[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zabierz go tam.Jeśli dasz radę, wez też łóżko.- Tak jest, sir.- Na cmentarz tamtędy!Wskazał palcem kierunek.- Potem wróć, by nam pomócprzy dzieciach - krzyczał za odchodzącym marynarzem.Ktoś dzwonił na trwogę, chociaż teraz nikogo już nietrzeba było ostrzegać.Kaplica płonęła.Po chwili pocisk tra-fił w kuchnię i cały budynek objęły trupio blade płomienie.Rozległy się krzyki, bo następny pocisk trafił w sypialnię.Dzieci wpadły w panikę.Sharpe wbiegł zewnętrznymi scho-dami na górę i jak sierżant zaczął krzyczeć na grupkę dzieciprzepychających się na balkonie przy podeście schodów.Nieznały angielskiego, ale zamarły, gdy usłyszały ryk poruczni-ka.Bały się go bardziej niż ognia i hałasu.-Ty!Chwycił oniemiałą z przerażenia dziewczynkę - Na dół!Ty następny!Ustawił je rzędem wzdłuż schodów i przekazywał w ręce346 nadbiegających ludzi.Potem ruszył w głąb płonącego dor-mitorium.Dwoje dzieci było już martwych, ale trzecie,dziewczynka, siedziało skulone, z dłońmi przyciśniętymido zakrwawionej twarzy.Sharpe chwycił ją na ręce, prze-niósł na balkon i wcisnął w ramiona jakiejś kobiety.Płomie-nie szalejące w kuchni przedzierały się przez dach, ale naszczęście następne pociski na razie nie padały.Za to trochędalej na południe na rząd domów spadło ich kilkanaście.Astrid kierowała ludzi na cmentarz marynarski.Po chwilipodbiegła do Sharpe'a.- Zostały jeszcze kaleki! - krzyczała.- Gdzie?Wskazała narożny pokój.Porucznik wbiegł przez ot-warty balkon i znalazł sześcioro dzieci leżących w łóżkach.Szczęściem wrócił Clouter.Porucznik wynosił dzieci, jednopo drugim i spuszczał w dół, w ramiona marynarza, któryprzekazywał je dalej zgromadzonym dorosłym.Sharpezdążył rzucić ostatnie dziecko marynarzowi, gdy kolejnygranat rozerwał resztki kaplicy, rozsiewając odłamki meta-lu i drewna po podwórzu.Dziwnym trafem nikt nie zostałranny.Tylko Sharpe miał na plecach krew.Kawałek szkłaz witraża przebił płaszcz i kurtkę, jednak porucznik zdawałsię nie zwracać na to uwagi.- Czy już wszystkie? - pytał Astrid, przekrzykując grzmotwybuchów i szum ognia.Ostatnie dziecko przeniesiono na cmentarz, na podwórzuzostał tylko Clouter.- Uciekaj stąd! - krzyknął do niego porucznik.Sam zaś chwycił rękę Astrid i przez balkon ruszył kuschodom.Gdy przebiegali obok płonącego dormitorium, przy-pominało ono już piec hutniczy.Kolejna bomba spadła nazewnętrzne schody, rozrywając stopnie na strzępy.Granateksplodował, a języki wybuchu sięgnęły podwórza.Sharpe347 pociągnął Astrid na podest i razem zbiegli wewnętrznymischodami.W holu natknęli się na Cloutera.- Mówiłem, że masz się wynosić!- Wróciłem po to - odparł marynarz, wymachując sied-miolufowym karabinem.Sharpe podniósł z ziemi własną broń.Całe podwórzebyło pokryte potrzaskanymi dachówkami.Coraz więcej gra-natów trafiało w budynki sierocińca.Sharpe modlił się, bykanonierzy nie przestawili celowników i nie zaczęli ostrze-liwać terenów położonych bardziej na północ.Wtedy cmen-tarz znalazłby się w ogniu.- Wszystko, co możemy zrobić - powiedział - to opiekować się Skovgaaardem.Gdy uderzyły jednocześnie dwie bomby, cały budyneksierocińca zadrżał w posadach.Dziecięca zabawka, lalkaz płonącymi włosami sfrunęła na podwórze.Sharpe ruszyłw stronę bramy, za nim szła Astrid, a na końcu Clouter.Nag-le porucznik krzyknął ostrzegawczo i rzucił się w prawo.W bramie wejściowej stał Lavisser z grupą żołnierzyuzbrojonych w muszkiety.Sharpe chwycił rozbrojony przezHoppera granat i poturlał w kierunku nadchodzących zbroj-nych.Ci zaś, widząc toczącą się kulę, rozpierzchli się naboki.Porucznik chwycił Astrid i pociągnął w stronę drzwi.Zatrzasnął je i założył sztabę.Potem zwrócił się do dziewczyny:- Czy okna na tym piętrze mają kraty?Spojrzała na niego niepewnie i potrząsnęła głową.-Nie.- To znajdz okno i wyjdz przez nie na cmentarz.Tylkoszybko!Kolby muszkietów łomotały w zablokowane drzwi.Shar-pe pchnął Astrid na korytarz, a sam wbiegł po schodach nazasnuty dymem balkon.Clouter, uciekając za Sharpe'em,znalazł się w nienaruszonej części budynku.Stanął i wyce-348 lował siedmiolufową armatą w żołnierzy.Zawahał się.Prze-cież mieli sprawę z Lavisserem, a nie z Bogu ducha winny-mi żołnierzami.Jednak wśród ludzi wspinających się przezokno wychodzące na podwórze marynarz nie mógł dostrzeczdrajcy ani Barkera.Czy Lavisser był już w środku? Płomie-nie sięgały coraz wyżej, aż do krokwi dachu nad dormitorium.Sharpe i Clouter znalezli się w pułapce.Mogli tu spłonąćżywcem.W tej samej chwili jeden z żołnierzy krzyknął cośdo swych towarzyszy, a Sharpe, nie mając ochoty na strzela-ninę z oddziałem Duńczyków, pociągnął Cloutera stronę niezniszczonej jeszcze części dormitorium.Bomba wybuchłana podwórzu.Dały się słyszeć jęki rannych.- Co oni chcą zrobić? - spytał Clouter.- Bóg jeden wie - odparł Sharpe.Zciągnąwszy z ramienia siedmiolufowy pistolet, podszedłdo okna.Było zakratowane, co miało uniemożliwić zuchwa-łym chłopcom wspinanie się na dach.Szarpnął kratą, ale na-wet nie drgnęła.Gdyby ją wyrwali, mogliby niepostrzeżenieprzedostać się przez ogród sierocińca na cmentarz.Niestety,wyglądała na wyjątkowo solidną.Clouter zobaczył, do cze-go zmierza porucznik, i przyszedł mu z pomocą.Olbrzymchrząknął, by dodać sobie animuszu, po czym chwycił zakratę i szarpnął.Metalowy pręt rozerwał drewniany parapetpozostając mu w rękach.Wtedy z podwórza odezwał się głos Lavissera.-Sharpe! Sharpe!Porucznik odwrócił się i obawiając się salwy z musz-kietów, bardzo ostrożnie zbliżył się do podestu.Zobaczyłsześciu żołnierzy leżących w drgawkach na ziemi.Wszyscykrwawili, byli poparzeni.Gdy wyłamywali drzwi, za ich ple-cami eksplodowała bomba.Sharpe spostrzegł, że Lavissernie jest sam.Za nim stała Astrid, przytrzymywana mocnoprzez człowieka o bladej twarzy.Był to Aksel Bang.- Sharpe! - znów zawołał Lavisser.349 - Czego chcesz?- Po prostu zejdz na dół.To już koniec!Całe miasto drżało od wybuchów, ginęło w niszczyciel-skich płomieniach.Nad płonącą kaplicą porucznik zobaczyłwstęgi ognia i dymu, które zostawiały rakiety i lonty bomb.Dym był wszędzie.Cofnął się o krok, do cienia i ściągnąłz ramienia karabin.Widział Lavissera.Ale gdzie Barker?Czyżby ten ostatni, tropiąc go, był już w budynku?- Koniec czego? - krzyknął do Lavissera.- Wiem, że panna Skovgaard też zna nazwiska ludzi,z którymi współpracował jej ojciec.- Puść ją.Lavisser uśmiechnął się.Kolejna bomba uderzyław sierociniec.Podmuch eksplozji rozrzucił na boki połypłaszcza majora [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •