[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mars na jej czole ustąpił miejsca pełnemu oszołomienia zakłopotaniu.Jej spojrzenie stało się odległe, głos również zdawał się nadpływać z daleka:– Nie.–.zgadzasz się ze mną, ale tak wygląda prawda.Wpatrywała się weń zogromniałymi oczami, z twarzą pozbawionąwyrazu, minimalnie otwarłszy usta.– Nie znasz moich myśli – powiedziała wreszcie.– Nie masz pojęcia,dlaczego czuję to, co czuję.– Jest bez znaczenia, co tobie się wydaje, że czujesz.Ja wiem, czym tonaprawdę jest, wiem, dlaczego chcesz, żebym znów cię pocałował, i z tego teżpowodu wiem, ponad wszelką wątpliwość, że honor nakazuje mi, jakodżentelmenowi, jako osobie bardziej doświadczonej, odmówić ci i zachowaćTL Rstosowny dystans.Dość tłumaczeń.Przystąpił do ataku.– Powinnaś być mi wdzięczna za to, że nie przyjąłem twojegozaproszenia do dalszego flirtu – rzekł stanowczym, niemal kategorycznymtonem.– Większość mężczyzn na moim miejscu skorzystałaby z okazji, leczty zasługujesz na więcej.Ponownie zmrużyła oczy, wpatrując się w niego jeszcze intensywniej.– Zatem.twierdzisz, że cierpię na.na co? Jakąś odmianę wywołanegopoczuciem zagrożenia, wyimaginowanego pożądania, przed którym musiszmnie ocalić?189Zawahał się, lecz potem przytaknął.– Tak.Nic ponadto.– Musisz ocalić mnie przede mną samą.– Emily z trudem zaczerpnęłatchu.– A wiesz to, ponieważ.?– Ponieważ mam o wiele więcej doświadczenia niż ty.– Rozumiem.– Głos zadrżał jej z gniewu, którego nie umiała jużpowściągnąć.Zwęziła oczy w szparki, przyszpiliła go spojrzeniem.Nigdy wcześniejnie zaznała takiej furii.Otworzyła usta.i odkryła, że nie potrafi dobyć zsiebie ani słowa.Nabrała powietrza, przytrzymała je w płucach i znów spróbowała sięodezwać, ale furia ją dławiła.Nie masz bladego pojęcia, o czym mówisz!Wydala z siebie nieokreślone warknięcie, wyrzuciła w górę ręce,okręciła się na pięcie i sztywnym krokiem ruszyła ku drzwiom na końcukorytarza.Otworzyła je porywczo i wyszła.To tyle, jeśli idzie o znalezienie odpowiedniego miejsca i czasu.To tyle, jeśli idzie o budowanie z nim związku; on nawet nie wierzył, żeTL Rnaprawdę tego pragnęła!Pełne irytacji frazy, gniewne deklaracje – wszystkie te słowa, które zchęcią by mu powiedziała, którymi rada by go zarzuciła, gdyby tylko zdołaładobyć z siebie głos, gdyby ufała sobie na tyle, by zwymyślać go bez obawy,że łzy gniewu ścisną jej gardło – kotłowały się w jej głowie, kiedy, niezatrzymując się, wyszła z pałacu i ruszyła ulicą.Najwidoczniej na jej twarzy malowała się tłumiona furia, przechodniebowiem prędko usuwali się jej z drogi.Nie oglądała się, by sprawdzić, czyGareth idzie za nią, za plecami słyszała jednak kroki i wiedziała, że to on.190Kiedy dotarła do bramy w ogrodzeniu parku, przystanęła.Obejrzała się,obrzuciła go piorunującym, palącym spojrzeniem, a potem znów odwróciła siędoń plecami, przybrała spokojny wyraz twarzy, poprawiła na ramionach szal zburki, dumnie uniosła głowę i zagłębiła się w park, żeby odnaleźć Dorcas iWatsona.Pora wracać na szebekę.12 listopada 1822, późnoZ powrotem na szebeceDrogi pamiętniku,Odjęło mi mowę.I dotąd jej nie wróciło.Gareth sądzi, że mojezainteresowanie nim wynika wyłącznie z pożądania wywołanego przeżytymniebezpieczeństwem.W jego opinii jestem zaślepiona i żyję złudzeniami.Ilekroć przypomnę sobie, co powiedział – co myśli – z gniewu aż mnietrzęsie.Jak on śmie? Jak, u diabła, ma czelność mówić mi, co czuję idlaczego? I jakby tego było mało – jak śmie aż tak się mylić?!Dosłownie wyszłam z siebie – aż do dziś nie wiedziałam, co znaczy topowiedzenie.Jego zuchwalstwo wprost nie zna miary!Na marginesie, wydukał kilka zdań, którym powinnam chyba poświęcićTL Rnieco uwagi.Bez wątpienia to zrobię, kiedy już się uspokoję.E.Trzy dni później po południu szebeka zawinęła do portu w Tunisie.Odkąd opuścili Aleksandrię, nie widzieli ani jednego członka kultu.Wypadałosię z tego cieszyć, ponieważ by dostać się do Tunisu od strony morza,należało się przecisnąć przez wąski przesmyk na tak zwane jezioro.Szebekamusiała zwinąć żagle i pokonać ten odcinek na wiosłach.W takich warunkachumknięcie przed ewentualnym pościgiem byłoby niemożliwe.191Kiedy pożegnali się z kapitanem Laboule'em i jego załogą, dziękując zagościnność i nieszczerze wyrażając ubolewanie, że nie nadarzyła się okazja dobitki, Gareth poprowadził całą grupę, znów w arabskich przebraniach, przezport.Ufnie stosując się do zaleceń Laboule'a, wynajęli mały, zaprzężony wosła wózek, jeden z wielu czekających tu, żeby przewieźć pasażerów, bagaże itowary na krótkiej trasie od brzegu jeziora do bram miejskich.Trzy kobietyzasiadły na stosie bagaży, mężczyźni zajęli stanowiska po bokach wózka, poczym procesja pod wodzą Garetha ruszyła piaszczystą drogą.Unikał patrzenia na Emily [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Mars na jej czole ustąpił miejsca pełnemu oszołomienia zakłopotaniu.Jej spojrzenie stało się odległe, głos również zdawał się nadpływać z daleka:– Nie.–.zgadzasz się ze mną, ale tak wygląda prawda.Wpatrywała się weń zogromniałymi oczami, z twarzą pozbawionąwyrazu, minimalnie otwarłszy usta.– Nie znasz moich myśli – powiedziała wreszcie.– Nie masz pojęcia,dlaczego czuję to, co czuję.– Jest bez znaczenia, co tobie się wydaje, że czujesz.Ja wiem, czym tonaprawdę jest, wiem, dlaczego chcesz, żebym znów cię pocałował, i z tego teżpowodu wiem, ponad wszelką wątpliwość, że honor nakazuje mi, jakodżentelmenowi, jako osobie bardziej doświadczonej, odmówić ci i zachowaćTL Rstosowny dystans.Dość tłumaczeń.Przystąpił do ataku.– Powinnaś być mi wdzięczna za to, że nie przyjąłem twojegozaproszenia do dalszego flirtu – rzekł stanowczym, niemal kategorycznymtonem.– Większość mężczyzn na moim miejscu skorzystałaby z okazji, leczty zasługujesz na więcej.Ponownie zmrużyła oczy, wpatrując się w niego jeszcze intensywniej.– Zatem.twierdzisz, że cierpię na.na co? Jakąś odmianę wywołanegopoczuciem zagrożenia, wyimaginowanego pożądania, przed którym musiszmnie ocalić?189Zawahał się, lecz potem przytaknął.– Tak.Nic ponadto.– Musisz ocalić mnie przede mną samą.– Emily z trudem zaczerpnęłatchu.– A wiesz to, ponieważ.?– Ponieważ mam o wiele więcej doświadczenia niż ty.– Rozumiem.– Głos zadrżał jej z gniewu, którego nie umiała jużpowściągnąć.Zwęziła oczy w szparki, przyszpiliła go spojrzeniem.Nigdy wcześniejnie zaznała takiej furii.Otworzyła usta.i odkryła, że nie potrafi dobyć zsiebie ani słowa.Nabrała powietrza, przytrzymała je w płucach i znów spróbowała sięodezwać, ale furia ją dławiła.Nie masz bladego pojęcia, o czym mówisz!Wydala z siebie nieokreślone warknięcie, wyrzuciła w górę ręce,okręciła się na pięcie i sztywnym krokiem ruszyła ku drzwiom na końcukorytarza.Otworzyła je porywczo i wyszła.To tyle, jeśli idzie o znalezienie odpowiedniego miejsca i czasu.To tyle, jeśli idzie o budowanie z nim związku; on nawet nie wierzył, żeTL Rnaprawdę tego pragnęła!Pełne irytacji frazy, gniewne deklaracje – wszystkie te słowa, które zchęcią by mu powiedziała, którymi rada by go zarzuciła, gdyby tylko zdołaładobyć z siebie głos, gdyby ufała sobie na tyle, by zwymyślać go bez obawy,że łzy gniewu ścisną jej gardło – kotłowały się w jej głowie, kiedy, niezatrzymując się, wyszła z pałacu i ruszyła ulicą.Najwidoczniej na jej twarzy malowała się tłumiona furia, przechodniebowiem prędko usuwali się jej z drogi.Nie oglądała się, by sprawdzić, czyGareth idzie za nią, za plecami słyszała jednak kroki i wiedziała, że to on.190Kiedy dotarła do bramy w ogrodzeniu parku, przystanęła.Obejrzała się,obrzuciła go piorunującym, palącym spojrzeniem, a potem znów odwróciła siędoń plecami, przybrała spokojny wyraz twarzy, poprawiła na ramionach szal zburki, dumnie uniosła głowę i zagłębiła się w park, żeby odnaleźć Dorcas iWatsona.Pora wracać na szebekę.12 listopada 1822, późnoZ powrotem na szebeceDrogi pamiętniku,Odjęło mi mowę.I dotąd jej nie wróciło.Gareth sądzi, że mojezainteresowanie nim wynika wyłącznie z pożądania wywołanego przeżytymniebezpieczeństwem.W jego opinii jestem zaślepiona i żyję złudzeniami.Ilekroć przypomnę sobie, co powiedział – co myśli – z gniewu aż mnietrzęsie.Jak on śmie? Jak, u diabła, ma czelność mówić mi, co czuję idlaczego? I jakby tego było mało – jak śmie aż tak się mylić?!Dosłownie wyszłam z siebie – aż do dziś nie wiedziałam, co znaczy topowiedzenie.Jego zuchwalstwo wprost nie zna miary!Na marginesie, wydukał kilka zdań, którym powinnam chyba poświęcićTL Rnieco uwagi.Bez wątpienia to zrobię, kiedy już się uspokoję.E.Trzy dni później po południu szebeka zawinęła do portu w Tunisie.Odkąd opuścili Aleksandrię, nie widzieli ani jednego członka kultu.Wypadałosię z tego cieszyć, ponieważ by dostać się do Tunisu od strony morza,należało się przecisnąć przez wąski przesmyk na tak zwane jezioro.Szebekamusiała zwinąć żagle i pokonać ten odcinek na wiosłach.W takich warunkachumknięcie przed ewentualnym pościgiem byłoby niemożliwe.191Kiedy pożegnali się z kapitanem Laboule'em i jego załogą, dziękując zagościnność i nieszczerze wyrażając ubolewanie, że nie nadarzyła się okazja dobitki, Gareth poprowadził całą grupę, znów w arabskich przebraniach, przezport.Ufnie stosując się do zaleceń Laboule'a, wynajęli mały, zaprzężony wosła wózek, jeden z wielu czekających tu, żeby przewieźć pasażerów, bagaże itowary na krótkiej trasie od brzegu jeziora do bram miejskich.Trzy kobietyzasiadły na stosie bagaży, mężczyźni zajęli stanowiska po bokach wózka, poczym procesja pod wodzą Garetha ruszyła piaszczystą drogą.Unikał patrzenia na Emily [ Pobierz całość w formacie PDF ]