matko Boska, co teraz będzie…? – wyszeptał załamany Michał.– A po coś go właściwie zabijał, synku? – zainteresowała się nagle Lucyna.– Miałeś go tylko spłoszyć i uciec z krzykiem.– Nie wiem – odparł niemrawo Michał.– On się na mnie rzucił znienacka.Z góry, z tych kamieni.Zapomniałem, że mam uciekać.Bo tego… Nie wiem… Możliwe, że się zdrzemnąłem… Z całą szczerością opowiedział nam swoje przeżycia na czatach.Okazałyśmy mu zrozumienie.Pistolet przestał szczekać do studni i szczeknął raz w kierunku drogi.Staliśmy wszyscy troje nad dziurą i nie było wiadomo, co teraz robić.Na szczęście w tym właśnie momencie z szarego mroku wyłonił się Marek.– Na litość boską, co się tu dzieje? – spytał z irytacją.– Co wy tu wyprawiacie? Jedno przez drugie wyjaśniliśmy mu, że Michał zabił człowieka w czarnej opończy, z tym że zabił go w obronie własnej.Opis okoliczności towarzyszących wychodził nam nieco chaotycznie.Marek wysłuchał bez słowa, zajrzał do studni, po czym popatrzył na nas.– Tu nie było żadnego człowieka – oznajmił zimno.– No przecież leży! – oburzyła się Lucyna.Marek znów zajrzał do studni.Przyglądał się dość długo z kamiennym wyrazem twarzy, przykląkł i poświecił sobie, bo on jeden miał latarkę.Czekaliśmy w napięciu, nie ośmielając się zajrzeć również.– Nie do wiary – rzekł w końcu, podnosząc się.– Czekajcie tu spokojnie, przyniosę drabinę.Nie wiadomo, po co popędziłam za nim do stodoły, gubiąc ranne pantofle, bo mojej pomocy przy wleczeniu drabiny wcale nie potrzebował.W drodze powrotnej natknęłam się na Teresę i ciocię Jadzię, które od razu uszczęśliwiłam informacją o nowej zbrodni.Teresie zabrakło głosu, ciocia Jadzia potknęła się o coś i runęła mi na plecy.Marek opuścił drabinę do studni jakoś niezbyt ostrożnie.– Czy nie ustawiasz jej na zwłokach? – spytałam niespokojnie.– Nawet jeśli to morderca i nawet jeśli już nie żyje, to chyba jakoś nie wypada… – Weź latarkę i poświeć lepiej od góry – odparł na to i wlazł do studni.Ciocia Jadzia i Teresa szeptały na uboczu z Lucyną, wydając półgłosem dramatyczne okrzyki.Michał klęczał na obmurowaniu niczym symbol skruchy i rozpaczy.Marek na dnie starannie badał nieboszczyka.Tamte trzy przestały szeptać, zbliżyły się do dziury, Marek wylazł w chwili, gdy Teresa zaczęła uroczyście: – Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie… Marek przeczekał modły grzecznie i w milczeniu.Wyraz twarzy miał taki, że zaczęłam węszyć jakiś kant.Coś tu nie grało z tą zbrodnią Michała Olszewskiego… – Wyjątkowy okaz – powiedział do Michała, kiedy Teresa skończyła.– Moje gratulacje, tak trafić jednym ciosem! Mówiłem, że nie było tu żadnego człowieka.– Co? – spytała ciocia Jadzia po chwili zaskoczonego milczenia.– Co on mówi? – W takim razie, kto tam leży? – spytała Lucyna z szaloną ciekawością.Michał patrzył na Marka bez tchu, z wyrazem tępej rozpaczy.– Wieprz – powiedział Marek.– Wspaniały okaz, chyba ze dwieście pięćdziesiąt kilo.Zastanawiam się, jak przy tej wadze mógł chodzić.Więcej mu się nie udało powiedzieć.Lucyna dostała czegoś w rodzaju konwulsji, Michał o mało nie wleciał głową na dół do studni, ciocia Jadzia, usiłując zajrzeć jak najgłębiej, upuściła do środka latarkę.Zeszłam po nią, żeby przy okazji obejrzeć z bliska czarną szczecinę złoczyńcy.Teresa urągała Markowi, nie mogąc mu darować, że pozwolił jej odmówić modlitwę nad zwłokami wieprza.Marek w końcu znów doszedł do głosu.– Nie ma się z czego śmiać, nic dobrego z tego nie wyniknie – powiedział proroczo.– Najlepiej byłoby wydostać go ze studni i gdzieś podrzucić, zanim się rozwidni.Inaczej od rana będziemy mieli na karku milicję.– Zacznijmy zaraz! – zawołał Michał nagle odrodzony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •