[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze tego samego dnia, kiedy Marta przyjechała, wyszli po kolacji i zwiedzili kilka barów.Wrócili nad ranem.Ich pokoje były położone obok siebie.Przebrała się, przyszła do niego.I tak się zaczęło.Żadna z kobiet nie wzbudziła w nim tyle namiętności.Marta mówiła:„Gerd, kiedy tylko mnie dotkniesz, ogarnia mnie pożar.Tracę poczucie czasu.Nikogo nie chcę, pragnę tylko ciebie.Ach, Gerd, to jest cudowne i szalone, prawda? Gdyby za szczęście trzeba było płacić życiem, moje byłoby już oddane w zapłacie".‒ Mówiła z egzaltacją, jak bohaterka melodramatu.Powiedziała, że co najmniej od roku jest sama.Zawiodła się na kimś i miała dosyć mężczyzn.„Dopiero ty, Gerd".Po tygodniu powiedziała, że jedzie do Utica ‒ tam mieszkała, tam musi „coś pilnego" załatwić.Ale wróci do niego, przyjedzie do New Fair Haven za kilka dni, najpóźniej za tydzień.Chciał kupić dla niej bilet, zapytał, czy wraca autobusem, czy koleją ‒ ale powiedziała, mu, że jej stary przyjaciel, Oswald Thoen, będzie tutaj ze swoim wozem.Rano dzwonił, że przyjedzie w sprawach firmy i może ją zabrać.Leżała obok niego ‒ ciepła, zmęczona, półprzytomna, ale wciąż nienasycona, podobnie jak on.Jej chłodne dłonie były niespokojne i wstrząsał nimi dreszcz, kiedy go dotykała.Pomyślał, że to może się skończyć, może nawet dzisiaj, i ta myśl zabolała dotkliwie.Spojrzał na zegarek.„Jest już późno, musisz się ubrać".Ubrała się i usiadła przy nim.O osiemnastej przyjechał Thoen.Słyszała, jak zatrzymywał wóz, później jego kroki na schodach ‒ kroki Oswalda Thoena.Pobiegła ku drzwiom.„Tylko spakuję się, Gerd, i zaraz przyjdę.Oswald zaczeka u mnie".Upłynęło dziesięć minut.Murphy sięgnął po niedzielny „New York Times"; czytał ogłoszenia.Kończyły się jego zasoby, należało rozejrzeć się za jakąś pracą.Po chwili usłyszał stuk zatrzasku w drzwiach pokoju Marty ‒ po diabła zamyka drzwi? ‒ później stłumione głosy i prawie równocześnie.O tak, nie miał już wątpliwości.Zmiął gazetę, opuścił ją na ziemię i leżał nieruchomo, z sercem nagle porażonym.Wiedział, co tam się dzieje.Nastawił radio, głośno, coraz głośniej, aż uszy bolały.Może Thoen ją zmusił? Mówiła przecież, że nic ją nie łączy z Oswaldem, że jest on przyjacielem rodziny.Mówiła, że nikogo już teraz nie chce, że pod dotknięciem innego mężczyzny czułaby wstręt, odrazę, że przepełniona jest tylko nim, Murphym ‒ i coś jeszcze mówiła, już nie pamięta co; wszystko jedno, o czym mówiła.Pomyślał, że na tym świecie o wiele mniej zrobiono niż powiedziano, niż obiecano.Upłynęło pół godziny, może więcej, kiedy w sportowym płaszczu z rudozłotej tkaniny weszła do jego pokoju, już od progu mówiąc z jakimś pośpiechem, natychmiast, w tym samym ułamku sekundy, w którym otwierała drzwi ‒ że Oswald nie radzi załatwiać jakiejś tam sprawy w Utica, tak jak ona zamierzała, bo to się nie opłaca, że raczej trzeba.„Nie mówiłaś mi o żadnej sprawie do załatwienia".„Nie? Widzisz, zapomniałam.Ale tu chodzi".„Dobra, niech sobie chodzi.Jest już późno i nie zdążysz mi opowiedzieć.Zostaw to!"„Czemu jesteś taki ponury, co się stało?"„Nie wiesz?"„Godzinę temu byłeś w innym humorze".„Tak, ale to było godzinę temu".„Nie rozumiem".„Marta, przecież coś zaszło w ciągu tej godziny!"„No wiesz!"„Wiem, wiem.Tak samo dobrze jak ty".„Nie opowiedziałam ci jeszcze wszystkiego, nie zdążyłam".„Szkoda.Trzeba było powiedzieć.Byłbym przynajmniej przygotowany".„Gerd, o czym ty myślisz? Na co chciałeś być przygotowany? Więc nie masz do mnie zaufania? Podejrzewasz, że ja".„Marta, to nie ma nic wspólnego z zaufaniem ani podejrzeniami.Idzie mi o pewien fakt, który zaistniał, chodzi mi tylko o coś, co się wydarzyło.Wiem, że samo wydarzenie to zbyt mało, żeby coś więcej o tym powiedzieć i że przyczyny i klimat wydarzeń są stokroć ważniejsze.Ale to było zbyt gwałtowne i niespodziewane".„Gerd, obrażasz mnie.Boże, to straszne, co ty mówisz.I to teraz, po kilku dniach.Gerd, nie mogę ci tego wybaczyć ‒ wołała z emfazą ‒ znowu się zawiodłam.Zraniłeś mnie, jak inni.Boże, więc ja naprawdę muszę być sama".Zdumiała go ta tyrada; trwała dość długo.Więc jak ‒ uległ halucynacji? Nie słyszał, jak szczęknął zamek, i nie dobiegły go żadne odgłosy z tego pokoju obok, z jej pokoju, w którym była z Oswaldem?„Wszystko jest w porządku ‒ powiedział ‒ nie martw się.Moja reakcja świadczyła tylko o tym, że zależy mi na tobie, że nie chcę cię stracić.W porządku, Marta, naprawdę, możesz już iść.Thoen czeka, może się niecierpliwi".„Przed godziną byłam najszczęśliwszą z kobiet.Teraz jestem najbardziej upokorzoną.Boże, jaka byłam głupia, wierząc, że można być szczęśliwą dłużej niż tydzień.Zraniłeś mnie, wszystko zepsułeś!"Murphy sprawdził kurs na Lantanę.8.Beesley przyszedł późnym wieczorem.Przyniosłem z lodówki gin, puszkę soku pomidorowego i płaski termos z kostkami lodu.Beesley przepadał za Bloody Mary.‒ Wzruszasz mnie, Mike ‒ powiedział Beesley.‒ Gdyby jakaś dziewczyna tak dobrze pamiętała o tym, co lubię i co mi smakuje, to ożeniłbym się już dawno.Nie nabrałeś mnie, właśnie takie rzeczy tygrysy lubią najbardziej.Sięgnął po gin, drugą dłonią ujął puszkę soku i przechylał oba naczynia nad pękatą, niską szklanką, do której wrzucił uprzednio trzy kostki lodu.‒ A ty? ‒ zapytał podając mi puszkę.‒ Piję przeżegnany gin.Uczyniłem puszką znak krzyża nad szklanką czystego ginu.Piliśmy małymi łykami.Powiem mu teraz, pomyślałem, o czym dowiedziałem się od Loretty; nic jej za to nie zrobią, chyba że sami maczali palce w porwaniu Galindeza.‒ Co masz do mnie, Mike?Opowiedziałem o odwiedzinach Loretty Flynn, zapewniając Beesleya, że jestem jedynym człowiekiem, któremu, mimo jego zakazu, Loretta, opowiedziała historię porwania Jezusa Fernandeza de Galindez.‒ Z tą małą będziemy mieli jeszcze kłopot ‒ powiedział Frank.Dorzuciłem jeszcze jedną kostkę lodu do ginu; zbyt szybko rozgrzewał się w dłoni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Jeszcze tego samego dnia, kiedy Marta przyjechała, wyszli po kolacji i zwiedzili kilka barów.Wrócili nad ranem.Ich pokoje były położone obok siebie.Przebrała się, przyszła do niego.I tak się zaczęło.Żadna z kobiet nie wzbudziła w nim tyle namiętności.Marta mówiła:„Gerd, kiedy tylko mnie dotkniesz, ogarnia mnie pożar.Tracę poczucie czasu.Nikogo nie chcę, pragnę tylko ciebie.Ach, Gerd, to jest cudowne i szalone, prawda? Gdyby za szczęście trzeba było płacić życiem, moje byłoby już oddane w zapłacie".‒ Mówiła z egzaltacją, jak bohaterka melodramatu.Powiedziała, że co najmniej od roku jest sama.Zawiodła się na kimś i miała dosyć mężczyzn.„Dopiero ty, Gerd".Po tygodniu powiedziała, że jedzie do Utica ‒ tam mieszkała, tam musi „coś pilnego" załatwić.Ale wróci do niego, przyjedzie do New Fair Haven za kilka dni, najpóźniej za tydzień.Chciał kupić dla niej bilet, zapytał, czy wraca autobusem, czy koleją ‒ ale powiedziała, mu, że jej stary przyjaciel, Oswald Thoen, będzie tutaj ze swoim wozem.Rano dzwonił, że przyjedzie w sprawach firmy i może ją zabrać.Leżała obok niego ‒ ciepła, zmęczona, półprzytomna, ale wciąż nienasycona, podobnie jak on.Jej chłodne dłonie były niespokojne i wstrząsał nimi dreszcz, kiedy go dotykała.Pomyślał, że to może się skończyć, może nawet dzisiaj, i ta myśl zabolała dotkliwie.Spojrzał na zegarek.„Jest już późno, musisz się ubrać".Ubrała się i usiadła przy nim.O osiemnastej przyjechał Thoen.Słyszała, jak zatrzymywał wóz, później jego kroki na schodach ‒ kroki Oswalda Thoena.Pobiegła ku drzwiom.„Tylko spakuję się, Gerd, i zaraz przyjdę.Oswald zaczeka u mnie".Upłynęło dziesięć minut.Murphy sięgnął po niedzielny „New York Times"; czytał ogłoszenia.Kończyły się jego zasoby, należało rozejrzeć się za jakąś pracą.Po chwili usłyszał stuk zatrzasku w drzwiach pokoju Marty ‒ po diabła zamyka drzwi? ‒ później stłumione głosy i prawie równocześnie.O tak, nie miał już wątpliwości.Zmiął gazetę, opuścił ją na ziemię i leżał nieruchomo, z sercem nagle porażonym.Wiedział, co tam się dzieje.Nastawił radio, głośno, coraz głośniej, aż uszy bolały.Może Thoen ją zmusił? Mówiła przecież, że nic ją nie łączy z Oswaldem, że jest on przyjacielem rodziny.Mówiła, że nikogo już teraz nie chce, że pod dotknięciem innego mężczyzny czułaby wstręt, odrazę, że przepełniona jest tylko nim, Murphym ‒ i coś jeszcze mówiła, już nie pamięta co; wszystko jedno, o czym mówiła.Pomyślał, że na tym świecie o wiele mniej zrobiono niż powiedziano, niż obiecano.Upłynęło pół godziny, może więcej, kiedy w sportowym płaszczu z rudozłotej tkaniny weszła do jego pokoju, już od progu mówiąc z jakimś pośpiechem, natychmiast, w tym samym ułamku sekundy, w którym otwierała drzwi ‒ że Oswald nie radzi załatwiać jakiejś tam sprawy w Utica, tak jak ona zamierzała, bo to się nie opłaca, że raczej trzeba.„Nie mówiłaś mi o żadnej sprawie do załatwienia".„Nie? Widzisz, zapomniałam.Ale tu chodzi".„Dobra, niech sobie chodzi.Jest już późno i nie zdążysz mi opowiedzieć.Zostaw to!"„Czemu jesteś taki ponury, co się stało?"„Nie wiesz?"„Godzinę temu byłeś w innym humorze".„Tak, ale to było godzinę temu".„Nie rozumiem".„Marta, przecież coś zaszło w ciągu tej godziny!"„No wiesz!"„Wiem, wiem.Tak samo dobrze jak ty".„Nie opowiedziałam ci jeszcze wszystkiego, nie zdążyłam".„Szkoda.Trzeba było powiedzieć.Byłbym przynajmniej przygotowany".„Gerd, o czym ty myślisz? Na co chciałeś być przygotowany? Więc nie masz do mnie zaufania? Podejrzewasz, że ja".„Marta, to nie ma nic wspólnego z zaufaniem ani podejrzeniami.Idzie mi o pewien fakt, który zaistniał, chodzi mi tylko o coś, co się wydarzyło.Wiem, że samo wydarzenie to zbyt mało, żeby coś więcej o tym powiedzieć i że przyczyny i klimat wydarzeń są stokroć ważniejsze.Ale to było zbyt gwałtowne i niespodziewane".„Gerd, obrażasz mnie.Boże, to straszne, co ty mówisz.I to teraz, po kilku dniach.Gerd, nie mogę ci tego wybaczyć ‒ wołała z emfazą ‒ znowu się zawiodłam.Zraniłeś mnie, jak inni.Boże, więc ja naprawdę muszę być sama".Zdumiała go ta tyrada; trwała dość długo.Więc jak ‒ uległ halucynacji? Nie słyszał, jak szczęknął zamek, i nie dobiegły go żadne odgłosy z tego pokoju obok, z jej pokoju, w którym była z Oswaldem?„Wszystko jest w porządku ‒ powiedział ‒ nie martw się.Moja reakcja świadczyła tylko o tym, że zależy mi na tobie, że nie chcę cię stracić.W porządku, Marta, naprawdę, możesz już iść.Thoen czeka, może się niecierpliwi".„Przed godziną byłam najszczęśliwszą z kobiet.Teraz jestem najbardziej upokorzoną.Boże, jaka byłam głupia, wierząc, że można być szczęśliwą dłużej niż tydzień.Zraniłeś mnie, wszystko zepsułeś!"Murphy sprawdził kurs na Lantanę.8.Beesley przyszedł późnym wieczorem.Przyniosłem z lodówki gin, puszkę soku pomidorowego i płaski termos z kostkami lodu.Beesley przepadał za Bloody Mary.‒ Wzruszasz mnie, Mike ‒ powiedział Beesley.‒ Gdyby jakaś dziewczyna tak dobrze pamiętała o tym, co lubię i co mi smakuje, to ożeniłbym się już dawno.Nie nabrałeś mnie, właśnie takie rzeczy tygrysy lubią najbardziej.Sięgnął po gin, drugą dłonią ujął puszkę soku i przechylał oba naczynia nad pękatą, niską szklanką, do której wrzucił uprzednio trzy kostki lodu.‒ A ty? ‒ zapytał podając mi puszkę.‒ Piję przeżegnany gin.Uczyniłem puszką znak krzyża nad szklanką czystego ginu.Piliśmy małymi łykami.Powiem mu teraz, pomyślałem, o czym dowiedziałem się od Loretty; nic jej za to nie zrobią, chyba że sami maczali palce w porwaniu Galindeza.‒ Co masz do mnie, Mike?Opowiedziałem o odwiedzinach Loretty Flynn, zapewniając Beesleya, że jestem jedynym człowiekiem, któremu, mimo jego zakazu, Loretta, opowiedziała historię porwania Jezusa Fernandeza de Galindez.‒ Z tą małą będziemy mieli jeszcze kłopot ‒ powiedział Frank.Dorzuciłem jeszcze jedną kostkę lodu do ginu; zbyt szybko rozgrzewał się w dłoni [ Pobierz całość w formacie PDF ]