[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od tygodni dziewczynki z zapałem pracowały nadozdobami: figurkami z masy solnej, które malowały, abypotem powiesić je na choince, która straciła igły; kolorowetekturki z nazwiskami i imionami gości wypisanym kulawymiliterami, fantazyjny żłobek, gdzie postacie z szopki mieszałysię z najnowszymi modelami samochodów, a przedewszystkim, u podstawy drzewka, długi szereg butów do napełniania i opróżniania z prezentów, przy powszechnychokrzykach podziwu dużych i małych członków rodziny.Na pewno w tym roku, tak jak w poprzednich latach,słychać będzie zgrzytanie zębów, to nieuniknione.Można byłoprzewidzieć grymasy babci.Na prośbę zięcia numer jedenzgodziła się zaopiekować wnuczkami na cały tydzień - to byłocoś niezwykłego.Zamiast prezentu Philippe zabierze swojąmałżonkę, szczęśliwą kobietę, która jeszcze nic nie wiedziałao swoim szczęściu, w podróż, aby opaliła się trochę w słońcuAntyli.Cała rodzina została wtajemniczona i dotrzymałaabsolutnej tajemnicy.Teściowa, zaskoczona, przychyliła siędo prośby zięcia, ale już zaczynała przewidywać, co toimplikowało, innym okiem patrząc na radosną witalnośćswych wnuczek.Wpłynęło to na jej z zasady kapryśny nastrój.Wszystko wskazywało, że będzie w kiepskim humorze aż dofatalnego dnia.Laura nie ośmielała się pomyśleć o tym, co się staniepózniej, po zakończonej próbie wytrzymałości nerwów panimatki! Ona również chciałaby dać podobny prezent Paulowi.Tym razem miała na to dość pieniędzy! Niestety, obecnie niebyło mowy nawet o jednym dniu urlopu ani dla niej, ani dlaniego.Wielka szkoda! Bo tego właśnie potrzebowali, podróżydo ciepłych krajów, tylko we dwoje.Siedząc w obrotowym fotelu, z głową owiniętąręcznikiem, roześmiała się do siebie na myśl o propozycji,jaką zrobiła Paulowi na parkingu.Kuszący pomysł.Któż otej porze roku odrzuciłby taką ofertę? Pojechać w tropiki, nalulka dni zapomnieć o wszystkich troskach dniapowszedniego.Laura dałaby głowę, że Valerie Lazura i małyTanguy na pewno pojechaliby tam natychmiast, większość jejpozostałych pacjentów także.Nawet Madeleine Pilowskymoże wsiadłaby do samolotu.Jeszcze tego ranka telefonowała do niej.Laura chciała zajrzeć do niej jutro, aby zmierzyć jejciśnienie.- Och, ja zapomniałam pani powiedzieć, że dziecizmieniły plany i że spędzę Boże Narodzenie u mojej córki.- To wspaniale - odpowiedziała Laura, szczerze cieszącsię wraz z nią.Tak, ostatecznie życie nie było takie złe. 6Siedząc na brzegu łóżka w bieliznie, Laura ze zrozpaczonąminą patrzyła na szafę o otwartych drzwiach, która stałanaprzeciw niej.Dziesiątki pomiętych strojów leżały napodłodze.Spódnica, którą zamierzała włożyć, nietypowowrzynała się jej w talię, a ulubione elastyczne, luzne spodnieboleśnie obciskały jej ciało.Ponieważ jadła byle co, stało sięto, czego należało oczekiwać: niepostrzeżenie utyła o jeden,dwa lub nawet trzy kilo.Starała się unikać lustra.Niepotrzebnie jeszcze bardziejsię denerwować.Czuła się napęczniała, miała mdłości, bezwątpienie były to skutki wczorajszego ciężkostrawnegoposiłku, w dodatku niezle zakrapianego alkoholem.Westchnęła, wyciągając spod sterty ubrań spódnicę zwełny, która mogła rozciągać się w nieskończoność.Ta sięnada.Nie była już kobietą pierwszej młodości, ale kiedywłoży pantofle na wysokich obcasach i dość luzny pulower,będzie niezle wyglądała.Przetarła oczy.Noc była krótka.Pamiętała jeszczemelodie, które usłyszała wczoraj na pasterce.Czyste głosychórów wznosiły się pod szerokie, kamienne łuki, dzwiękimuzyki napełniały kościół, kłębiły się niczym stadazaczarowanych ptaków.Już dawno nie zadawała sobiefundamentalnych pytań, żeby zorientować się, w co wierzylub nie wierzy.Pozwalała swoim myślom błądzić podczasznajomej ceremonii, napawając się śpiewem chórów idzwiękami muzyki sakralnej, które napełniały jej serce iściskały jej gardło.Na wieży kościelnej zegar wydzwonił drugą godzinę nocy,kiedy wrócili do swojego apartamentu, upojeni świątecznymiświatłami miasta.To właśnie tę chwilę Paul wybrał, żebyofiarować jej prezent, w intymnym zaciszu sypialni. - Trzymaj, to dla ciebie - powiedział, wsuwając jej do rękiszkatułkę o jedwabistych w dotyku ściankach.W szkatułcebyła pięknie rzezbiona złota bransoleta.Wtedy Laura, wstydząc się trochę, wyjęła z komodypodarunek dla Paula: przybory toaletowe w eleganckiej torbie.- Zaproszenie do wyjazdu?- Na twoje nocne dyżury w szpitalu.Zawstydził ją własny praktycyzm.To było takie do niejniepodobne.Powinna dać dowód bogatszej wyobrazni.Niestanęła na wysokości zadania.Ten prezent nie odpowiadałgłębi jej uczuć do męża.A może jednak? Wkrótce potemzaczęła gorąco przepraszać Paula, jednocześnie zalewając sięłzami.- To naprawdę nic niewarte! Bardzo mi przykro.Paul postawił neseser na szafce nocnej i objął żonę, aby jąpocieszyć.- Cicho! To bardzo dobry, naprawdę wspaniałypomysł.A zresztą dobrze wiesz, że to ty jesteś moimnajpiękniejszym prezentem!Kołysał ją w objęciach, obsypał pocałunkami jej powiela,scałował z jej warg ślady słonych kropel aż na szyję.Tabożonarodzeniowa noc była naprawdę bardzo piękna.Noc,opiewająca ranek, który przynosi zawód.Dokładnie o 12.30 wszyscy goście przybyli do Philippe'a iMarie, pomimo zamieci.Bo od samego rana deszcz jak zpomocą czarów zamienił się w płatki śniegu, które - o cudzie!- nie topiły się.Biały kobierzec pokrył ziemię, drzewaupodobniły się do widm, a z kominów sąsiednich domówleniwe smugi dymu rozciągały się w bezchmurnym niebie,oświetlonym białawym blaskiem.- To prawdziwe Boże Narodzenie! - oświadczyła Manon.- Jest co najmniej zero stopni - wyjaśniła zaraz bardzopoważnie Julie.- To dlatego pada śnieg! - Chodzcie zobaczyć! Chodzcie zobaczyć! - zawołałydziewczynki zgodnym chórem, podczas gdy babcia niepokoiłasię już swoim powrotem do domu, i to w chwili, gdy jeszczenie zdjęła płaszcza.- Chodzcie zobaczyć! Pod choinką jestmnóstwo prezentów.- Chocie, chocie - powtórzyła najmłodsza Lea, czepiającsię nogi Paula.Paul wziął ją na ręce tak, jakby była lekka jak piórko, ipodniósł wysoko obok oświetlonej choinki.Zwiatełka mrugały, odbijając się w lśniących bombkach,iskrzyły i połyskiwały wzdłuż złocistych łańcuchów.Leaotwierała szeroko oczy, mrugając w rytmie lampek; a potem,bardzo zamaszyście, ruchem tak nieprzewidywalnym iszybkim jak błyskawica, chwyciła największą, a zarazemnajbliższą bombkę.Delikatna rozgwieżdżona kula zsunęła się po gałęzi,pociągając za sobą kilka igieł, stoczyła się na jedną z paczek izakończyła bieg, rozbijając się na tysiąc kolorowychodłamków na podłodze salonu.- Och! - zawołała zawiedziona dziewczynka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •